Z olśnień pamięci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugeniusz Małaczewski
Tytuł Z olśnień pamięci
Pochodzenie Pod lazurową strzechą
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Z OLŚNIEŃ PAMIĘCI.


Dotąd pamięć o chwili tej, kiedy Morze ujrzałem,
w okrzyk duszę porywa mi i, jak spazm, targa ciałem.
 
Pomnę – było południe cudowne, ciche, słoneczne;
niebios nie zalegały chmury perłowe i mleczne,
ptaki tylko i słońce kwitły w swej modrej ojczyźnie:
w niebie tak przeźroczystem, że – zda się – nagle rozbryźnie,
niby bania mydlana, wydęta przez widnokręgi.
 
Wtem coś mi oczy ujęło, jak w aksamitne obcęgi,
zgiełkiem w nie uderzyło, zgiełkiem błękitnym, wilgotnym,
dziwnym, jak sen żórawia i, jak pustynia, samotnym.
 
– Morze było to, Morze, olśniewające wzrok młody,
jakoby nagość kobieca cudownej, pysznej urody!
I wraz porwało mi duszę, jak śnieżną mewę porywa
burza oceanowa, ogromna, zielonogrzywa.
Okiem zgubiłem się w Morzu, co, pobróżdżone od wiatru,
pięło się w niebo stopniami fal nakształt amfiteatru,
aby z za horyzontu, co pierzchał liniją bladą,
spadać ku brzegom ciężką, szeroką, jak wiatr, kaskadą
wody, przelewającej się w triumfalnym rozpędzie,
niby wykipiające poza krateru krawędzie, –
wiecznie wykipiające wino błękitne i srebrne.
Po rozpląsanych falach wybiegłem w dale podniebne,
skąd ku brzegowi-m spłynął gwałtownie, jak spad jastrzębi;
i u własnych stóp ległem, na skraju tańczącej głębi,

niemy, oszołomiony, potęgą Morza pijany,
drżący cichym zachwytem, jako wkwitnięte w brzeg piany.
 
I pod czaszką uczułem myśl rozwichrzoną, wspaniałą:
niby strzaskany diament nagle olśniło mi głowę
cudne, wieczne wspomnienie o tem, jak Ksenofontowe
Dziesięć Tysięcy Mężów, jak jeden mąż, zawołało:
– „THALASSA!“ – widząc Morze, rwące się do nich z oddali.

Kornie ukląkłem w piasku, twarz nachyliłem ku fali,
w dłoń zaczerpnąłem wody, błyszczącej, jak garść opali,
czystej, jak pocałunek dziecka, na ręku stopniały,
i usta me, jakby w szczęście, w tę wodę się wcałowały!

A gdym odchodził, mając za sobą z obu stron Morze,
niby dwa wielkie skrzydła o szafirowym kolorze, —
szum jednostajny, szeroki, w uszach mych bujnie się pienił,
młyny w nich wieczne jakieś mełły, pluskały się cudnie,
a zaś cały świat dziwnie zbłękitniał i zazielenił,
jakbym dźwigał oczami wezbraną, bezdenną studnię.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eugeniusz Małaczewski.