Przejdź do zawartości

Z notatnika nerwowca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Julian Tuwim
Tytuł Z notatnika nerwowca
Pochodzenie Cyrulik Warszawski, 1926, R. 1, nr 30
Redaktor Leszek Serafinowicz
Wydawca Edward Wende i Ska
Data wyd. 1926
Druk Polska Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z notatnika nerwowca

12 grudnia.
Wczoraj wybierałem się na raut. Ogoliłem się gilletką. Poszło na szczęście zupełnie dobrze, chociaż mam twardy zarost. Byłem nawet w niezłym humorze. Męka zaczęła się dopiero przy sztywnej frakowej koszuli. Myślałem, że pęknę, kiedy zapinałem kołnierzyk. Palce mdlały mi. Po straszliwym wysiłku spinka wlazła. Natomiast ta druga, przy gorsie, puściła. Jakaś luźna była i wątła. Innej w domu nie miałem. Musiałem kombinować ze sznurkiem, od spodu. Udało się wreszcie. Lecz kiedy stałem już przed lustrem, zawiązując krawat, spostrzegłem na gorsie purpurową kropelkę. Z brody widocznie kapnęło. Nie zatamowałem dostatecznie ałunem po goleniu. Chciałem wytrzeć krew z koszuli, ale jeszcze bardziej roztarłem. Zdjąłem koszulę i kołnierzyk za pomocą nożyczek. Nie poszedłem na raut.
13 grudnia.
Czekałem dziś na 17-kę. Najpierw przyszła dziewiątka. Potem piątka. Potem znów dziewiątka. Wreszcie zaczął majaczyć zdaleka numer dwucyfrowy. Dziewiętnaście. Następnie 23. I znowu piątka. Zdenerwowało mnie to. Zatrzymałem przejeżdżające auto. Kiedy wsiadałem, nadjechała 17-ka.
14 grudnia.
Czekanie doprowadza mnie do pasji. Dziś w cu­kierni musiałem przeczekać w ogonku do telefonu pięć osób. Kobiety mówiły bardzo długo. Jedna z nich opowiadała przyjaciółce, jakie suknie nosiły rozmaite nierządnice w nocnym dancingu. Druga tłumaczyła pewnemu mężczyźnie, że nie może. Z jednym z czekających panów miałem scysję na tle miejsca w ogonku. Zwyciężyłem i poszedłem przed nim. Numer, o który prosiłem, bvł zajęty. Po 20 minutach czekania! Pan, z którym się sprzeczałem, tryumfował. Znowu stanąłem w ogonku. Przedmną — cztery osoby. Cztery kobiety.
15 grudnia.
Wieczorem poszedłem do kina. Był wielki tłoka. Z trudem zdobyłem miejsce. Za mną siedziała jakaś para. Podczas całego trwania obrazu kawaler tłumaczył pannie, co się dzieje na ekranie. Opowiadał jej treść filmu „swojemi słowami“. Napisy czytali na głos, właściwie na dwa głosy, bo on i ona jednocześnie. Zwróciłem im wreszcie uwagę, że przeszkadzają mi. Usłyszałem na to: „Jaki ważny! Rozmawiać nie wolno? A jak kto jest nerwowy, to niech w domu siedzi“. Poczem opowiadali sobie ze zdwojoną energią przebieg akcji filmu, na który patrzyli.
16 grudnia.
Obserwowałem dziś w cukierni pewnego pana. Powiesił laskę na krześle. Laska spadła po chwili. Ów pan podniósł ją i znowu powiesił. Laska oczywiście znowu upadła. Tak kilka razy. Przez cały czas nie miałem spokoju, bo ciągle czekałem, kiedy laska upadnie. Najbardziej denerwowało mnie niedoświadczenie tego człowieka. Po trzech — czterech razach mógł się przecież zorientować, że trzeba zmienić system wieszania laski na krześle, a padać nie będzie. Ale ten jołop się nic domyślił.
17 grudnia.
Od pięciu dni nie nosze szelek. Stare się podarły, nowych nic mogę kupić. Boże! Wejść do sklepu i zacząć wybierać szelki! Jest mi abso­lutnie wszystko jedno, jakie wezmę, a tam przecięż otworzą kilka pudeł... zapytają czy „oryginalne angielskie“... zaczną zachwalać, demonstrować. Wreszcie zdobyłem się na śmiałość. Mówię: „Chciałbym kupić szelki“. — „Jakie, proszę pana“. Powiedziałem: „Jacksona i Humperdincka, oryginalne z prapoletami Nr. 19 i pół!“ Subjekt spoj­rzał na mnie zdumiony, ale z szacunkiem. — „Tego gatunku niema“. Wyszedłem z miną wyniosłą i obojętną.
18 grudnia.
Przyczepiam agrafkami do koszuli i wcale nieźle się trzyma. Humorek niczego. Cieszę się, bo byłem u dentysty. Wszystko poszło znakomicie. Nie zastałem go w domu.
19 grudnia.
Morda mi spuchła. Agrafki drą koszulę. Służąca przyniosła straszny syfon: trzeba długo trząść, zanim parę kropel wyciurka. Zdjęli firanki i portiery. W pokoju jest jasno, nago. Stasiek dzwonił, żebym mu oddał rękopis. Nie wiem, gdzie go zapodziałem. Przewracam szuflady, szafy, biurka. Wszystko jest, tylko tego rękopisu niema. To ścierwo „nie posiada kopji“. Toś nie mógł cholero, zrobić kopji?
20 grudnia.
Morda ciągle nabrzmiewa, ale nic nie boli. Męczą mnie, żebym poszedł do dentysty. Był Stasiek z awanturą. „Poda do pism“. Podaj, powieś się. Nosze pasek, zapinany na klamrę. Na­wet elegancko wygląda, ale męczy. Temperowa­łem ołówek. Cały wytemperowałem i nic nie zo­stało. Na stalówce — włos.
21 grudnia.
Przeniosłem pasek na twarz, żeby powstrzy­mać spuchliznę. Nie pomaga. Zaczyna boleć. Fi­ranek jeszcze nie powiesili. Robią jakieś wielkie sprzątanie. Ułożyli mi na półkach książki — według formatu i koloru opraw. Wygłosiłem o słu­żącej opinię. Odchodzi. Śród sprzątania. Stasiek przysłał list. Nie otworzyłem. Od trzech dni nie goliłem się. Boli coraz więcej. Łażę, łażę po mieszkaniu, jedną ręką trzymam się za twarz, drugą za spodnie...

J. T.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Julian Tuwim.