Przejdź do zawartości

Wyznania (Augustyn z Hippony, 1847)/Księga Trzecia/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Augustyn z Hippony
Tytuł Wyznania
Część Księga Trzecia
Rozdział Rozdział VI.
Wydawca Piotr Franciszek Pękalski
Data wyd. 1847
Druk Drukarnia Uniwersytecka
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Piotr Franciszek Pękalski
Tytuł orygin. Confessiones
Źródło Skany na Commons
Inne Cała Księga Trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii

ROZDZIAŁ VI.
Wpada w błędy Manicheuszów.

Natrafiłem także na ludzi dumnie szalejących, zbytecznych cieleśników i gadatliwych, w ich ustach ukrywały się sidła szatańskie, i lep złożony z mieszaniny zgłosek imienia twojego, z imienia Pana Jezusa Chrystusa, i Pocieszyciela Ducha ś. Te imiona zawsze na ich wargach spoczywały, ale to był daremny tylko dźwięk językiem wymawiany, serce ich było z prawdy wypróżnione. Mówili oni: Prawda; i prawda; i nader często mi prawdę powtarzali, nigdy jéj atoli w nich nie było. Rozsiewali błędy, nie tylko o tobie, który rzetelną i jasną prawdą jesteś, ale i o żywiołach tego świata, dziełach rąk twoich [1]), gdzie byłem powinien wznieść się wyżéj nawet nad samych filozofów prawdę o nich gruntownie mówiących, dla miłości twojéj Ojcze mój nieskończenie dobry, nad wszelką piękność piękniejszy! O prawdo, prawdo, ileż razy, wtedy nawet z głębi méj duszy westchnąłem do ciebie, gdy owi ludzie, nader często i rozmaitym sposobem brzmieli wokoło mnie twojém imieniem, które to wyrazy jedynie były próżnym tylko dźwiękiem na wargach ich, i w licznych i ogromnych księgach! Takie to były potrawy, które prawdy złaknionemu stawiano mi miasto ciebie „słońce i księżyc;” wyborne wprawdzie rąk twoich dzieła, jednak dzieła twoje, ale nie ty sam; ani nawet najpierwsze twoje dzieła; bo duchowne stworzenia twoje, daleko są przedniejsze niźli ciała światłem rozjaśnione i krążące po niebios przestrzeni. Lecz nie łaknąłem anim pragnął wyborniejszych owych stworzeń duchownych, ale ciebie samego oprawdo, „w któréj niemasz odmiany ani zaćmienia na przemianę [2]),” a jednak stawiano przede mnie na stole błyszczące urojenia miasto ciebie, i lepiéjby zaiste było, gdybym zamiłował był to słońce dla oczu naszych przynajmniéj prawdziwe, aniżeli te kłamstwa, które przez oczy, ducha odwodzą. Wszelako je pożywałem w mniemaniu, że to ty jesteś tym pokarmem, jednak nie chciwie, bom w moich uściech nie doznawał smaku twéj prawdziwej istoty: ponieważ nie byłeś żadnym z owych próżnych wymysłów, które nie nasycały mnie, ale bardziej jeszcze wypróżniały. Pokarm, który się przyśni, jest podobny do pokarmu rzeczywistego na jawie, wszakże nim nie nasycają się śpiący. Lecz te próżności w niczém nie były tobie podobne, jak mnie o tém twoja nauka teraz przekonała, były to fałszywe i urojone ciała, bardzo dalekie od pewności rzetelnych ciał niebieskich, lub ziemskich, które widzimy okiem zmysłowém wspólnie ze zwiérzęty i lotném ptastwem, i prawdziwsze daleko są te ciała w swéj rzeczywistości, niźli w naszéj wyobraźni. Ale i te ciała wyobrażamy sobie nierównie prawdziwiéj, niżeli ów czyniony z nich wniosek i dziwaczne domniemanie o ciałach ogromniejszych i niezmiernych; widoczna to próżność, którą karmiłem się a nasycić nie mógłem.
Lecz ty, miłości moja, w któréj zamiéram bym siły nabrał, nie jesteś temi ciałami, które widzimy na przestrzeni świata planetarnego, ani témi, których tam widzieć nie możem: bo one są twéj ręki utworem, ani je téż pomiędzy najprzedniejsze stworzenia twoje policzasz. Jakżeś więc daleko jest od tych nierozumnych marzeń, od tych ciał urojonych, które nie istnieją zupełnie, i wątpliwsze są od wyobrażeń ciał rzeczywistych; a od tych wyobrażeń jestestwa są pewniejsze, któremi wszelako nie jesteś: ani duszą jesteś, która jest ich życiem, aczkolwiek lepsze jest życie i pewniejsze niźli są ciała, ale jesteś życiem dusz i wszelkiego życia życiem niezależném i nieodmienném, o prawdziwe życie méj duszy! Gdzieżeś wtedy było i w jakiéjże odemnie odległości? Jakżem daleko od ciebie zawędrował niestety! od żołędzi nawet odpędzony, którą wieprze napasałem.
Jakże daleko więcéj ważą bajki grammatyków i wiérszopisów niźli te podstępne kłamstwa; bo wiérsze, dramata i latająca Medea, „czarodziejka” są zapewne użyteczniejsze, niżeli pięć żywiołów dziwacznie przestrojonych, na umieszczenie ich w pięciu ciemnych jaskiniach; a ta wymyślona próżność duszę wierzącą zabija. Wiérsze i sztukę rymotwórczą do pożytku prawdziwych potraw dla poetów odnoszę; a chociażem deklamował latanie Medey, tegom jednak nie twierdził, słysząc to deklamujących, nie wierzyłem temu: lecz podobnym bredniom wierzyłem.
O niestety! po jakichże toczyłem się stopniach do przepaści piekła? O mój Boże! tobie wyznaję moje błędy, boś ty przed wyznaniem ich jeszcze, ulitował się już nademną: gdym cię szukał utrudzony i udyszany pod niedostatkiem prawdy, gdym cię Panie szukał nie ze światłem rozumu, którym nad zwiérzęta wywyższyłeś mnie, ale za przewodnią zmysłów ciała mojego, ty jednak byłeś ukryty wewnątrz méj duszy, głębszy od jéj gruntu, a wyższy nad wszystkie pomysły, i co ma najwyższego. Trafiłem przeto na ową zagadkę Salomona; na owę zuchwałą niewiastę i w mądrość ubogą, która siedząc na stołku we drzwiach swego domu, wołała z niego na przechodniów: „Wody kradzione słodsze są, a chléb kryjomy smaczniejszy, jédzcie i pijcie je ochotnie [3].” Zwiodła mnie ta niewiasta, bo znalazła mnie zewnątrz zupełnie mieszkającego dla oka mojego ciała, i takie potrawy w sobie żującego, jakie mi do połknienia podawało.







  1. Czytelnik przejrzy błędną naukę Manicheuszów o żywiołach, w liczbie szóstéj pod rokiem 392 w życiu ś. Augustyna przy końcu tego dzieła umieszczoném.
  2. Jak. 1, 17.
  3. Przypow. 9, 14, 17.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Augustyn z Hippony i tłumacza: Piotr Franciszek Pękalski.