Wyga/Gonitwa o numer pierwszy/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł Wyga
Podtytuł Kurzawa Bellew
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Bandrowski
Tytuł orygin. Smoke Bellew
Alaska Kid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III

Kurzawa zwolna posuwał się wgórę ku Mono Creek, nie chcąc męczyć swoich psów przed wielką gonitwą. Równocześnie zaznajamiał się z każdą milą szlaku i rozstawiał zaprzęgi swych psów. Do wyścigu stanęło takie mnóstwo ludzi, że sto dziesięć mil przestrzeni zmieniły się niemal w jedną wielką wieś. Wszędzie wzdłuż szlaku widziało się rozstawione psie zaprzęgi. Von Schroeder, który postanowił wziąć udział w gonitwie tylko dla sportu, miał nie mniej jak jedenaście zaprzęgów — co dziesięć mil jeden świeży zaprząg. Arizona Bill musiał poprzestać na ośmiu zaprzęgach. Wielki Olaf miał siedem zaprzęgów, właśnie tyle co Kurzawa. Pozatem w gonitwie postanowiło wziąć udział przeszło czterdziestu ludzi. Nawet na złotej Północy niezawsze miljon dolarów jest nagrodą za psie wyścigi. Cała okolica była ogołocona z psów. Ani jedno szybkonogie lub wytrwalsze zwierzę nie uniknęło gęstego grzebienia, który wyczesywał wszystkie jary i obozy, a skutkiem szalonej spekulacji ceny na psy podwoiły się i podniosły w czwórnasób.
Numer trzeci poniżej działu odkrycia znajdował się w odległości dziesięciu mil od ujścia rzeki Mono. Sto następnych mil musiało się przebyć po zamarzniętem łonie Yukonu. Na Numerze Trzecim stało około pięćdziesięciu namiotów, wśród których skuczało około trzystu psów. Stare żerdki z chorągiewkami i nabazgranemi przed sześćdziesięciu dniami przez Cyrusa Johnsona napisami stały wciąż jeszcze a wszyscy poszukiwacze złota wędrowali wciąż od jednego kresu działu do drugiego, ponieważ psie wyścigi miał poprzedzić wyścig pieszy z przeszkodami. Każdy powinien był zaznaczyć dział dla siebie to znaczy, że miał zatknąć dwie żerdki w centrum i cztery żerdki narożne, czyli, że musiał dwa razy przejść przez jar, zanim wolnoby mu było puścić się psami do Dawsonu.
Oprócz tego nikt tu nie miał żadnych „forów”. Do godziny dwunastej w nocy z piątku na sobotę dział był niedostępny i dopiero z uderzeniem godziny dwunastej można było zatknąć w nim swoją żerdkę. Tak postanowił komisarz kopalń złota w Dawsonie a kapitan Consadine wysłał oddział policji konnej w celu dopilnowania tego rozkazu. Powstał spór co do czasu słonecznego i policyjnego, ale Consadine zawiadomił współzawodników, że mają się stosować do czasu policyjnego, a zwłaszcza do zegarka porucznika Pollock’a.
Szlak, wiodący do Mono, biegł wzdłuż niskiego łożyska rzeki, a szeroki wszystkiego na dwie stopy, podobny był raczej do rowu, biegnącego między dwoma wałami śniegu nagromadzonego od miesięcy. Każdy przemyśliwał nad zagadnieniem, w jaki sposób będzie mogło przejechać tak ciasną drogą czterdzieści sanek i trzysta psów.
— Ha! — rzekł Krótki — zrobi się tu taka galareta, jakiej na świecie nie widziano. Nie widzę innego sposobu, Kurzawa, prócz siły, potu i jazdy naprzód za wszelką cenę. Gdyby cała rzeczka była jedną ślizgawką, nie zmieściłoby się tu obok siebie więcej sanek jak dwanaście. Już teraz widzę, że zanim ruszycie w drogę, przyjdzie do bójki. Jeśli ci kto wlezie w drogę, zostaw go mnie.
Kurzawa wyprostował się i zaśmiał się sucho.
— No, no, ja się na to nie zgadzam! — wykrzyknął jego wspólnik ze strachem. — Wszystko jedno co będzie, ale tobie bić się nie wolno. Z rozbitemi kostkami u rąk nie możesz kierować psami przez sto mil, a to cię niewątpliwie oczekuje, jeśli wleziesz komu w szczękę.
Kurzawa skinął głową.
— Masz słuszność, Krótki, mnie w tym wypadku ryzykować nie wolno.
— I zapamiętaj sobie — mówił dalej Krótki, — że przez pierwsze dziesięć mil główna rola należy do mnie, a ty masz lecieć naprzód, jak możesz najprędzej. Ja cię przerzucę przez Yukon. Potem wszystko zależy od ciebie i od psów. Słuchaj — wiesz jaki plan ma Schroeder? Umieścił swój pierwszy zaprząg w odległości ćwierci mili od jaru, aby móc go dojrzeć, kazał wywiesić zieloną latarnię. Wykiwamy go, ja jestem zawsze za kolorem czerwonym.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: John Griffith Chaney.