[11]WSPOMNIENIE WIOSKI.
Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem — bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy.
Miasto — złocony kraniec przepaści!
Stań na nim, spojrzyj, a dreszcz lodowaty
Zatrzęsie ciałem i członki namaści.
Miasto — to przedsień piekielnej zatraty,
Patrz, tam zjawiska gmatwają się tłumne,
Tam cudów siła, tam głupstwa rozumne,
Obok wieśniaczej prostoty stawione,
W nieobeznanym a gwałtownym człeku
Wzbudzić potrafią gniew niechrześcijański,
Wzbudzić potrafią nudności szalone,
I na myśl rzucić pleśń późnego wieku:
O, one mogą na twarz wywlec śmiech szatański,
Z jakim się czasem zjawia pośród zabaw głośnych
Dziwaczny pielgrzym, i patrzy na gości,
I śpiewów słucha donośnych...
Ale ten pielgrzym w chaosie radości
Patrzy na ludzi, jak ów wąż rzeźbiony,
Kształtnie nad czarą wina pochylony,
Martwo, lecz chytrze patrzący na muchy.
Co się spętały w pijaństwa łańcuchy.
Miasto — to ciemny, nieczysty przedsionek,
Którego niebo, dymem okopcone,
Nie zna jutrzenki, nie zna wschodu słońca,
Ani rozumie, co śpiewa skowronek.
Tam, w mieście, wszystko cyrklem wymierzone,
A od początku życia aż do końca
Człek, patrząc w zegar, na jego tablicy
Widzi wschód, zachód i noc szafirową,
Tylko po tańcach znajomą stolicy —
Tam w mieście, ujrzysz ziemię inną, nową,
I ludzi innych — lam piewca, gdy śpiewa,
To się oklasków, wawrzynów spodziewa.
Oklask — to echo, a wawrzyn — to ziele;
Na naszych łąkach piękniejszych jest wiele!
Wieś — to me życie, to podarek boży!
To kwiat, co spada z anielskiego czoła,
Gdy go dłoń lekka lekko w sploty włoży.
O, wieś, z początku cicha i smętnie wesoła,
Leży jak flet, co w sobie liczne pieśni tłumi,
Lecz weź-no ten flet do ust, pocałuj go szczerze,
A dopiero usłyszysz, co on śpiewać umié,
A dopiero on pieśni dla ciebie wybierze
I będzie ciebie błagał, będzie ciebie prosił,
Ażebyś go przy ustach pałających nosił.
Na wsi słowik jest piewcą, on tam nie dba wcale,
Czy go pośród oklasków przyjmą okazale,
On, w nocy, pod okienkiem siadłszy na kalinie,
Nawet o tem i nie wie, że śpiewa dziewczynie:
On, wesół, skubie listki wonnego jaśminu,
Bawi się niemi, gęślarz, swobodny — szczęśliwy,
Bo dla niego liść każdy jest liściem wawrzynu.
Na wsi burza przeraża! Piorun jest straszliwy,
Gdy wije się po niebie i przegryza chmury —
Lecz w mieście nie dosłyszą słów matki natury,
Którą pokaleczywszy i złożywszy w grobie,
Bawią się, tańczą sobie...
Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem — bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy.
Więc na wieś wrócę; o wsi wesoła,
Ty mię powitasz, kwiatku anioła!
Tak, na wieś wrócę, do swoich wrócę, —
Sterczące kości napotkam w roli,
I dla tych kości piosnkę zanucę.
Już wracam myślą — wzrok jej sokoli
Naprzód zobaczył lipy cieniste,
Zielone smugi i wody czyste.
Serce, ty czujesz strony rodzinne,
Bo tam dla ciebie było wesele,
I szczere modły w wiejskim kościele,
I czucia szczere — niewinne...
Noc — rosa pada, myśl na chwilkę leci
Między lipowe, topolowe drzewa,
Tani, kędy w oknie blady płomyk świeci —
I przyleciała, pod płotem stanęła.
Jak żebrak, co się jałmużny spodziewa,
Łagodnym wzrokiem w oknie utonęła,
Lecz nikt nie widział, że ona tam stoi,
[12]
Nikt jej tam wcale nie czekał,
Tylko pies wierny zerwał się, zaszczekał.
«Czy poczuł wilka? Czy się czego boi,
Że tak ujada bez końca?»
O, nie, nie poczuł ni wilka, ni strachu,
Tylko myśl moją, mej pamięci gońca,
Moje wspomnienie poczuł i przywitał;
Bo on tam o nie nieraz, wyjąc, pytał,
On jeden uczuł, gdy stało za płotem
I kiedy bliżej przyleciało potem,
By na rodzinnym siąść dachu.
|