Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/071

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    Co nie może do druha wyciągnąć prawicy.
    Hej! zwiastunie pociechy, pamiętaj tam o mnie!


    6. WSPOMNIENIE WIOSKI.

    Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków,
    I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
    Bo ja chłop jestem — bo moje oczy
    Wielmożna świetność kole i mroczy.
    Miasto — złocony kraniec przepaści!
    Stań na nim, spojrzyj, a dreszcz lodowaty
    Zatrzęsie ciałem i członki namaści.
    Miasto — to przedsień piekielnej zatraty,
    Patrz, tam zjawiska gmatwają się tłumne,
    Tam cudów siła, tam głupstwa rozumne,
    Obok wieśniaczej prostoty stawione,
    W nieobeznanym a gwałtownym człeku
    Wzbudzić potrafią gniew niechrześcijański,
    Wzbudzić potrafią nudności szalone,
    I na myśl rzucić pleśń późnego wieku:
    O, one mogą na twarz wywlec śmiech szatański,
    Z jakim się czasem zjawia pośród zabaw głośnych
    Dziwaczny pielgrzym, i patrzy na gości,
    I śpiewów słucha donośnych...
    Ale ten pielgrzym w chaosie radości
    Patrzy na ludzi, jak ów wąż rzeźbiony,
    Kształtnie nad czarą wina pochylony,
    Martwo, lecz chytrze patrzący na muchy.
    Co się spętały w pijaństwa łańcuchy.

    Miasto — to ciemny, nieczysty przedsionek,
    Którego niebo, dymem okopcone,
    Nie zna jutrzenki, nie zna wschodu słońca,
    Ani rozumie, co śpiewa skowronek.
    Tam, w mieście, wszystko cyrklem wymierzone,
    A od początku życia aż do końca
    Człek, patrząc w zegar, na jego tablicy
    Widzi wschód, zachód i noc szafirową,
    Tylko po tańcach znajomą stolicy —
    Tam w mieście, ujrzysz ziemię inną, nową,
    I ludzi innych — lam piewca, gdy śpiewa,
    To się oklasków, wawrzynów spodziewa.

    Oklask — to echo, a wawrzyn — to ziele;
    Na naszych łąkach piękniejszych jest wiele!

    Wieś — to me życie, to podarek boży!
    To kwiat, co spada z anielskiego czoła,
    Gdy go dłoń lekka lekko w sploty włoży.
    O, wieś, z początku cicha i smętnie wesoła,
    Leży jak flet, co w sobie liczne pieśni tłumi,
    Lecz weź-no ten flet do ust, pocałuj go szczerze,
    A dopiero usłyszysz, co on śpiewać umié,
    A dopiero on pieśni dla ciebie wybierze
    I będzie ciebie błagał, będzie ciebie prosił,
    Ażebyś go przy ustach pałających nosił.

    Na wsi słowik jest piewcą, on tam nie dba wcale,
    Czy go pośród oklasków przyjmą okazale,
    On, w nocy, pod okienkiem siadłszy na kalinie,
    Nawet o tem i nie wie, że śpiewa dziewczynie:
    On, wesół, skubie listki wonnego jaśminu,
    Bawi się niemi, gęślarz, swobodny — szczęśliwy,
    Bo dla niego liść każdy jest liściem wawrzynu.

    Na wsi burza przeraża! Piorun jest straszliwy,
    Gdy wije się po niebie i przegryza chmury —
    Lecz w mieście nie dosłyszą słów matki natury,
    Którą pokaleczywszy i złożywszy w grobie,
    Bawią się, tańczą sobie...

    Nie lubię miasta, nie lubię wrzasków,
    I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
    Bo ja chłop jestem — bo moje oczy
    Wielmożna świetność kole i mroczy.

    Więc na wieś wrócę; o wsi wesoła,
    Ty mię powitasz, kwiatku anioła!

    Tak, na wieś wrócę, do swoich wrócę, —
    Sterczące kości napotkam w roli,
    I dla tych kości piosnkę zanucę.

    Już wracam myślą — wzrok jej sokoli
    Naprzód zobaczył lipy cieniste,
    Zielone smugi i wody czyste.
    Serce, ty czujesz strony rodzinne,
    Bo tam dla ciebie było wesele,
    I szczere modły w wiejskim kościele,
    I czucia szczere — niewinne...

    Noc — rosa pada, myśl na chwilkę leci
    Między lipowe, topolowe drzewa,
    Tani, kędy w oknie blady płomyk świeci —
    I przyleciała, pod płotem stanęła.
    Jak żebrak, co się jałmużny spodziewa,
    Łagodnym wzrokiem w oknie utonęła,
    Lecz nikt nie widział, że ona tam stoi,