Wspomnienia z wygnania 1865-1874/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Wielhorski
Tytuł Wspomnienia z wygnania 1865-1874
Wydawca Zygmunt Wielhorski
Data wyd. 1875
Druk Ludwik Morzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIX.
Pobyt u Girkonta. — Wizyty u popa i u starszyny.

Wsie rosyjskie bardzo smutny przedstawiają widok. Są one zwykle zbudowane wzdłuż szerokiéj drogi, dom od domu znajduje się w dość znacznéj odległości, to téż ciągną się bez końca. Domy są zawsze wysokie; do izby mieszkalnéj trzeba wejść przynajmniéj po óśmiu albo dziesięciu schódkach, idących zewnątrz domu, ale nie prosto z drogi, lecz z dziedzińca, i są jakby przylepione do ściany. Domy bardzo długie są nadzwyczaj wąskie, i tą właśnie wązką stroną stoją obrócone do drogi, tak, że są do niéj jakby prostopadłe. Front ma zwykle trzy okna wychodzące na drogę, ale z powodu ostrości klimatu, okna te bywają bardzo małe, mają może z pół łokcia wysokości a łokieć szerokości, podobne do tych, jakie się znajdują u nas w stajniach lub oborach. Cała część budynku od strony drogi stanowi jedną izbę, w któréj oprócz wymienionych już trzech okien, znajdują się jeszcze trzy inne, tych samych rozmiarów co pierwsze, wychodzące na dziedziniec z téj strony, po któréj są wschody. Ze wschodów skręcając w dom, napotykamy korytarz idący wpoprzek całego domu, tak, że go rozdziela zupełnie. Do izby prowadzą drzwi zaraz obok wschodów umieszczone. Izba jest zwykle duża i możnaby ją podzielić na cztery części. Jednę czwartą zajmuje ogromny piec, w rodzaju tych, jakie u nas napotkać można do pieczenia chleba, piec ten służy zarazem do gotowania i nie tylko na wsi, ale i w miastach, bo z powodu wielkiego zimna, kominów ani angielskich kuchni tam nie ma. Druga ćwiartka izby przy drzwiach stanowi pokój sypialny. Na téj saméj wysokości co piec, który przynajmniéj o półtora łokcia nie dochodzi do pułapu, w téj drugiéj ćwiartce jest z desek zrobiony pomost, nazywa się tam połati i służy do spania i do leżenia oraz do grzania się, bo z niego przechodzi się łatwo na piec, który jest zawsze gorący. Dwie ostatnie ćwiartki izby stanowią: jedna naprzeciwko drzwi wchodowych pokój jadalny, gdzie w rogu zawieszone są ikony, ostatnia nareszcie kuchnią; reszta domu użytą jest na obory, stajnie, wozownie, składy itp.
Do takiéj izby wprowadził nas Girkont zziębniętych, znużonych i niewyspanych.
Wysoki uderzył głową o połati, zaklął i zawołał do Girkonta.
— Nie mógłeś to wyrzucić tego szkaradztwa? a nie naśladować Moskali? O mało głowy sobie nie rozbiłem.
— Dla czegożeś taki wielki urósł?
Zaczęliśmy zrzucać z siebie futra i jak to zawsze bywa po drodze, przeciągać się i ziewać, a Stepanida, gospodyni Girkonta dmuchała, co sił, w samowar, żeby się jak najprędzéj zagotował.
— Ale wie pan co? rzekł Wysoki, zimno u tego Girkonta jak w psiarni, chodźmy na połati, tam się ogrzejemy.
— Zaczynasz się już godzić z połatiami, powiedział Girkont, biorąc z szefy filiżanki.
Wleźliśmy na połati i istotnie było tam ciepléj, Wysoki nawet przeszedł na piec i tam podano nam herbatę, a wypiwszy po kilka filiżanek, niebawem zasnęliśmy.
Nie długo jednak mogliśmy wypoczywać, naraz rozniosła się po wsi wiadomość, że dwóch jakichsiś bardzo bogatych panów przyjechało do Girkonta, i że jeden z nich graf. Nie mogli sobie tego wieśniacy wytłómaczyć, co to jest graf, ale słyszeli od powracających żołnierzy, że grafy bywają przy cesarzu, więc chcieli się koniecznie przypatrzyć, jak on wygląda i dla tego téż zaczęli się schodzić do Girkonta, który nie mógł ich wypędzić od siebie, bo to rzecz nie praktykowana w Rosyi, żeby komu kazać wyjść z izby, tylko zalecił im, żeby byli cicho i żeby nas nie budzili.
Wieś Bereznawłock, w którój mieszkał Girkont, liczyła może ze 200 chat a przytém było w téj wsi uprawlenie, t. j. że tu mieszkał starszyna albo wójt i miał swoją kancelaryą; jest to urząd wybieralny przez włościan. Chociaż starszyna sam jest chłopem, jego prawa są prawie nieograniczone i ma pod swoim zarządem obszar wyrównywający przynajmniéj dawnemu naszemu województwu. Niebawem przyszedł i starszyna z łańcuchem na piersiach, i dwóch starostów, jego pomocników, i pan pisarz starszyny ze swoim pomocnikiem, nareszcie i pisarze starostów.
Już nie spaliśmy z Wysokim, ale nie podnosiliśmy głowy z poduszek, bo nie radzi byliśmy takiemu oficyalnemu przyjęciu, trzeba było jednak zachować wielką grzeczność ze starszyną, bo, jak to mówią: na złodzieju czapka gore. Namawiałem Wysokiego, żeby przyjął na siebie rolę grafa, ale się temu stanowczo oparł, mówiąc, że niektórzy chłopi go znają.
Gdy wszedł starszyna, wszyscy wstali i pokłonili mu się z poszanowaniem, a on widząc pełno chłopów w izbie, odezwał się do nich:
— A wy tu po co? poszli won skoty (precz bydło).
Chłopi czem prędzéj pochwycili za czapki i jeden przez drugiego co tchu powynosili się z izby. Został się tylko starszyna ze swojemi urzędnikami. Zrozumieliśmy, że niema rady i że trzeba wstawać, ile że i głód dokuczał, a z pieca jakaś woń przyjemna zalatywała.
Ładniem się przedstawił gminnemu zarządowi, bo w największym negliżu. Girkont gdzieś zabrał moje ubranie, ale to nie zmniejszyło ich uszanowania, i pokłony bili tak nizkie, że aż czołem ziemi dotykali. Następnie starszyna jął dziękować za zaszczyt, jaki ich gminie uczyniliśmy, przyjeżdżając i t. d. Ale to trzeba znać Rosyą, żeby wiedzieć, jakich słów dobierają w rozmowie ci, którzy się sądzą niższymi, i tak, nie powiedzą: czyś pan dobrze spał? ale, czy pan raczył spokojnie odpocząć? Słyszeliśmy, że pan raczył wypaść z sanek. Jak dawno pan raczy bawić w Solwyczegodsku? Ale ja nie raczę wcale, mnie gwałtem trzymają, ja bym dziś wyjechał z tego przeklętego miasta, gdyby mi pozwolono. Takie oświadczenie, nie zmienia jednak ich sposobu wyrażania się.
Umyliśmy się i ubrali zaraz, i zaczęli wołać o śniadanie, które miało być zarazem obiadem, bo już było po południu. Girkont wszystkie przywiezione prowizye zabrał do swojéj śpiżarni, aby niemi rozporządzać. Postawił przeto na drugim stole, bo jeden był dla nas nakryty, butelkę wódki i nalewki, i prosił starszynę z jego towarzyszami, by się raczyli; na ich usilną prośbę musiałem jednak przepić do nich, bo inaczéj byliby nie pili. Prosiłem ich do śniadania, ale wiedziałem, że nie przyjmą, bo u nich był post, a my jedliśmy mięso. Butelka wódki prędko wyschła, ile że zarząd gminny pije dobrze, i za kołnierz nie lubi wlewać. Poszedł właśnie Girkont po drugą butelkę, gdy zajechał pop, ze swoim diakiem. Znowu ceremonie, witania, ukłony, ale już nie tak nizkie. Pop i diak zaczęli ze świeżéj butelki, którą tylko co wniósł Girkont. Następnie musiał on iść i po trzecią i po czwartą. Pop zaprosił nas do siebie, mówiąc że nie możemy odmówić mu takiego szczęścia, obiecaliśmy, że za parę godzin przyjedziemy, a starszyna padając do nóg, prosił nas razem z popem do siebie na wieczór i na kolacyą, przyjęli także i jego zaproszenie. Goście się wynieśli, zostaliśmy sami i dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że Girkont, a szczególniéj jego gospodyni Stepanida, niestworzone rzeczy o nas na wsi mówili, o naszych bogactwach, o dostojeństwach, o łaskach u cesarza, i tym podobne brednie. Dla tego téż tak nas podejmowano.
Starszyna naznaczył dwóch chłopów jako straż honorową, która miała stać przy drzwiach domu, oraz dwoje sanek, na nasze rozkazy.
Koło 4 pojechaliśmy tedy do popa, nie spodziewając się, co nas tam czeka. Pop uprzedzony parę minut przedtém, że już jesteśmy w drodze, pośpieszył do cerkwi, kazał bić w dzwony i w bramie nas przyjął w pontyfikalném ubraniu, w asystencyi diaka, diaczka i ponamarja. Proszę sobie wystawić nasze położenie, chciałbym się był w téj chwili w mysią jamę schować. Wysoki szturchnął mnie w bok i rzekł: „Tylko śmiało.” Cóż było robić? wchodziemy. Pop daje nam do pocałowania krzyż, całujemy; daje następnie ewangelią, całujemy także. Cerkiew była prawie pełna chłopstwa a szczególniéj bab. Prowadzą nas do carskich wrót i tam stawiają na umyślnie dla nas rozpostartym dywanie, a pop i diak intonują pieśń: „Dołgija licta (liczne lata) Sigismundu Iwanowiczu i Adolfu Nikołajewiczu!“ Pop dowiedział się przedtém od Girkonta, jak się nazywamy po imieniu i z ojca. Ta pieśń śpiewa się wyłącznie za cesarza i jego familią. Tak mnie wstyd było, że nie wiedziałem, co z sobą zrobić, chciałem uciekać, ale Wysoki mnie trzymał i sprawiał się jak najlepiéj, tak, jak gdyby nam naprawdę te hołdy się należały. Po odśpiewaniu Dołgich liet, pop nam podał wody święconéj i odprowadził nazad do bramy. Tém skończyła się cała ceremonia.
U popa bawiliśmy z godzinę i obejście nasze zgadzało się z ceremonialném przyjęciem, ale nie mogliśmy na siebie spojrzeć z Wysokim, żeby nie brała nas ochota parsknąć śmiechem, a trzeba było zachować powagę.
Pojechaliśmy następnie do starszyny razem z popem i diakiem, ale oni innemi sankami; po drodze trzymaliśmy się za boki z Wysokim, Girkonta nie było w cerkwi, miał się z nami spotkać u starszyny. Starszyna mieszkał w tym samym domu, w którym się mieścił zarząd gminy, więc tam jechaliśmy. Przed domem stało ze dwustu albo trzystu chłopów, gdyśmy już podjeżdżali jak chłopi krzykną „hura!“ koń nasz się zląkł, skoczył w bok, sanie się przewróciły, a myśmy w śnieg wypadli. Chłopi zaraz przyskoczyli, wzięli nas na ręce i tak już zanieśli obydwóch, aż na ganek, powtarzając bezustannie okrzyki „hura!” Na ganku czekał mas starszyna w otoczeniu; z chlebem i solą na tacy, musieliśmy to z rąk jego przyjąć, następnie pytał się: „Czy nie raczyliśmy się potłuc, wylatując z sanek?“ Odpowiedziałem, „żeśmy raczyli nic sobie złego nie zrobić.“
Przyjęcie u starszyny było świetne; tylko kilku wybranym, najdostojniejszym gospodarzom dozwolono wstępu do pokoju i to musieli stać przy drzwiach. Nam dano zaraz herbaty z arakiem, wina nalewek, i różnych zimnych postnych przekąsek. Trzeba było swoją rolę utrzymać do końca i choć w części usprawiedliwić plotki Girkonta i Stepanidy, to téż choć z bólem serca, wyjąłem dziesięcio rublowy papierek i oddałem go starszynie, aby dał go chłopom na wódkę. Starszyna oddał papierek jednemu ze starostów, który zaraz wyszedł do sieni i wręczył go chłopom. Jeszcze głośniejsze dało się słyszeć „hura!” i wszyscy hurmem poszli do karczmy.
Starszyna chciał o ile możności uprzyjemnić nam wieczór, to téż niebawem, gdy sprzątnięto samowar, wśliznęło się do pokoju ze dwadzieścia młodych dziewczyn; powiadam wśliznęło, bośmy ich prawie nie słyszeli. Wszystkie były przystojne, przytém wyblanszowane i wyróżowane (wszystkie młode kobiety i dziewki bezwarunkowo się różują, i blanszują) i świątecznie przystrojone. Gdy się zeszły, starszyna wstał, przystąpił do mnie i prosił, bym raczył pozwolić dziewkom śpiewać i tańcować.
— Pust' pliaszut (niech tańcują), odpowiedziałem.
Starszyna dał znak, dziewki wzięły się za ręce, uformowały wielkie koło i zaczęły pieśń o prześlicznéj nucie, tylko zanadto monotonnie śpiewaną i sunęły wkoło, trzymając się zawsze za ręce. Pieśni rosyjskie są wogóle prześliczne, dziwnie rzewne, może gdyby były inaczéj śpiewane, ładniéjby się jeszcze wydały, ale straciłyby niezawodnie swoją oryginalność.
Po téj pieśni nastąpiła druga, potém jeszcze inna, a dziewczyny zawsze jednakowo w koło chodziły.
Po niejakim czasie wyjąłem czemprędzéj papierek z pugilaresu i oddałem go jednéj z dziewczyn, aby się podzieliły i oświadczyłem, że mogą sobie iść do domu.
— Czybyście nie posłuchali skazek (bajek)? zapytał starszyna. Mamy doskonałego bajczarza, mogłoby was to zająć.
— Pust' gawarit (niech mówi), odpowiedziałem.
Takie opowiadania są w ogromném poszanowaniu w Rosyi; najczęściéj prawią skazki dymisyonowani żołnierze, gdy powrócą do domu; mają oni taką zadziwiającą pamięć, że raz posłyszawszy bajkę, prawie co do słowa ją powtórzą, nie bacząc na to, że opowiadanie trwać musi czasem parę godzin. Szczególniéj w zimie, gdy nie ma roboty w polu i tylko baby przędą w domu, bajczarze ci są bardzo wzięci i poszukiwani.
Zjawił się wnet zapowiedziany bajczarz, był to jeszcze chłop młody, nosił się pół po chłopsku, pół po wojskowemu, brodę golił, a wypiwszy szklankę wódki, którą mu podał nasz gospodarz, bez żadnéj zmiany w głosie w tych słowach mniéj więcéj zaczął:


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Wielhorski.