Wpośród drzew gęstych w altanie,
Swej kochance ściska dłoń
Rycerz, co w krwawe spotkanie
Wkrótce ma podnieść swą broń. Wieczór, w ogrodzie milczenia, Lubą wonią pachnie kwiat, I słowika słodkie pienia Upięknia kochanków świat.
Lecz nie dla nich śpiew słowika,
Ani zapach bzu i róż;
Bo ich serce coś przenika,
Że się nie zobaczą już. Ciężko ukryć żal dziewczynie, Błysła łza w źrenicy jej, Kiedy wrócisz, mój Edwinie? Prędko wróć do Wandy twej.
Edwin rzekł: miesiące miną,
Nim będę mógł ujrzeć cię,
Lecz nim bzy się znów rozwiną,
Pewno luba ujrzę cię. I ostatni raz uścisnął Swej kochance piękną dłoń, Potem dalej broniabronią błysnął I już tętnił jego koń.
Minął roczek pożądany,
Znowu kwitły róże, bzy,
Edwin wrócił do altany,
Gdzie płynęły Wandy łzy. Lecz niestety! tam gdzie róże Widzi grób pod krzakiem bzu, I litery na marmurze: Twoja Wanda leży tu.
Więc umarła, rzekł z boleścią,
Już tu nie zobaczym się,
Powróciłem nie dość wcześnie,
Ale znajdę, znajdę cię. Zaraz zrzuca zbroję z siebie, I w klasztorze bierze ślub; Wkrótce na cmentarzu grzebie Kilku mnichów jego grób. —