Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Partyzantka zaczęła się na dobre, gdy Francuzi weszli do Smoleńska. Nie czekano nawet z rozpoczęciem tejże na uznanie urzędowe przez rząd rosyjski. Przed tem jeszcze ginęły tysiące Francuzów, wlokących się z tyłu za armją, maroderów lub wysłanych w celu szukania i dostawiania furażu i żywności. Chłopi mordowali ich bez najmniejszego skrupułu, jak się zabija psy wściekłe. Denis Dawidow zrozumiał i przewąchał pierwszy w swoim zapale patrjotycznym, jakie ma wielkie zadanie do spełnienia ta straszliwa maczuga, która nie troszcząc się wcale o żadne reguły strategiczne, waliła Francuzów bez miłosierdzia. Jemu należy się oddać hołd za wymyślenie tego nowego a tak skutecznego sposobu wojowania. Dnia 24 sierpnia zorganizowano pierwszy oddział partyzantów Dawidowa. Wielu innych poszło natychmiast w jego ślady. Im dłużej przeciągała się kampanja tem więcej tworzyło się podobnych oddziałów.
Partyzanci niszczyli szczegółowo wielką armję i zmiatali z przed siebie zwiędłe liście, odrywające się mimowolnie od drzewa usychającego. W październiku, gdy Francuzi pędzili nazad ku Smoleńskowi, można było już naliczyć do stu takich oddzialików. Każdy z nich miał inny wygląd i składał się z mniejszej lub większej ilości ludzi. Niektóre były zupełnie podobne do armji regularnej. Składały się z piechoty, konnicy a nawet miały po kilka dział. Inne tworzyli tylko sami kozacy. Jeszcze inne składały się li z chłopstwa, któremu przewodziła szlachta rosyjska. Te po większej części, nie były nawet znane nikomu. Cytowano jakiegoś djaka, który na czele takiego oddzialiku wziął w niewolę kilkuset Francuzów i pewną starościnę Wasyłychę. Ta również miała jak opowiadano sporo Francuzów na sumieniu. Partyzantka rozwinęła się w całej pełni pod koniec października. Partyzanci zdumieni własną zuchwałością, spodziewając się lada chwila że zostaną otoczeni przez Francuzów, kryli się po lasach, i mieli zawsze w pogotowiu konie osiodłane. Gdy raz wojnę podjazdową rozpoczęto, każdy wiedział jak daleko może się zapuścić. Drobne oddzialiki które pierwsze zaczęły ścigać Francuzów, dokazywały takich cudów waleczności, na co nie byliby się nigdy odważyli dowódzcy całej brygady dajmy na to. Co się tyczy kozaków i chłopstwa, tym udawało się nieraz wśrubować w sam środek wojsk nieprzyjacielskich. Dla nich też przestało istnieć to słowo niepodobna!
Dwudziestego trzeciego października, Denissow oddający się z całą namiętnością partyzantce, posuwał się właśnie zwolna ze swoim oddzialikiem. Gonił on od wczoraj kryjąc się ostrożnie w gąszczu leśnym po nad samym bitym gościńcem, znaczny transport żywności dla armji francuzkiej. O tym transporcie donieśli byli szpiegi wysłani w tym celu i do głównej kwatery. Dwóch z pomiędzy nich (jeden był Niemcem z rodu) posłali spytać się Denissowa, każdy ze swojej strony, czyby nie chciał połączyć się z nimi, którzy pierwsi wytropili ślad i kierunek, którędy mają transport poprowadzić, aby posiąść do spółki skarb przez wszystkich namiętnie pożądany.
— Nie moi kochani, sam posiadam ostre zęby i pazury! — powiedział sobie w duchu Denissow odczytując ich listy. Odpisał Niemcowi że mimo chęci gorącej służenia pod rozkazami dowódzcy tak sławnego i niezwyciężonego, musi wyrzec się tego zaszczytu, obiecał bowiem połączyć się z tamtym drugim. Tamtemu znowu eks-wojskowemu rosyjskiemu, zamydlił oczy Niemcem. Koniec końców puścił w trąbę obydwóch. Był on zdecydowany zabrać transport jedynie z pomocą Dołogowa, nie odwołując się wcale z tym zamiarem i nie prosząc o pozwolenie wyższych władz. Transport prowadzono ze wsi Mikulina do Szamszewa. Po lewej stronie gościńca ciągnęła się jak okiem zasięgnął puszcza leśna. Czasem nawet drzewa drogę przecinały. W tym to lesie ukrył się oddzialik Denissowa, aby rzucić się z nienacka na Francuzów i pochwycić zdobycz upragnioną. Kozakom udało się było zdobyć do dnia dwa wozy naładowane siodłami i uprzężą, które były ugrzęzły w kałuży. To złupiwszy nie puszczali się dalej. Było o wiele mądrzej czekać cierpliwie aż wszystko przybędzie pod wieczór do Szamszewa. Tam w pobliżu miał się Denissow połączyć z Dołogowem i napaść z pierwszym dnia brzaskiem z dwóch stron na Francuzów, odebrać im transport i wziąć w niewolę cały konwój. Zostawiono na krańcu lasu sześciu kozaków na widecie, aby dali znać skoro dopatrzą czoło konwoju. Denissow miał pod sobą 200 ludzi, Dołogow miał przyprowadzić drugie tyle. Dochodziły ich jednak głuche wieści, że na konwój składa się oddział francuzki liczący półtora tysiąca. Ta różnica w liczbie żołnierzów nie przestraszała wcale Denissowa. Potrzeba mu było jedynie objaśnienia i pewnej wiadomości mianowicie: dowiedzieć się jakie pułki francuzkie należą do konwoju? Na to potrzebaby było schwycić jednego z żołnierzów nieprzyjacielskich, i zmusić do wyśpiewania kto pilnuje transportu. Kozacy spadli tak gwałtownie na owe dwa furgony, że żołnierze prowadzący wozy zostali wymordowani co do nogi. Pochwycono tylko trochę później w lesie uciekającego dobosza. Dzieciak atoli nie umiał, czy też nie chciał im niczego powiedzieć. Utrzymywał z płaczem że nie wie o niczem, błąka się już bowiem w lesie od kilku dni, zostawszy z tyłu dla nogi skaleczonej. Napad powtórny był nadto ryzykowny. Denissow wolał zatem posłać z językiem (mówiąc po prostu) niesłychanie sprytnego chłopa Tymona Sczerbatowa aż do wsi Szamszewa. Tam miał bądź podpatrzeć żołnierzów i ich mundury, lub starać się schwycić i przyprowadzić do ich obozowiska jednego z Francuzów wysłanych naprzód jako furjerów.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.