Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwudziestego trzeciego października, Denissow oddający się z całą namiętnością partyzantce, posuwał się właśnie zwolna ze swoim oddzialikiem. Gonił on od wczoraj kryjąc się ostrożnie w gąszczu leśnym po nad samym bitym gościńcem, znaczny transport żywności dla armji francuzkiej. O tym transporcie donieśli byli szpiegi wysłani w tym celu i do głównej kwatery. Dwóch z pomiędzy nich (jeden był Niemcem z rodu) posłali spytać się Denissowa, każdy ze swojej strony, czyby nie chciał połączyć się z nimi, którzy pierwsi wytropili ślad i kierunek, którędy mają transport poprowadzić, aby posiąść do spółki skarb przez wszystkich namiętnie pożądany.
— Nie moi kochani, sam posiadam ostre zęby i pazury! — powiedział sobie w duchu Denissow odczytując ich listy. Odpisał Niemcowi że mimo chęci gorącej służenia pod rozkazami dowódzcy tak sławnego i niezwyciężonego, musi wyrzec się tego zaszczytu, obiecał bowiem połączyć się z tamtym drugim. Tamtemu znowu eks-wojskowemu rosyjskiemu, zamydlił oczy Niemcem. Koniec końców puścił w trąbę obydwóch. Był on zdecydowany zabrać transport jedynie z pomocą Dołogowa, nie odwołując się wcale z tym zamiarem i nie prosząc o pozwolenie wyższych władz. Transport prowadzono ze wsi Mikulina do Szamszewa. Po lewej stronie gościńca ciągnęła się jak okiem zasięgnął puszcza leśna. Czasem nawet drzewa drogę przecinały. W tym to lesie ukrył się oddzialik Denissowa, aby rzucić się z nienacka na Francuzów i pochwycić zdobycz upragnioną. Kozakom udało się było zdobyć do dnia dwa wozy naładowane siodłami i uprzężą, które były ugrzęzły w kałuży. To