Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XLV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLV.

Armja francuzka topniała i rozpływała się, ze ścisłością matematyczną. Przejście przez Berezynę, o którem tyle pisano, było tylko wypadkiem ubocznym, w tym pogromie, a nie głównym powodem klęski i zniszczenia tejże armji. Jeżeli kładziono taki nacisk ze strony Francuzów na tę okoliczność, to dla tego, że wszystkie nieszczęścia prześladujące ich wzdłuż całego odwrotu fatalnego, zeszły się niejako i skupiły na tym moście zawalonym i lecącym w otchłań nurtów bystrej rzeki. Straszliwy pogrom pod Berezyną, zostawił był w umysłach francuzkich pamięć niczem i nigdy niestartą. Że ta bitwa miała równy rozgłos i w Petersburgu, to z powodu że Pfühl był nakreślił plan, zdala od teatru wojny. Był on przeznaczonym, aby dostać w samotrzask samego Napoleona, który zastawiał na niego Pfühl ex professo, nad brzegami Berezyny. W przekonaniu niewzruszonem że wszystko musi się tak odbyć, jak było w planie nakreślonem, utrzymywano po stronie rosyjskiej, że bitwa pod Berezyną była ostateczną zgubą Francuzów. Tymczasem cyfry dowodzą, że Francuzi mniej tam stracili w ludziach wziętych w niewolę i w działach, niż pod Krasnoje.
Im pospieszniej zmykali Francuzi, tem nędzniej wyglądały resztki ich niedobitków. Twarze i członki poodmrażane gniły za życia. Ciało oblatywało kawałami z tych nieszczęśliwych „trupów chodzących“. Żywi zazdrościli tym, którzy pod śniegiem zagrzebani usnęli na wieki. Po bitwie pod Berezyną wzmogły się również rozmaite pretensje rosyjskich jenerałów, i niechęć zajadła ku ich wodzowi naczelnemu. Nie oszczędzano niczego Kutuzowowi: Ani uwag pogardliwych, ani drwin i żarcików kłujących do żywego, choć wypowiedzianych pod pokrywką i w formie pełnej uszanowania. Z tego powodu, ponieważ nie oskarżano go jawnie i otwarcie nie mógł odeprzeć rzucanych nań skrycie potwarzy. Całe jego otoczenie nie rozumiało go wcale. Oświadczali wszem w obec jenerałowie służący pod Kutuzowa rozkazami: że z dziadem upartym nie poradna godzina; on bowiem nie potrafi przenigdy wznieść się tak wysoko, jak ich wzrok sięga. Zadawalniał się wiecznem powtarzaniem, kto chciał słuchać i kto nie chciał swojego frazesu ulubionego: — „Uciekającym Francuzom powinno się stawiać most złoty!“ — Gdy im perswadował ze zwykłą u niego prostotą, że wojsko nie ma butów, że wypada zaczekać na dowóz żywności; te rozsądne odpowiedzi na ich plany przemądre ale niewykonalne były w ich oczach jednym więcej dowodem, że był starcem głupim i niedołężnym. Widzieli w tem najwyższe nieszczęście Rosji, że władza nie spoczywa w ich rękach, ludzi tak sprytnych i tak gienjalnych.
Te nieporozumienia, niesnaski i usposobienie najnieprzyjaźniejsze w świecie, doszły do stopnia najwyższego po złączeniu się armji Kutuzowa z tą, którą dowodził Wittgenstein świetny oficer ulubieniec carski, okrzyczany bohaterem przez cały Petersburg. Raz tylko po bitwie pod Berezyną, Kutuzow wziął na kieł doprowadzony do ostateczności, i napisał do Bennigsen’a, który posyłał raporta wprost do cara, rozkaz w tych słowach: „Proszę Waszą Ekscellencją po odebraniu odnośnego pisma udać się do Kaługi z powodu złego stanu zdrowia Waszej Ekscellencji. Tam proszę czekać na dalsze rozkazy Jego Carskiej Mości!“
Wskutek usunięcia Bennigsen’a wrócił do armji Kutuzowa wielki-książę Konstanty. Był on czynnym na samym początku kampanji, później jednak pozbył go się był zręcznie z karku Kutuzow. Nie taił on w obec Kutuzowa, jak dalece car jest niezadowolony z nader małych korzyści odniesionych przez jego armją i z leniwego posuwania się naprzód wojska rosyjskiego. Oznajmił mu również wielki książę o rychłym cara przyjeździe.
Kutuzow, u którego doświadczenie dworaka dorównywało prawie zdolnościom strategicznym, zrozumiał w lot, że rola jego skończona i że pozbawią go wnet, nawet i tej pozornej władzy, którą dotąd dzierżył. Było to zresztą łatwem do pojęcia. Z jednej strony, kampanja, którą jemu powierzono była na ukończeniu; on więc spełnił był swoje zadanie. Z drugiej strony był zupełnie podupadł na siłach. Ciało jego złamane trudami i brzemieniem wieku sędziwego, potrzebywało bezwarunkowo zupełnego wypoczynku.
Wszedł do Wilna 29. listopada; do „swego Wilna ukochanego“, jak zwykł był to miasto nazywać. Był tam już dwa razy jako gubernator. Znalazł tu więc prócz wszelkich wygódek, tak potrzebnych starcowi nad grobem, styranego tyloma wojnami; znalazł jeszcze grono szczerych i zaufanych przyjaciół, jak również najmilsze wspomnienia z lat młodszych. Odrzucił natychmiast od siebie wszelkie troski, tak co do rządów cywilnych; jak i wojskowych, prowadząc życie spokojne i jednostajne. O ile ma się rozumieć, pozwalały mu na to mnogie intrygi, prowadzone w koło niego. Kutuzow starał się jednak nic nie widzieć i niczego nie słyszeć. Zdawać się mogło z pozoru, że nagle zrobił się na wszystko jak głaz obojętnym.
Wódz naczelny zatrzymał był w Wilnie prawie całą armję i to wbrew życzeniu cara. Po jakimś czasie jego pobytu w Wilnie, otoczenie całe zawyrokowało, że Kutuzow zdziecinniał najzupełniej. Pozwalał rzeczywiście robić swoim podkomendnym, co im się rzewnie podobało. Sam zaś bawił się tylko, jadł dobrze i wysypiał się jeszcze lepiej oczekując przyjazdu cara.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.