Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

— Najpiękniejsze bale w Moskwie, u tego Joghel’a najpoczciwszego — powtarzały z zachwytem matki, patrząc na córeczki tańczące coraz nowe tańce, których się tu wyuczały. Tego samego zdania była młodzież męzka i żeńska. Bawili się wszyscy po królewsku, tańczyli do upadłego, chociaż częstokroć przychodzili tylko przez uległość dla życzeń i próźb sióstr i matek. Dwie ładniutkie księżniczki Gorczakow, znalazły nawet były w ciągu zimy na tych balach narzeczonych. Ta okoliczność, ma się rozumieć, podniosła jeszcze ich wartość. Największym urokiem na owych balach, była niezaprzeczenie nieobecność pana i pani domu. Jedynym gospodarzem witającym gości, był sam Joghel najpoczciwszy. Przelatywał wzdłuż sali, lekki jak piórko, kłaniając się co chwila podług wszelkich reguł swojej sztuki baletniczej, tak matkom, jak i uczennicom, którym udzielał lekcji tańcu za biletami. Całe towarzystwo, a na czele dziewczątka trzynasto i czternasto letnie, które tam po raz pierwszy wdziewały na siebie (o radości!) długą sukienkę, myślało jedynie o zabawie. Panienki były ogólnie ładne, a przynajmniej wyglądały zachwycająco. Oczy im błyszczały, usteczka uśmiechały się roskosznie. Najlepsze uczennice, jak naprzykład: Nataszka, popisywały się czasem tańcem solo: jak Kaczucza, Fantango, Tamborino, lub taniec z szalem. Tego dnia jednak, nie było jakoś o tem mowy. Tańczono tylko tańce zbiorowe: jak kadryle, anglezy, écossaises’y, a w końcu mazura, który wtedy wchodził w modę w wielkim świecie rosyjskim. Salę wybrał sobie Joghel w pałacu hrabiego Bestużewa. Każdy musiał przyznać, że bal dzisiejszy zapowiadał się świetnie. Ładne twarzyczki rachowano na tuziny, a hrabianki Rostow były jak zawsze uznane za królowe balu. Promieniały szczęściem i najwyższem zadowoleniem, więcej niż kiedykolwiek. Sonia dumna z deklaracji Dołogowa, dumna ze swojej rozmowy z Mikołajem, tańczyła walca jeszcze w swoim pokoju, w nadmiarze radości, która ją przeistaczała zupełnie i opromieniała. Nie mogła na miejscu usiedzieć, aby dać czas pokojowej, utrefienia jej długich i wspaniałych włosów.
Nataszka nie mniej uradowana, a dumna w szczególności z pierwszej długiej sukni, którą, dziś przywdziała na bal prawdziwy, była ubrana tak samo jak Sonia w biały tiul, strojny różowemi kokardami. Zaledwie weszła na salę, ogarnął ją istny szał. Każdy tancerz, na którym wzrok zatrzymała, wydawał się jej czarującym i wzbudzał w niej nieledwie miłość namiętną.
— Sonciu, Sonciu, co za szczęście, jakie to wszystko przecudowne — szeptała rozradowana.
Mikołaj i Denissow, robili przegląd tancerek, z miną protekcjonalną znawców:
— Prześliczna, zachwycająca! — wykrzyknął w końcu Denissow.
— Któż taki?
— Hrabianka Natalja — odrzucił Denissow. — A jak tańczy... ile gracji... istna sylfida!
— O kim bo mówisz?
— O kimże
, jak nie o twojej siostrze — Denissow wzruszył niecierpliwie ramionami.
Rostow uśmiechnął się drwiąco.
— Hrabio kochany, jesteś moim najlepszym uczniem. Musisz tańczyć — błagał malutki Joghel, składając ręce przed Mikołajem jak do modlitwy. — Popatrz tylko w koło, ile tu siedzi pięknych panien. — Powtórzył tę samą proźbę Denissowowi, którego uczył również przed laty.
— Nie mój Joghel, ja dziś myślę „sprzedawać pietruszkę“... Czyż zapomniałeś, ile ci sprawiałem kłopotu i jak mało korzystałem z twojej nauki?
— Ależ przeciwnie — pospieszył Joghel zapewnić go na pociechę. — Nie uważał pan co prawda, miałeś jednak zacięcie, o miałeś!
Usłyszano pierwsze takty mazura. Mikołaj Sonię do niego zaprosił. Denissow usiadł obok poważnych „mam“ i ciotuniów, wspierając się na rękojeści pałasza. Powodził wzrokiem rozweselonym za tańczącymi, wybijając takt nogą. Starsze panie zabawił paradnie. Śmiały się szalenie, z jego rozmaitych anegdotek obozowych, które opowiadał żywo i barwnie. Joghel tańczył w pierwszej parze z Nataszką, z której był dumny i uważał za swoją najlepszą uczennicę. Podskakiwał raźno, zbierając razem nóżki drobne, w cieńkich trzewiczkach z świecącemi sprzączkami, i ślizgał się po posadzce lekko jak ptaszek, ciągnąc za sobą Nataszkę. Ta, mimo nieśmiałości podlotka, wykonywała wszystkie kroki wzorowo. Denissow nie spuszczał z niej oka, a w twarzy jego malowało się najwyraźniej, że nie tańczy, nie czując po temu ochoty, potrafił by jednak wywiązać się z zadania, może nawet lepiej od innych. Wśród figury zatrzymał Rostowa, który przechodził obok:
— Całkiem coś innego — rzekł z cicha. — Czyż to ma choćby cień podobieństwa z prawdziwym mazurem? A jednak „ona“ tańczy doskonale!
Denissow rzeczywiście zyskał był podczas swego pobytu w Polsce, reputację sławnego mazurzysty. Mikołaj też podszepnął Nataszce: — Wybierz w figurze Denissowa... Ten umie tańczyć paradnie!
Gdy przyszła kolej na nią, przebiegła śmiało, na koniuszkach palców całą salę, aż do miejsca, gdzie siedział Dennissow. Widziała, że wszyscy zwrócili na nią uwagę zaciekawieni, co z tego wyniknie. Mikołaj spostrzegł, że się coś długo certują, i że Denissow odmawia z uśmiechem żartobliwym.
— Proszę was, Wasylu Dmytrowiczu, przetańczcie ze mną choć raz.
— Nie mogę, hrabianeczko; chciej mieć mnie za wytłumaczonego, i nie zmuszaj.
— Ejże Waska! — Mikołaj pospieszył siostrze na pomoc. — Nie każ bo się tak długo prosić.
— Mikołka robi do pana takie słodkie oczy, jak kot do śmietanki — zaśmiała się Nataszka. — Cóż? Zrobisz to pan dla mnie? Będę za to śpiewała cały wieczór, same twoje ulubione kawałki.
— Ah! czarodziejko, robisz ze mną co tylko chcesz! — wykrzyknął szarmancko Denissow, odpinając pałasz. Przeskoczył jednym susem barykadę z kszeseł. Podkręcił wąsa junacko, ujął z umizgiem rączkę tancerki, podniósł zuchwale głowę, stanął w pozycji, wyrzuciwszy w tył jedną nogę i czekał na muzykę. Czy siedział na koniu, czy tańczył mazura, wydawał się o wiele słuszniejszym, niż był rzeczywiście, tak umiał przedstawić się korzystnie. Skoro odezwała się pierwsza skoczna nuta, rzucił na swoją damę spojrzenie tryumfujące i rozpromienione, zadzwonił w ostrogi, i puścił się jak wicher wzdłuż sali, prawie ziemi nie dostępując. Nataszka trzymała się na równi z nim, lekka jak piórko. Zakreślił z razu półkole, odskakując niby piłka od posadzki. Zmierzał prosto ku krzesłom, jakby ich wcale nie widział przed sobą. Nagle brzęknąwszy znów ostrogami, zaczął ciąć na miejscu hołubca. Uderzał ciągle nogą o nogę, wykręcając w kółko tancerką jak frygą. I na nowo puścił się wzdłuż sali z wichrem w zawody. Nataszka odgadywała dziwnym instynktem, każdy z jego ruchów i zwrotów, poddając się wszystkiemu bez oporu. Trzymał ją to ręką prawą, to lewą, to, jak w hołubcu, opasywał jednem ramieniem jej wiotką kibić. Czasem przyklękał na jedno kolano, okręcając nią w koło siebie, po nad głową z gracją niewypowiedzianą, a zawsze z dziarskością, i rycerskim animuszem. Odprowadził w końcu swoją damę na miejsce, raz jeszcze uciąwszy z nią hołubca i dzwoniąc ostrogami, poczem posadził na krzesełku, z niskim i szarmanckim ukłonem. Nataszka tak była olśniona i oczarowana, że zapomniała nawet dygnąć przed nim nawzajem, jak to było wówczas w zwyczaju. Jej oczka błyszczące radością wpatrywały się w niego z najwyższem zdumieniem, jakby go wcale przedtem nie znały. — „Co się z nim stało? Czy go kto przemienił?“ — zdawała się wzrokiem przemawiać.
Pomimo że Joghel nie chciał zaliczyć mazura do tańców „klasycznych“, wszyscy byli zachwyceni sposobem, z jakim go tańczył Denissow. Dopóki muzyka grać nie przestała, wybierano Denissowa do każdej figury, a starzy ludzie potrząsali głowami, nogą takt wybijając. Dużo przytem o Polsce mówiono, wspominając dawne dobre czasy. Denissow mazurem rozpłomieniony, z czołem zroszonem potem kroplistym, usiadł po mazurze obok Nataszki, i nie odstąpił już od niej na krok do końca balu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.