Wilczyce/Tom IV/Rozdział XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.
Zraniona wilczyca.

Berta pędziła, jak wicher, przez równiny i doliny, przesadzała płoty, popędzając ustawicznie konia, który z otwartemi, dymiącemi nozdrzami, z powiewającą długą grzywą, leciał jak na skrzydłach. Tysiące myśli dręczących wirowało w umyśle młodej dziewczyny; wyrzucała sobie, że nie dała matce Maryanny dostatecznych poleceń; traciła przytomność na myśl, że mały konik bretański, po tej szalonej jeździe, padnie niewątpliwie na drodze z Banloeuvre do Nantes. Wyrzucała sobie, że na korzyść swojej miłości używa środków, mogących ocalić głowę taką cenną dla szlachty francuskiej; rozumiała, że, ponieważ nikt nie zna hasła, które jej było wiadome, nikt też nie będzie mógł dotrzeć do dostojnej wygnanki; szarpana sprzecznymi uczuciami, nawpół przytomna, ogarnięta jakimś dzikim szałem, młoda dziewczyna mogła tylko popędzać konia, by przyśpieszyć jego.
Po godzinie takiej jazdy dotarła do lasu Touvois; ta droga była taka nierówna, Iże biedny konik bretański dwa razy potknął się i omal nie upadł w szalonym pędzie; powstrzymała go tedy i jechała stępa, obliczając, że wyprzedziła żołnierzy o tyle, iż Michał będzie miał czas ratować się ucieczką.
W serce jej wstąpiła nadzieja — odetchnęła. Chwila zadowolenia zgasiła wszystkie trawiące płomienie trwogi i bólu. Michał raz jeszcze będzie jej zawdzięczał życie! Tylko ten, kto kochał, kto doznawał niewysłowionych rozkoszy poświęcenia, zrozumie całe szczęście, jakie istnieje w tem zaparciu się siebie na rzecz istoty ukochanej, pojmie, jaka Berta była przez kilka minut uradowana i dumna, na myśl, że życie Michała, które ocali, kosztować ją może będzie tak drogo!
Pogrążona w tych myślach, ujrzała białe mury folwarku, przeświecające poprzez ciemną gęstwinę drzew orzechowych. Brama wjazdowa była otwarta. Berta zsiadła z konia, przywiązała go do jednego z kółek żelaznych, przytwierdzonych do muru zewnętrznego, i weszła na dziedziniec. Nawóz, którym był zasypany, stłumił odgłos jej kroków; ani jeden pies szczekaniem nie oznajmił jej przybycia mieszkańcom folwarku. Berta, ku swojemu wielkiemu zdumieniu spostrzegła, że do drzwi przywiązany był koń osiodłany. Koń ten mógł należeć do Michała, ale mógł to być też koń jakiego obcego.
Berta chciała się o tem przekonać, przed wejściem do domu. Jedna z okiennic tego samego pokoju, w którym Petit-Pierre w imieniu Michała prosił margrabiego Souday’a o rękę młodej dziewczyny, była uchylona; Berta zbliżyła się po cichu i zajrzała do wnętrza. Zaledwie jednak rzuciła tam spojrzenie, z piersi jej wydarł się krzyk stłumiony, omal nie padła na wznak. Ujrzała u nóg Maryi Michała, który ramieniem objął jej kibić, jej dłoń zaś bawiła się jego włosami; usta ich zamieniały uśmiech, oczy promieniały tym wyrazem szczęścia, dobrze znanym każdemu, kto raz kochał.
Przygnębienie, jakie ogarnęło Bertę po tem odkryciu, trwało zaledwie sekundę. Rzuciła się ku drzwiom otworzyła je gwałtownym ruchem i z włosem rozwianym, z okiem roziskrzonem, z twarzą bladą śmiertelnie i piersią falującą ciężkim oddechem, stanęła w progu, niby posąg Zemsty.
Marya krzyknęła i padła na kolana, ukrywając twarz w dłonie. Odgadła, wszystko od pierwszego rzutu oka. Michał, przerażony spojrzeniem Berty, zerwał się, i, jak gdyby znalazł się nagle wobec wroga, machinalnie chwycił za broń.
— Strzelaj! — zawołała Berta, która dostrzegła ten ruch — będzie to godne dopełnienie twojej podłości i zdrady.
— Berto... — wyjąkał Michał — pozwól, żebym ci powiedział... wytłómaczył...
— Na kolana! na kolana! i ty i twoja spólniczka! — zawrołała Berta. — Na kolanach mówić powinniście ohydne kłamstwa, jakie zmyślicie dla waszej obrony... Och! podły! a ja biegłam, żeby mu życie ocalić; nawpół oszalała z trwogi, z rozpaczy, zapomniałam o honorze i obowiązku, bo nad jego głową zawisło niebezpieczeństwo; życie swoje siałam do stóp jego, miałam tylko jeden cel, jedno pragnienie, jedno życzenie: powiedzieć mu: „Michale, patrz i przekonaj się, czy cię kocham!“ Przybywam i zastaję go zdradzającego wszystkie przysięgi, udającego kłam wszystkim przyrzeczeniom, sprzeniewierzającego się świętym węzłom, nie powiem już miłości, ale wdzięczności! i z kim? i dla kogo? Dla istoty, którą po nim najwięcej kochałam na świecie! dla mojej siostry! Czyż zabrakło ci już innych kobiet do uwodzenia? Powiedz, powiedz, nędzniku! — wołała Berta, pochwyciwszy ramię młodzieńca i potrząsając nim gwałtownie.
— Berto, posłuchaj mnie — rzekł Michał — zaklinam! Nie jesteśmy tacy winni, jak przypuszczasz... Och! gdybyś wiedziała, Berto!
— Nie słucham nikogo, tylko serca swego rozdartego bólem! tylko głosu sumienia swego, które mi mówi, że jesteś podły!... Szalona byłam, biedna waryatka, myśląc, że wdzięczność przywiąże cię do tej, która ulitowała się nad twoją słabością, która wyzwała opinię publiczną, stawiła czoło przesądom, by cię wydobyć z błota, by twojemu nazwisku zhańbionemu przywrócić cześć i honor!
— Dosyć! — krzyknął Michał, prostując się — dosyć! Nadużywa pani przywilejów płci swojej, rzucając obelgi nietylko mnie, ale lżąc jeszcze to, co człowiek ma najświętszego, pamięć ojca!
— A! to cię boli? — mówiła dalej Berta — tem lepiej. A więc powtarzam... tak, nazwisko twoje zhańbione jest tem, co może być najnikczemniejszego, najpodlejszego, zdradą! Syn prowadzi dalej dzieło ojca... bo, baronie de la Logerie, nietylko sam jesteś zdrajcą i podły, ale tyś nadto syn zdrajcy i nikczemnika. Twój ojciec sprzedał i wydał Charette’a, ale przynajmniej odpokutował za swoją zbrodnię, bo ją opłacił życiem! Powiedziano ci, że zabił się sam na polowaniu, czy też, że został zabity przypadkiem. Temu kłamstwu dobroczynnemu zaprzeczam! ja zaprzeczam! Twój ojciec został zabity przez tego, który był świadkiem jego nikczemnego czynu, został zabity przez...
— Siostro! — zawołała Miarya, powstając i kładąc dłoń na ustach Berty — siostro, nie popełniaj zbrodni, którą zarzucasz innym; nie zdradzaj tajemnicy, która do ciebie nie należy.
— Niech i tak będzie. Ale niechże ten człowiek przemówi! niechże pogarda, jaką mu okazuję, zniewoli go do podniesienia głowy; niechaj dokończy, co zaczął, i znajdzie w swoim wstydzie lub w dumie swojej odwagę, żeby mi odebrać życie, które odtąd byłoby już tylko wieczną rozpaczą! Wielki Boże — mówiła dalej Berta, a łzy zaczęły sobie torować drogę do jej oczu — jak możesz pozwolić, żeby ludzie ludziom tak serca rozdzierali? Boże mój, Boże, kto mi odtąd będzie podporą i pociechą?
— Ja! zawołała Marya — ja, siostro ukochana! jeśli zechcesz mnie wysłuchać; ja, jeśli zechcesz mi przebaczyć!
— Ja, przebaczyć tobie? — zawołała Berta, odpychając siostrę. — Nie, jesteś spólniezką tego człowieka, nie znam was odtąd! Tylko czuwajcie wzajemnie jedno nad drugiem, bo zdrada wasza powinna wam przynieść nieszczęście obojgu... Boże, Boże! tak ich kochać oboje i być zmuszoną tak ich nienawidzieć! — dodała młoda dziewczyna, załamując ręce rozpaczliwie.
— Berto, Berto, na miłość boską, nie mów w ten sposób! nie przeklinaj nas, nie lżyj nas tak straszliwie!... Nie, Berto, ty mnie nienawidzieć nie będziesz! — zawołała Marya, klękając znów przed siostrą, która, wyczerpana nareszcie wzruszeniem, padła na krzesło i ukryła twarz w dłonie. — Twój ból, łzy twoje sprawiają mi większą boleść, niż twój gniew; przebacz mi. O! Boże, co ja mówię? Będziesz mniemała, że jestem winna, bo obejmuję twoje kolana, bo cię proszę o przebaczenie! Ale ja winna nie jestem, przysięgam ci... Ja ci powiem... ale nie chcę, żebyś cierpiała, nie chcę, żebyś płakała... Panie de la Logerie — ciągnęła dalej młoda dziewczyna, zwracając do Michała twarz, łzami zalaną — cała przeszłość jest snem tylko; ocknęliśmy się: niech pan odjeżdża! niech pan o mnie zapomni... odjeżdżaj pan, odjeżdżaj natychmiast! A my, Berto, pozostaniemy razem i każda z nas ochroni nas przed oszczerstwami swiata — dodała z rozdzierającym uśmiechem.
— Jakiego, biedna siostro moja? — spytała Berta, złamana wybuchem szalonej rozpaczy.
— Boga! — odparła Marya, wznosząc rękę, ku niebu.
Berta nie mogła odpowiedzieć; ból ją dławił; ale przycisnęła Maryę do serca, Michał zaś, pogrążony w rozpaczy, padł na stołek w głębi pokoju.
— Ale przebacz nam! — szeptała Marya siostrze do ucha; nie zadręczaj go!... Boże mój, czyż to jego wina, że skutkiem wychowania stał się taki chwiejny, taki nieśmiały, iż nie miał odwagi mówić wtedy, gdy nakazywał mu to obowiązek?... Od dawna już chciał cię uprzedzić; ja mu przeszkodziłam, miałam nadzieję, że zdołam go zapomnieć!... Niestety! niestety! Bóg nie dał nam siły do wałki z sercem! Ale, siostro ukochana, my się już nie rozstaniemy... Nikt już nie stanie między nami, nikt nie zdoła nas poróżnić... Nie, nie, będziemy same, same z Bogiem, któremu się poświęcimy, i znajdziemy szczęście w naszem osamotnieniu, będziemy się za niego modliły, będziemy się za niego modliły!
Marya wypowiedziała ostatnie wyrazy tonem rozdzierającym. Michał, poruszony do głębi, zbliżył się i ukląkł obok niej przed Bertą, która, cała zajęta siostrą, nie odepchnęła go.
W tej chwili we drzwiach, które Berta zostawiła otwarte na oścież, ukazali się żołnierze, a oficer, którego widzieliśmy już w zajeździe w Saint-Philbert, wszedł na środek pokoju i, kładąc dłoń na ramieniu Michała, spytał:
— Pan jest panem Michel de la Logerie?
— Tak, panie.
— W takim razie, w imieniu prawa, aresztuję pana.
— Boże wielki! — zawołała Berta, która oprzytomniała nareszcie — zapomniałam!... Zabijam go!... A tam, tam, co się dzieje?
— Michale, Michale — rzekła Marya, która, na widok niebezpieczeństwa, jakie groziło młodzieńcowi, zapomniała, co powiedziała przed chwilą siostrze — jeśli umrzesz, umrę z tobą!
— Nie, nie, on nie umrze, przysięgam ci, siostro, i będziecie szczęśliwi!... Proszę mnie wypuścić, panie! — rzekła Berta, zwracając się do oficera.
— Łaskawa pani — odparł porucznik z bolesną uprzejmością — w Saint-Philbert była pani dla mnie tylko podejrzaną nieznajomą; nie jestem jednakże komisarzem policyi i nie miałem pani nic do zarzucenia. Ale tutaj zastaję panią w jawnym buncie przeciw prawu i aresztuję panią.
— Aresztuje pan mnie! mnie! w tej chwili! Może mnie pan zabić, ale żywej mnie pan nie dostanie!
I, zanim oficer ochłonął ze zdumienia, Berta wdrapała się na okno, zeskoczyła na dziedziniec i pobiegła do drzwi. Strzegli ich żołnierze. Młoda dziewczyna, wodząc okiem dokoła, spostrzegła konia Michała, biegającego z niepokojem po dziedzińcu. Podeszła do konia, wskoczyła na siodło, minęła jak wicher, zdumionego oficera, który nie chciał użyć siły, by pochwycić kobietę, a przybywszy przed mur okólny, który w tem miejscu był wyłamany, cuglami i piętą podniosła konia — świetnego anglika — tak, że wziął przeszkodę jednym susem, choć miała jeszcze blizko pięć stóp wysokości.
— Nie strzelać! nie strzelać do tej kobiety! — krzyknął oficer, który nie uważał, iżby osoba Berty była taka ważna, że, nie mogąc mieć jej żywej, należało pochwycić ją choćby umarłą.
Ale żołnierze, którzy tworzyli kordon dokoła muru zewnętrznego, nie usłyszeli, lub też nie zrozumieli tego rozkazu i grad kul posypiał się dokoła Berty, którą potężne skoki wierzchowca angielskiego niosły szybko w stronę Nantes.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.