Wilczyce/Tom III/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
W którym Marya odnosi Pyrrusowe zwycięstwo.

Jakkolwiek Marya postanowiła zapanować nad sobą całą siłą, niemniej wejście Michała było takie nagłe, w głosie jego drgało tyle szczerości, w pierwszym okrzyku tyle miłości błagalnej, że młoda dziewczyna nie mogła oprzeć się wzruszeniu; pierś jej falowała, palce drżały, a łzy, które barom widział zawieszone na rzęsach, spadały po kropli, jak perły na ręce Michała, które ściskały jej dłonie. Na szczęście, rozkochany młodzieniec był sam zanadto wzburzony, by zauważyć to wzruszenie, i Marya zdążyła się opanować, zanim się odezwała.
Odsunęła go łagodnie i powiodła wzrokiem dokoła. Spojrzenie Michała poszło śladem wzroku Maryi, poczem spoczęło ma niej zaniepokojone i pytające.
— Czem się to dzieje, że pan jest sam? — spytała gdzie Rozyna?
— A czem się to dzieje, panno Maryo — rzekł młodzieniec głosem, smutkiem wezbranym — że pani nie raduje się, jak ja, tem naszem spotkaniem?
— O, mój przyjacielu — odparła Marya, kładąc nacisk na ten wyraz — nie masz prawa, zwłaszcza w tej chwili, wątpić, że los twój zajmuje mnie bardzo gorąco.
— Nie! — zawołał Michał, usiłując pochwycić dłonie Maryi, które mu cofnęła — nie, skoro pani zawdzięczam wolność, a według wszelkiego prawdopodobieństwa i życie!
— Ale — przerwała Marya, siląc się na uśmiech — pomimo tego wszystkiego nie powinnam zapominać o naszej samotności; jakkolwiek jestem wilczycą, kochany panie Michale, są pewne konwenanse, z których nigdy wyzwolić się nie należy. Niechże więc pan zechce łaskawie zawołać Rozyny.
Michał westchnął głęboko, lecz nie powstał z klęczek i wielkie łzy stoczyły się po jego policzkach. Marya odwróciła oczy, by łez tych nie widzieć, poczem poruszyła się, jak gdyby chcąc wstać. Ale Michał, zrozpaczony jej chłodem i obojętnością, powstrzymał ją.
— Po co było wyrywać mnie z rąk żołnierzy? — zawołał tonem bolesnego wyrzutu. —Rozstrzelaliby mnie może, co byłoby stokroć lepsze od losu, jaki mnie czeka, jeśli mnie piani nie kocha!
— Michale! Michale! — krzyknęła Marya, a przybierając ton macierzyński, dodała: — Nie mów tak, niedobry dzieciaku. Czy nie widzisz, że doprowadzasz mnie do rozpaczy?
— O, co to panią obchodzi! — rzekł Michał.
— Jakto, więc pan wątpi, że mam dla pana przyjaźń prawdziwą i szczerą?
— Niestety! panno Maryo — odparł młodzieniec ze smutkiem — widocznie uczucie, o któremi mi pani mówi, nie może zadowolić uczucia, jakie pożera moje serce od chwili, kiedy panią ujrzałem, skoro, jakkolwiek pewien jestem tej przyjaźni, moje serce domaga się od pani czegoś więcej.
— To, czego pan żąda ode mnie — odparła Marya z najwyższym wysiłkiem, daje panu Berta; kocha pan tak, jak pan chce być kochany, miłością, na jaką pan zasługuje — mówiła biedna dziewczyna drżącym głosem, stawiając imię siostry, jak ochronę między sobą a tym, którego kochała.
Michał potrząsnął głową i westchnął.
— Och! to nie ona, to nie ona — rzekł.
— Dlaczego — zaczęła znów żywo Marya, jak gdyby nie widziała tego giestu przeczącego, jak gdyby nie słyszała tego krzyku, idącego z serca — dlaczego było pisać do niej ten list, który doprowadziłby ją do rozpaczy, gdyby doszedł jej rąk?
— A więc to pani otrzymała ten list?
— Niestety! tak — odparła Marya — a pomimo wielkiego bólu, jaki mi sprawił, uważam ten zbieg okoliczności za wielkie szczęście!
— Czy pani przeczytała cały? — spytał Michał.
Tak — odparła młoda dziewczyna, spuszczając oczy wobec błagalnego spojrzenia, jakiem obejmował ją Michał — tak, czytałam i dlatego właśnie chciałam z panem pomówić, zanim pan zobaczy się z Bertą.
— Ale czy pani nie zrozumiała z tego listu, że, jeśli kocham Bertę, mogę mieć dla niej tylko uczucie brata?
— Nie, nie — rzekła Marya — zrozumiałam tylko, że mój los byłby straszny, gdybym miała się stać przyczyną nieszczęścia ukochanej siostry!
— A więc! zawołał Michał — czego pani żąda ode mnie?
— Żądam — odparła Marya, składając dłonie — żeby pan poświęcił uczucie, które nie miało czasu zakorzenić się głęboko w duszy pana; żądam, żeby pan się wyrzekł upodobania, którego nic nie usprawiedliwia, żeby pan zapomniał o przywiązaniu, które będzie dla pana daremne, a byłoby fatalne dla nas wszystkich trojga...
— Maryo, żądaj mego życia: mogę się zabić, lub kazać się zabić, nic łatwiejszego, mój Boże! lale nie żądaj, bym cię przestał kochać... Cóż dam swemu biednemu sercu w miejsce miłości, jaką żywi dla pani?
— Tak jednak stać się musi, drogi panie Michale — rzekła Marya słodkim głosem — nigdy bowiem, nie, nigdy nie otrzyma pan ode mnie najlżejszej zachęty do tej miłości, o której pan mówi w liście; przysięgłam.
— Komu?
— Bogu i sobie.
— Och! — zawołał Michał, wybuchając łkaniem — a ja marzyłem, że ona mnie kocha!
Marya mniemała, że, im większe będzie uniesienie Michała, tem ona powinna okazywać więcej chłodu.
— Wszystko, co panu tu mówię — rzekła — nakazuje mi nietylko rozum, ale także szczera życzliwość, jaką mam dla pana. Przychodzę do pana tedy, jak przyjaciółka, i mówię: Zapomnij o tej, która twoją być nie może, Michale, i kochaj tę, która ciebie kocha, tę, której jesteś niejako narzeczonym.
— Przecież pani wie, że te zaręczyny były zupełną niespodzianką; przecież pani wie, że Petit-Pierre pomylił się najzupełniej co do moich uczuć. A pani znała dobrze te uczucia, wypowiedziałem je pani owej nocy, kiedy żołnierze zajęli zamek; byłem u stóp twoich, Maryo! jak teraz; twoja głowa pochyliła się ku mnie; twoje włosy, twoje cudne włosy, twoje włosy ubóstwiane musnęły moje czoło! Źle postąpiłem, że nie powiedziałem Petit-Pierre’owi, kogo kocham. To wina mojej nieśmiałości, którą przeklinam! ale, ostatecznie, nie jest to błąd taki karygodny, żeby mnie miał rozłączyć nazawsze z kobietą, którą kocham, i przykuć do życia tej, której nie kocham!
— Ale dla mnie ten błąd jest nieodwołalny. Cokolwiek nastąpi, choćby pan nawet wyparł się przyrzeczenia, danego w pańskiem imieniu, a potwierdzonego przez pana milczeniem, powinien pan zrozumieć, że nie mogę należeć do pana, i że nigdy nie zdołam rozedrzeć serca ukochanej siostry widokiem mego szczęścia.
— Boże! Boże! jaki ja jestem nieszczęśliwy! — zawołał Michał, ukrył twarz w dłonie i zalał się łzami.
— Tak — mówiła znów Marya — pan cierpi w tej chwili, wierzę; ale trochę dobrej woli, trochę energii, odwagi, przyjacielu! Usłuchaj moich rad, a jestem pewna, że to uczucie stopniowo zgaśnie w sercu twojem. Jeśli trzeba, dla przyśpieszenia wyzdrowienia pańskiego, oddalę się.
— Co? pani się oddali! mam się rozłączyć z panią! Nie, nie, nigdy! Niech mnie pani nie opuszcza, bo, przysięgam, w dniu, w którym pani odjedzie, i ja odjadę również; gdziekolwiek pani się uda, pojadę za panią. Cóżby się ze mną stało, gdybym został pozbawiony widoku pani? Nie, nie, nie, nie oddalaj się, błagam cię, panno Maryo!
— A więc zostanę, ale po to, żeby panu dopomódz do spełnienia obowiązku, a potem, gdy pan będzie szczęśliwy, gdy pan zostanie mężem Berty...
— Nigdy! nigdy! — szepnął Michał.
— Owszem, mój przyjacielu; Berta, bowiem jest daleko odpowiedniejszą ode mnie żoną dla pana; jej uczucie dla pana, wiem o tem dobrze, jest o wiele silniejsze, niż pan może przypuszczać; to uczucie zadowoli, jestem pewna, trawiącą pana potrzebę kochania, a siła i energia, jaką moja siostra jest obdarzona, a jakiej ja nie posiadam, usunie z drogi pana ciernie, których pan sam może nie umiałby usunąć. Jeśli zatem spełni pan ofiarę, będzie ona, niech mi pan wierzy, sowicie wynagrodzona.
Mówiąc to, Marya siliła się na spokój pozorny, a tylko bladość twarzy i gorączkowy blask oczu zdradzały istotny stan jej serca.
— Niech pani tak nie mówi — zawołał Michał, gdy umilkła. — Czy pani przypuszcza, że człowiek może stanowić o biegu uczuć, że można dowolnie niemi kierować, jak rzeką, którą inżynier zmusza do wtłoczenia się w koryto kanału, jak winną latoroślą, którą ogrodnik rozpina, według własnego upodobania na murze? Nie, nie; powtarzam i powtarzać będę setki razy, że ciebie, ciebie jedną tylko kocham, Maryo! Serce moje przepełnione twoim obrazem, już tam dla nikogo innego miejsca niema, choćbym nawet chciał, a ja nie chcę! Boże, Boże! — wołał, wznosząc ręce ku niebu w ostatecznej rozpaczy — co się ze mną stanie, gdy ujrzę panią żoną innego?
— Michale — odparła Marya tonem uroczystym — jeżeli uczynisz to, czego od ciebie żądam, przysięgam ci na wszystko, co mam najświętszego, że, skoro nie mogłam być twoją, nie będę niczyją, poświęcę się Bogu! nie wyjdę zamąż nigdy; całe moje przywiązanie, cała moja tkliwość pozostanie przy tobie; a nie będzie to przywiązanie, zrodzone z miłości pospolitej którą lata mogą zniweczyć, którą przypadek może zabić, ale głębokie, niezmienne przywiązanie siostry do brata, wdzięczność przykuje mnie do ciebie nazawsze; zawdzięczać ci będę szczęście siostry i całe życie będę cię błogosławiła!
— Maryo, miłość dla Berty w obłęd cię wprawia — odparł Michał — zajmujesz się nią tylko; nie myslisz o mnie, chcąc mnie przykuć na całe życie do kobiety, której nie kocham, i stąd skazać na straszne męki. Chcesz mnie nakłonić, bym się ciebie wyrzekł? Ale pomyśl, że jesteś mojem sercem, duszą moją, mojem życiem, ze równie dobrze możesz żądać, bym wyrwał serce a piersi wyparł się duszy własnej; że wyrzec się ciebie, to zgasić szczęście całego życia, zniweczyć istnienie moje u źródła. Jesteś światłem, którego blask sprawia, że, świat jest w oczach moich światem, a gdy przestaniesz świecić nade mną, wpadnę w przepaść, której mrok przejmuję mnie grozą! Przysięgłam ci, Maryo, że od chwili kiedy cię poznałem, kiedy uczułem twoje dłonie orzeźwiające mi czoło pokrwawione, zespoliłaś się ze mną do tego stopnia, że niema we mnie myśli, która nie należałaby do ciebie, że wszystko we mnie do ciebie się zwraca, że, gdyby to serce utraciło twj obraz, przestałoby bić, jak gdyby usunęła się z niego podstawa jego życia... Widzi pani zatem, że me mogę spełnić tego, czego pani ode mnie żąda!
— A jednakże — zawołała Marya, w przystępie ostatecznej rozpaczy — to Berta pana kocha nie ja!
— Jeżeli mnie pani nie kocha, jeżeli oko w oko, dłoń w dłoni będzie pani miała odwagę powiedzieć mi: „Nie kocham pana“, w takim razie wszystko się skończy!
— Co pan przez to rozumie?
— Rzecz bardzo prostą. Zaklinam się na te gwiazdy, błyszczące na niebie, które widzą czystość mojej miłości dla pani, na Boga, który jest ponad temi gwiazdami i wie, że moja miłość dla ciebie jest nieśmiertelna, zaklinam się, że ani ty Maryo, ani siostra twoja nie zobaczycie mnie już nigdy.
— Co mówisz, nieszczęśliwy!
— Mówię, że wystarczy przeprawić się przez jezioro, co jest sprawą dziesięciu minut, wsiąść na konia, stojącego w łozinie i popędzić galopem do pierwszej załogi, co jest sprawą dalszych dziesięciu minut; że wystarczy powiedzieć tej załodze: „Jestem baronem Michel de la Logerie“, a za trzy dni zostanę rozstrzelany.
Z piersi Maryi wyrwał się okrzyk.
— A ja to uczynię — dodał Michał — zaklinam się na te gwiazdy, które patrzą na nas z pod stóp Pana Boga.
I młodzieniec zwrócił się do wyjścia. Marya rzuciła się ku niemu, chwyciła go wpół ramionami, ale sił jej zabrakło, osunęła się do jego kolan.
— Michale — szepnęła — jeśli mnie kochasz tak bardzo, jak mówisz, nie odrzucisz mojej prośby. W imię tej twojej miłości, ja, którą kochasz, błagam cię, nie zabijaj mojej siostry! Bóg ześle na ciebie błogosławieństwo, bo codziennie serce moje wznosić się będzie ku Niemu z prośbą o szczęście dla człowieka, który mi dopomógł uratować istotę najbardziej przeze mnie ukochaną! Michale, zapomnij o mnie, błagam cię, jak o łaskę największą, nie doprowadzaj Berty do rozpaczy!
— Och! Maryo, Maryo! jakaś ty okrutna! — zawołał młodzieniec, chwytając się za włosy — czego o żądasz ode mnie... to będzie moja śmierć!
— Michale, przyjacielu, uczynisz to, o co proszę. — szepnęła Marya głosem łzami zdławionym.
— A więc — chciał powiedzieć „tak“, ale się powstrzymał. — Ach! gdybyś ty przynajmniej cierpiała tak, jak ja cierpię! — zawołał.
Na ten okrzyk najwyższego egoizmu, ale też najwyższej miłości, Marya, oddychając ciężko, nawpół przytomna, pochwyciła Michała oburącz konwulsyjnym uciskiem i głosem urywanym mówiła:
— Powiadasz, że świadomość, iż mam serce rozdarte, jak twoje, byłaby dla ciebie pociechą?
— Tak, tak, och! tak!
— Sądzisz, że piekło stałoby się dla ciebie rajem, gdybyś mnie tam ujrzał przy swoim boku?
— Przyjmuję bez wahania męki wieczne wraz z tobą.
— A więc bądź zadowolony, okrutny dzieciaku! odczuwam wszystkie twoje cierpienia, wszystkie twoje trwogi! jak ty, umieram z rozpaczy na mysl o ofierze, jaką nam nakazuje obowiązek!
— Kochasz mnie zatem, Maryo?
— Och! niewdzięczniku! widzisz moje prośby, moje łzy, męki moje, a miłości mojej nie widzisz!
— Maryo, Maryo! — zawołał Michał, chwiejąc się, bez tchu, nawpół oszalały — zadałaś mi cios śmiertelny cierpieniem, a teraz chcesz, żebym skonał z radości.
— Tak, tak, kocham cię! — powtórzyła Marya — kocham cię! muszę ci powiedzieć te dwa wyrazy, które mnie dławią od tak dawna; kocham cię tak, jak ty mnie kochać możesz; kocham cię tak bardzo, że na myśl o ofierze, jaką spełnić musimy, śmierć wydałaby mi się słodką, gdyby mnie zaskoczyła w chwili, w której ci składam to wyznanie.
I, mówiąc te słowa, Marya mimowoli, jakby przyciągnięta magnetyczną siłą, zbliżyła twarz swoją do twarzy Michała, który patrzył na nią oczyma człowieka w ekstazie, pod wpływem halucynacyi. Jasne włosy dziewczęcia muskały czoło młodzieńca; oddech ich zlewał się w jedno tchnienie i upajał oboje; Michał tracił przytomność, zamknął oczy, usta jego spotkały się z ustami Maryi, a ona, wyczerpana długą walką, w jakiej zmagała się z sobą, uległa porywowi, który ją unosił... Usta ich złączyły się i przez kilka chwil stali pogrążeni w szczęściu bezbrzeżnem...
Marya oprzytomniała pierwsza. Wyprostowała się, odtrąciła Michała i zalała się łzami.
W tej chwili Rozyna weszła do szałasu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.