Wilczyce/Tom III/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.
W którym owieczka, mniemając, że wraca do owczarni, wpada w zatrzask.

Był to dzień jarmarku, a napływ wieśniaków na ulicach i bulwarkach w Nantes był wielki; w chwili, gdy Michał stanął na moście Rousseau, przejście było literalnie zatarasowane szeregiem wozów ze zbożem, wózków z jarzynami, koni, mułów, chłopów, chłopek, a wszyscy mieli w koszykach, w workach, do siodła przytwierdzonych, w blaszankach artykuły spożywcze, które znosili dla zaopatrzenia miasta.
Niecierpliwość Michała była taka wielka, że nie zawahał się wjechać w ten tłum; wtem ujrzał wychodzącą z tłoku w stronę przeciwną młodą dziewczynę, na której widok drgnął. Ubrana, jak inne wieśniaczki w strój prosty, taka była podobna do Maryi, że młody baron nie mógł powstrzymać okrzyku zdumienia. Chciał niezwłocznie zawrócić; ale, na nieszczęście, ruch, jaki powstał w tłumie, gdy zatrzymał konia, wywołał taką burzę przekleństw i wrzasków, że Michał nie miał odwagi stawić im czoła; pozwolił tedy koniowi swemu iść naprzód, złorzecząc w duchu przeszkodom, które tamowały mu drogę; skoro tylko jednak przebył most, zeskoczył z konia i zaczął szukać wzrokiem, komu mógłby go powierzyć, sam bowiem postanowił powrócić, by się upewnić, że Wzrok go nie mylił, i dowiedzieć, po co też Marya przybyła do Nantes.
Nagle, głos nosowy, właściwy żebrakom we wszystkich krajach, poprosił go o jałmużnę. Michał odwrócił się żywo, albowiem wydało mu się, że głos ten nie jest mu nieznany. Jakoż ujrzał, opartych o ostatni słup mostu Rousseau, dwóch ludzi, o postaci takiej charakterystycznej, że nie mogli nie wyryć się w jego pamięci: byli to Aubin Krótka-Radość i Trigaud Robaczywy, którzy na razie mieli, jak się zdawało, na celu, tylko wyzyskiwanie litości przechodniów, ale, według wszelkiego prawdopodobieństwa, znaleźli się tam też w celu, nie obcym interesom politycznym, a nawet handlowym kmotra Jakóba.
Michał zbliżył się do nich żywo.
— Poznajecie mnie? — spytał.
Aubin mrugnął okiem.
— Dobry panie — rzekł — ulituj się nad biednym woźnicą, któremu koła własnego wozu odcięły nogi na stoku do kaskady Baulgé.
— Dobrze, dobrze, poczciwy nieboraku — odparł Michał zrozumiawszy, i wsunął do szerokiej łapy Trigaud’a złotą monetę.
— Jestem tutaj z rozkazu Petit-Pierre’a — szepnął — pilnujcie mi konia przez kilka minut; muszę załatwić coś bardzo ważnego.
Aubin skinął głową na znak zgody, a baron Michel rzucił mu na ręce cugle swego konia i zawrócił do miasta.
Na nieszczęście, jeśli droga śród tłumu była trudna dla jeźdźca, nie była bynajmniej łatwiejsza dla piechura. Michał napróżno rozpychał się łokciami, wsuwał się między ludzi, narażał się dziesięć razy na przejechanie przez wozy z sianem i z kapustą; musiał w końcu zrezygnować i iść wraz z prądem, tak, że gdy dotarł do miejsca, gdzie ujrzał młodą wieśniaczkę, już jej tam, oczywiście, nie było. Domyślając się, że podobnie, jak towarzyszki, skierowała się ku targowi jarmarcznemu, udał się również w tamtą stronę, przyglądając się wszystkim mijającym go wieśniaczkom z taką baczną ciekawością, że narażał się na drwinki, a nawet omal nie na kłótnie. Wszelako ani jedna ze spotykanych wieśniaczek nie była tą, której szukał. Przebiegł przez cały plac targowy i ulice przylegające i nie dostrzegł nikogo, przypominającego urocze zjawisko z mostu Rousseau...
Zniechęcony, myślał już o powrocie do swego konia, gdy na rogu ulicy du Château, w odległości jakich dwudziestu kroków, ujrzał spódnicę w czerwone pasy i kwiaty, i pelerynkę z wełny popielatej, która pobudziła tak bardzo jego ciekawość. Chód młodej dziewczyny w stroju prosta, czym był to niewątpliwie wytworny chód Maryi; jej to kibić, smukła i gibka, zarysowywała się pod fałdami grubego materyału; jej włosy jasne wydobywały się bujną falą z pod czepeczka, te włosy, które, splecione w grube warkocze, tylokrotnie budziły podziw Michała.
Niepodobna było się omylić, młoda wieśniaczka i Marya stanowiły jedną i tę samą osobę, a Michał był tak silnie o tem przekonany, że nie śmiał wyprzedzić chłopki, by jej się przyjrzeć z blizka, i przeszedł na drugą stronę ulicy.
Ten manewr strategiczny wystarczył, by mu dowieść, że się nie omylił. Po co Marya przybyła do Nantes? Dlaczego przybyła w tem przebraniu? Oto pytania, które Michał sobie zadawał, nie mogąc ich rozstrzygnąć; zebrał się na odwagę, i miał już zaczepić młodą dziewczynę, gdy ujrzał, że, przybywszy przed dom pod nr. 17 na ulicy du Château, pchnęła drzwi tego domu, nie zamknięte widocznie, i znikła w nich.
Michał pobiegł do tych drzwi, ale tym razem były zamknięte. Młody baron stanął w progu w bolesnem osłupieniu, nie wiedząc, co począć i mniemając, że śnił. Nagle uczuł, że ktoś uderzył go z lekka w ramię; drgnął, odwrócił się i ujrzał notaryusza Loriota.
— Jakto! pan tutaj? — zapytał ten tonem najwyższego zdumienia.
— I cóż w tem takiego dziwnego, że ja jestem w Nantes, panie Loriot? — zapytiał Michał.
— Niech pan mówi ciszej i niech pan nie stoi przed temi drzwiami, jak gdyby pan chciał tu wrosnąć; radzę uczciwie.
— Ależ, panie Loriot, jakaż mucha cię ukąsiła? Wiedziałem, że jesteś ostrożny, ale nie miałem pojęcia, że aż do tego stopnia.
— Nigdy nie można być dosyć ostrożnym, Przechadzajmy się, rozmawiając, to jedyny sposób, żeby na nas nie zwrócono uwagi. — Poczem, ocierając chustką w kraty potem oblane czoło, dodał: — Jak ja się znów strasznie kompromituję!
— Przysięgam, panie Loriot, że nie rozumiem ani słowa z tego, co pan chce mi powiedzieć — odparł Michał.
— Nie rozumiesz, co chcę ci powiedzieć, nieszczęśliwy młodzieńcze? Nie wiesz zatem, że jesteś w spisie osób podejrzanych i że wydano rozkaz zaaresztowania ciebie?
— A więc niechże mnie aresztują! — rzekł Michał niecierpliwie, usiłując sprowadzić znów notaryusza naprzeciwko domu, w którym znikła Marya.
— A! niech pana zaaresztują? Przyjmuje pan tę nowinę wesoło! Ale może pan jest filozofem. Muszę jednak oznajmić panu, że ta sama nowina, która panu wydaje się taka obojętna, wywarła na pani baronowej takie wrażenie, iż, gdyby nie to nasze przypadkowe spotkanie, niezwłocznie po powrocie do Légé wyruszyłbym szukać pana. Nie mogę bowiem ukryć przed panem, że duszę pani baronowej szarpie zgryzota, a serce jej trawi niepokój.
— O Boże! co pan mówi! — westchnął boleśnie Michał, którego notaryusz ugodził w najsłabszą stronę serca.
— Wszak pan wie dobrze, czem pan jest dla matki, nie zapomniał pan, sądzę, jaką pieczołowitą miłością otaczała pana zawsze. Niechże pan zatem sam osądzi, jakie pani baronowa znosi męczarnie, wiedząc, że pan codziennie naraża się na straszne niebezpieczeństwa! Nie mogę bowiem ukryć przed panem, że uważałem sobie za obowiązek uprzedzić matkę o pańskich zamiarach i powiedziałem jej wyraźnie, że wydaje mi się, iż pan jest bardzo rozkochany w pannie Bercie de Souday i zamierza ją poślubić...
— Masz tobie, i ten także! — mruknął Michał, a głośniej dodał z widocznem zaniepokojeniem: I cóż moja matka odpowiedziała?
— A no, to, co odpowiadają wszystkie matki, gdy jest mowa o małżeństwie, którego nie chcą... Ale czy pan rozważył dobrze to, co pan zamierza uczynić?
— Czyżby pan podzielał uprzedzenia mojej matki, a może pan wie coś niemiłego o pannach de Souday?
— Bynajmniej! bynajmniej! Przeciwnie, uważam te panny, które znam od dzieciństwa, za najcnotliwsze, najgodniejsze szacunku z całej okolicy, i to, pomimo obmowy złych języków, pomimo śmiesznego przezwiska, jakie im nadano... Tylko winienem, jako notaryusz obu rodzin, upomnieć pana, żeby pan był rozważny, żeby się pan dobrze namyślił...
— Kochany panie Loriot przerwał Michał — margrabia Souday oddał mi rękę swojej córki, sprawa zatem skończona.
— O! w takim razie rzecz inna — rzekł pan Loriot. — Wobec tego mogę dać panu już tylko jedną radę: małżeństwo, zawarte wbrew woli rodziców, jest zawsze czynem doniosłości niemałej. Niech pan trwa w powziętym zamiarze, ale niech pan pojedzie do matki. Nie należy dawać jej powodu do użalania się na niewdzięczność, trzeba wpłynąć na nią, żeby się pozbyła niesłusznych uprzedzeń... Czy pan mi przyrzeknie, że pan to uczyni?
— Przyrzekam, przyrzekam — odparł młodzieniec, który czuł wprawdzie całą słuszność słów notaryuszia, ale któremu pilno było pozbyć się go, albowiem obawiał się, że Marya wyjdzie z domu, gdy on będzie rozmawiał z Loriot’em.
— Dobrze — rzekł notaryusz — zresztą jedynie w Logerie będzie pan bezpieczny; tylko opinia, jaką cieszy się pani baronowa, może pana uchronić od skutków pańskiego postępowania. Od pewnego czasu popełnia pan szaleństwa, o które niktby pana nie posądzał; musi pan sam to przyznać.
— Przyznaję — odpowiedział Michał zniecierpliwiony.
— Tego tylko chciałem. Grzesznik, spowiadający się, jest już w połowie nawrócony. A teraz żegnam pana; muszę jechać o jedenastej.
— Pan wraca do Légé?
— Tak, z młodą damą, którą mają niebawem przyprowadzić do mnie do hotelu, inaczej byłbym najchętniej panu ofiarował miejsce w swoim kabryolecie.
— Ale nadłoży pan jakie pół mili drogi, żeby mi oddać przysługę, nieprawda?
— Oczywiście i to z największą przyjemnością, kochany panie Michale odparł notaryusz.
— W takim razie, błagam pana, niech pan wstąpi do Banloeuvre i odda ten list pannie Bercie.
— Dobrze; ale, na Boga — rzekł notaryusz z przerażeniem — niech mi go pan wręczy ostrożnie! Zapomina pan ciągle, w jakich jesteśmy okolicznościach, a ja konam ze strachu.
— Istotnie, widzę, kochany panie Loriot, że pan nie może ustać na miejscu; na widok nadchodzących ku nam ludzi, zeskakuje pan z chodnika, jak gdyby nieśli w zanadrzu dżumę. Co panu jest?
— Co mi jest? — odparł notaryusz, zniżając głos. — Wpakowali mi, wbrew mojej woli, cztery funty prochu do kieszeni! Chodzę po bruku cały drżący; na widok zapalonego cygara dostaję gorączki! A teraz do widzenia! Niech mnie pan usłucha i powróci do Logerie.
Michał, pewny, że list jego będzie doręczony do Banloeuvre, pożegnał notaryusza z zadowoleniem i wpatrzył się bacznie w dom, z którego, po kilku chwilach, wyszła młoda chłopka. Tylko — nie była sama. Towarzyszył jej młodzieniec w długiej bluzie, silący się na ruchy wieśniacze. Jakkolwiek szybko minęli Michała, nie zwracając na niego uwagi, niemniej dostrzegł, że arystokratyczna twarz tego młodzieńca stanowiła osobliwą sprzeczność z jego strojem; dostrzegł też, że Marya śmiała się i nie chciała mu oddać koszyka, który niosła na ręku, a o który on prawdopodobnie prosił, chcąc jej ulżyć ciężaru.
Hydra zazdrości wgryzła się w serce Michała i nieborak, przekonany, zwłaszcza po okrutnych słowach, jakie mu szepnęła Marya, że pod osłoną tego przebrania mogła się ukrywać równie dobrze intryga miłosna, jak intryga polityczna — oddalił się spiesznie w stronę mostu Rousseau, to jest w kierunku zupełnie przeciwnym temu, w jakim udała się Marya z towarzyszem. Tłum już się był rozproszył, Michał przeto z łatwością dotarł do krańca bulwarku, ale tu daremnie szukał wzrokiem Aubin’a, Trigaud’a i swego konia: wszyscy trzej znikli.
Michał był taki wzburzony, że nie pomyślał przez chwilę nawet szukać ich w okolicy; postanowił iść piechotą i skierował się w stronę Saint-Philbert-de-GrandLieu. Złorzecząc Maryi, bolejąc nad zdradą, której padł ofiarą, zdecydował się usłuchać rady pana Loriot’a, to jest, powrócić do Logerie i rzucić się w objęcia matki, zwracając ku niej serce, nietyle na skutek napomnień notaryusza, ile pod wpływem tego, co widział.
Dotarł do wzgórza Saint-Colombin i nie słyszał, że dwaj żandarmi szli za nim od pewnego czasu.
— Proszę o papiery legitymacyjne! — odezwał się brygadyer, minąwszy go i obejrzawszy od stóp do głowy.
— Papiery legitymacyjne? — powtórzył ze zdumieniem Michał, do którego po raz pierwszy w życiu zwrócono się z żądaniem podobnem. — Ależ ja nie mam przy sobie żadnych papierów.
— A to dlaczego?
— Dlatego, że nie przypuszczałem, iż w drodze z zamku mego do Nantes mogę potrzebować paszportu.
— A jak się nazywa pański zamek?
— La Logerie.
— Nazwisko pańskie?
— Baron Michel.
— Baron Michel de la Logerie?
— Tak jest.
— W takim razie, jeśli pan jest baronem Michel’em de la Logerie, aresztuję pana — rzekł brygadyer.
I, zanim młodzieniec pomyślał o ucieczce — co byłoby może możliwe z uwagi na położenie górzyste — brygadyer pochwycił go za kołnierz, a żandarm, stronnik równości wobec prawa, zabrał się do zakładania mu ręcznych kajdanków.
Operacya ta trwała zaledwie kilka sekund, dzięki osłupieniu jeńca i sprawności żandarma, poczem dwaj przedstawiciele siły zbrojnej zaprowadzili barona Michl’ra do Saint-Colombin, gdzie zamknęli go w lochu, przylegającym do koszar stojącego tam załogą wojska, a służącym za więzienie tymczasowo.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.