Wiesław (Brodziński, 1867)/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Brodziński
Tytuł Wiesław
Podtytuł sielanka krakowska
Pochodzenie Wiesław i pieśni rolników
Data wyd. 1867
Druk drukarnia braci Rouge, Dunon i Fresné
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały utwór Wiesław
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.

Idzie Jan z tęsknym Wiesławem na zwiady,
Wiesław daleko przed nim znaczy ślady.
Bo go i miłość i młodzieńcza siła,
Przez góry, doły, prędzéj prowadziła.
A gdy przybyli gdzie mieszkała córka
Taką pieśń nucą za płotem podwórka:
«Kwiatami grzęda osuta,
Kwitnie rozmaryn i ruta,
Na okienku wianek leży,
Jest tu córka dla młodzieży.
Przyjdzie młodzian z obcych błoni,
Ojcu, matce się pokłoni;
Zerwie panna swoje kwiaty,
Do teściowéj pójdzie chaty.
Raz ostatni rozmaryny
Uwieńczycie skroń dziewczyny,
Zielona ruto na grzędzie
Nikt cię polewać nie będzie.»


∗             ∗

«Schludna chata, choć uboga,
Za rządnością pomoc Boga,
Skrzeczy sroka na jaworze,
Panna stroi się w komorze.
Otwierajcież! przyszli goście,
I życzliwie w dom zaproście;
Chociaż obcym bądźcie radzi,
Dobra nas tu chęć prowadzi.»
Wyjrzała oknem od kądzieli matka.
Skrzypła zapora, otwarła się chatka.

Wszedł Jan sędziwy, Wiesław okazały
Głową wyniosłą dosięgnął powały;
Jadwiga rzekła: «Witajcie nam goście,
Siądźcie i z Bogiem dobrą wieść przynoście!» —
Z komory wyszła Halina z rumieńcem,
Skłoniła głowę przed znanym młodzieńcem,
A Jan powiedział: «Oj, widzę że godne
I starca drogi, lica tak urodne.» —
Kiedy Halina słyszy taką mowę,
Rumianych wdzięków przybyło połowę;
Koszyk podróżny zdejmuje z młodziana,
Bierze i laskę sędziwego Jana,
Wnet czystą ławkę do stołu przynosi,
A matka gości do spoczynku prosi;
Mówi do ucha wstydliwéj Halinie:
«Niech się roznieci ogień na kominie,
Niech będzie rychło wieczerza gotowa!» —
Jan, gdy odpoczął, w te przemówił słowa:
«Niech gospodyni przez to nie obrażę,
Czyniąc, co dawny obyczaj nam każe,
Ojców zwyczaje, toć krewieństwo nasze,
Przeto Wiesławie! daj z koszyka flaszę,
A gospodyni kubka nam udzieli,
Miernie użyty trunek rozweseli,
Śmielszemi czyni ukrywane chęci,
I tajność serca przed oczy wyświęci:
Bo jak oblicze oglądamy w zdroju,
Tak dusza wiernie wyda się w napoju.
Pszczółki na ziemi piérwsze gospodynie,
One po całéj opatrznéj krainie
Zbiorów szukały; ochronne przy zgodzie,
Wzbudziły przemysł i w ludzkim narodzie:
A jak na wiosnę gospodarna pszczoła,
Gdy się sad bieli i wonieją zioła,
Niesie w ul siostrze uzbierane miody,
Tak niesie młodzian z rodzinnéj zagrody
Kubek słodyczy, przy życzliwéj chęci,
Téj, któréj serce niewolne poświęci:
Bo równa pszczole jest miłość wieśniacza,

Słodycz i zgodę i pracę oznacza.» —
Podała matka kubek na te słowa;
Poszła do serca wszystkim Jana mowa;
Bóg go też wielkim rozumem obdarzył,
Już on nie jedno krewieństwo skojarzył,
Starostą bywał na każdém weselu,
I chrzestnym ojcem zwą go w domach wielu,
Przeto, gdziekolwiek przyjdzie w odwiedziny,
Jest, jakby w domu u swojéj rodziny.
W podany kubek nalał Wiesław miodu:
«Przyjmij tę kroplę z obcego ogrodu,
Piękna Halino! jak tobie słodyczy,
Na całe życie serce moje życzy.» —
Na to Halina pytającém okiem
Patrzy na matkę; odwrócona bokiem,
Białe odzienie zarzuca na głowę,
Tak zasłoniona wypełnia połowę,
Połowę Wiesław wypełnił aż do dna;
A jako zorza za gajem pogodna,
Kryjąc się błyszczy rumieńcem Halina;
Jan Dziewosłęby w te słowa zaczyna:
«Kiedy tak córka chęć życzliwą dzieli,
Już do was matko mówić mię ośmieli.
Gdzie młodzież idzie za serdeczną władzą,
Niech ją z namysłem starsi doprowadzą;
Młodość nie widzi, przyszłości nie bada,
Jako w kochaniu, ufność w losie składa,
A to odmienne, nieprzyjazne rzeczy,
Szczęście więc starsi muszą mieć na pieczy;
Wszystko przewidzieć, w szczerości pogadać,
A z resztą ufność na Boga zakładać.
Poczciwych ojców widzicie tu syna,
Chociaż pod ziemią śpi jego rodzina,
Ma przecie ojców, co litością zdjęci,
Mając kumowstwa powinność w pamięci,
Nie żałowali dla sieroty chleba,
Uczyli pracy i bojaźni nieba;
Sprawił się godnie, że go synem zowią,
I część chudoby dla niego stanowią.

Nie jestci u nich gospodarstwo liche,
Praca sierpowa nie idzie pod wichę,
Co tydzień wniesie, nie straci niedziela,
Bóg też rządności pomocy udziela:
Czystą pszenicę niesie czarna rola,
Wełniste owce zabielają pola,
W schludnych stajenkach bydełko się chowa,
A cztery konie jeżdżą do Krakowa.
Z ich to poręki ja do was przychodzę;
Poznał się Wiesław z Haliną na drodze,
Jak pewno wiecie; i ojcom wyjawił
Że swoje serce w jéj sercu zostawił. —
Na to Stanisław rzekł mu słowem takiém:
«Jesteś mi prawda w domu jedynakiem;
«Lecz jeśli miła serce tobie święci,
«Jeśli rodziny poznasz dobre chęci,
«Uprośże Jana, niechaj zacznie swaty,
«Jak syn synowę przywiedź mi do chaty.»
Te słowa matko! wiernie wam odnoszę
I w imię ojców o córkę was proszę.
Niechaj Bóg dobre rodziny jednoczy;
Nie chcę młodego wychwalać wam w oczy,
Często pochwała, choć i słuszna, szkodzi,
Bo lepiej, kiedy nie znają się młodzi,
Zawcześnie już się u celu być mienią,
Raz pochwaleni przestrogi nie cenią;
Choć pracowity, choć posłuszny w domu,
Bywał i Wiesław szpakiem pokryjomu:
Zajechać drogę, choćby wojewodzie,
Rej nad muzyką prowadzić w gospodzie,
Z karczmy rozpędzać cesarskie wojaki,
Wyśmiać wędrownym Góralom chodaki,
Toć były dotąd jego obyczaje.
Młodemu wszystko zarówno się zdaje:
Bo jak na wiosnę pędzi potok w biegu,
Pieni się, szumi, i wylewa z brzegu,
Aż daléj, cicho płynie w swém korycie;
Tak młodzian siłą udarzon obficie,
Musi wyszumieć, aż w troskach stateczny,

Jak jabłoń z czasem traci kwiat zbyteczny.
Zawsze też dobra i stateczna żona,
Resztę wychowu w młodzieńcu dokona;
Nauczy myśleć, jak dobytek zbierać
Jak się na przyszłość niepewną ozierać.
To wam powiadam o naszym Wiesławie,
Bom mu był świadkiem od dzieciństwa prawie.» —
Bacznie Halina stojąca na boku,
Śledziła prawdy w Wiesławowém oku,
Jan mówiąc prawdę, wiedział, że nie ranił,
Dziewczęta lubią błędy, które ganił.
Ale łza błyska w źrenicy młodziana,
Potém się nisko skłonił do nóg Jana.
Skłonił się matce, milcząc, pełen sromu,
I było długie pomilczenie w domu.
Wtenczas Halinie także łzy wytrysły,
Jako na wiosnę nad brzegami Wisły,
Gdy wonny deszczyk obłoki wyleją,
Kwiaty zroszone błyszczą się nadzieją,
A razem słońce za górami świeci. —
Tak gdy z otuchą łzę zroniły dzieci,
Jan z matką na nie poglądali z boku,
Miła pogoda jaśniała im w oku.
Rzewniło matkę to dziewicy szczęście;
Lecz nie Halinie bogate zamęście,
Która sierota bez ojca i matki,
Nie miała wiana ni rodzinnej chatki!
W szczerości zatém, jak każe sumienie,
Takie Janowi czyni oświadczenie:
«Jest Bóg widzący na niebieskim dworze,
Doświadcza ludzi w szczęściu i pokorze,
Czy kogo zniży, czy w górze osadzi,
Patrzy jak wszędzie człowiek sobie radzi.
Halina moja, co w ubogim bycie,
Przepracowała dotąd ze mną życie,
Nie wierzy słońcu, które niespodzianie,
Przed nasze teraz zabłysło mieszkanie;
Na stan jéj niski wysoka jagoda.
Nie dla niéj kmiecia ręka i zagroda.

Bo nie ma ojców, ani przyjacieli,
Coby o wianie dla niéj pomyśleli.
Przeto młodzieńcze! niech cię Bóg poświęci,
Za dobre serce i życzliwe chęci.
Teraz słuchajcie o losie Haliny,
I to do waszéj odnieście rodziny:
Gdy się los zawziął na tutejszą stronę,
Szedł mój mąż także na spólną obronę,
I już nie wrócił. Obcy bez litości
Grabili dwory, zapalali włości;
Doznał co trwoga, kto pomni te czasy,
Starcy i matki pokryli się w lasy,
Ale i w lesie zajęły się sosny,
Byłci to widok straszny i żałośny,
Gdy ta ostatnia gorzała uchrona,
Na milę wielka rozciągła się łona,
Dzieci i matki błądziły tłumami;
Przy drodze na to patrzyłam ze łzami,
A że mi dziecię zastąpiło drogę,
Do serca płacząc — utulam jak mogę,
Pytam o imię, rodzinę, mieszkanie,
Ale daremna prośba i pytanie.
Dziecię zaledwo znało swoje imie
Mówiło tylko, że w okropnym dymie,
Nieznani ludzie wiedli je do lasu —
Więcéj nic nie wiém. Aż do tego czasu
Ja matka niegdyś, pamiętna na Boga
Wzięłem sierotę, choć sama uboga;
Użyłam trosków, lecz była ich godna.
Wyrosła zdrowa, pracowna, urodna.
Obiedwie teraz pracujem na siebie,
W jednych żyjemy troskach i potrzebie,
Bez skiby ziemi, jałówka, dwie krówek,
Kilka owieczek, cały nasz dochówek.
Brzmią tu wesela na każde odpusty,
Lecz to nie dla niéj, nie dla niéj zapusty,
Na których pannom kupują pierścienie;
Tam gdzie stodoły i bogate mienie,
Tam zalotnicy. Nie zwabi młodziana,

Przepyszna córka bez ojców i wiana;
Jak była dotąd niebieska opieka,
Tak przeznaczenia u Boga niech czeka;
Ufam, że póki niemoc mię nie strawi,
Już mię Halina samą nie zostawi.» —
Na to Halinie łza z oczu wytryska,
Klęka przed matką i kolana ściska:
«O moja matko! tyś jest moje wiano,
Choćby mi góry ze złota dawano,
Choćbym mieszkała w malowanym dworze,
Jedwabne szaty chowała w komorze,
Tobym bez ciebie przepłakała życie.» —
Tak się ścisnęły lejąc łzy obficie,
A Jan milczący bacznie radość chowa,
Wykraść się chciały niecierpliwe słowa,
Bo dusza pełną była ważnych myśli,
Na twarzy tylko wesele się kryśli.
Chciał mówić Wiesław, ale go Jan bacznie
Ostrzegł pocichu, i tak mówić zacznie:
«Ważne mi ważne, zwiastują się rzeczy,
Jest Bóg, co ludzkie sprawy ma na pieczy,
Chwała mu wieczna! — Miła gospodyni,
Niechaj z ufnością co powiem, uczyni.
Bo z serca idzie szczera moja rada;
Uproście koni z wozem u sąsiada,
A tę życzliwość hojnie mu wrócimy,
Bo wszyscy w drogę wybrać się musimy.
Szczęścia spólnego wybiła godzina,
Pozna Halinę, Wiesława rodzina.»



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Brodziński.