Przejdź do zawartości

Wierzyciele swatami/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
Nieostrożność.

Hrabia zanim opuścił Montmorency, w sposób bardzo grzeczny zawiadomił Małgorzatę, że nieobecność jego nie potrwa zbyt długo.
Równocześnie młoda kobieta otrzymała od Blanki pocałunek siostry.
— Kochaneczko, zapewne będzie ci brakować nas, mojego ukochanego kuzyna i mnie. Będziemy myśleli o tobie, moja luba, i będziemy mówili bardzo często. Obydwoje tak cię kochamy... Staraj się też jak możesz skracać naszą nieobecność i rozrywać się. Do widzenia wkrótce!
Małgorzata ujrzawszy oddalający się powóz, w początku doznała ściśnienia serca, później jednak naszyła się jak dziecię.
Hrabia oddalając się z inną kobietą, przekonał ją najwyraźniej, że nie ma dla niej najmniejszego zgoła przywiązania. Mimo tej pewności ucieszyła się swobodą, gdyż nieznośna kuzynka zbyt nią się opiekowała Wreszcie po wyjeździe męża, nie miała przed oczami jawnych oznak chłodu, które ją obrażały, które zadawały jej ciosy boleśne.
Małgorzata w naiwności swojej nie przesądzała nawet doniosłości obawy. Nie podejrzywała nigdy, aby Lizely nie była żadną kuzynka, lecz tylko kochanką męża.
Kiedy przybył baron de Nangis, pani de Nancey przyjęła go z uśmiechem na ustach, nieco zmieniona skutkiem cierpień wewnętrznych.
— A więc, rzekła podając mu rękę, odjechali przed godziną.
— O kim pani mówisz, rzekł René mocno zdumiony.
— O hrabi i Blance.
— Gdzież pojechali?
— Do Normandji, do zamku de Gilleuls, który należy do mego męża.
— I jakże długo zabawią?
— Cały tydzień.
— Ach! rzekł René, któremu ta podróż wydała się niezmiernie dziwną.
Więcej doświadczony od Małgorzaty, a przytem obyty więcej z demoralizacją światową, zapytywał sam siebie, czy rzeczywiście tak namiętna przyjaźń może istnieć pomiędzy krewnemi, czy to nadskakiwanie kuzynce nie zdradza jakiego delikatniejszego uczucia.
Niespodziewany odjazd męża Małgorzaty, oddalającego się z Blanką, utwierdził go w podejrzeniach.
Wszakże nieprzekonany zupełnie, nie śmiał czynić wyjaśnień, mogących obrazić boleśnie tę czystą jeszcze duszę.
Obrachowania panny Lizely tym razem nie były na dobrej drodze.
Baron de Nangis, w tak przyjaznych dla niego okolicznościach nie korzystał wcale ze sposobności, lecz przeciwnie, tem opuszczeniem męża poczuł się do obowiązku okazywania najwyższego szacunku osobie zasługującej ze wszech miar na uwielbienie.
Z tego też tytułu bytność barona była bardzo krótka. Oddalił się z Montmorency zanim zapadł wieczór.
Nie życzył sobie aby jakiekolwiek podejrzenie padło na biedną Małgorzatę cierpiącą podwójnie skutkiem opuszczenia męża i nieznośnej obecności mniemanej kuzynki.
Młoda kobieta rozumiała doskonale postępowanie szlachetnego barona. Usposabiało ją to dla niego bardzo przychylnie i podwajało wzajemny szacunek.
Częstokroć mówiła do siebie:
— Dla czegóż pierwej niż Paweł, nie przedstawił się mojemu ojcu, Rene? Otrzymałby moją rękę. Dzisiaj nazywałabym się baronowa de Nangis, zamiast nazywać się hrabiną de Nancey. Jakaż to wielka różnica. Dzisiaj byłabym zupełnie szczęśliwą.
Były to już wyrzuty niezadowolenia, była to skarga opuszczonej małżonki.
Brakło tylko aby dodała:
— Mogę być jeszcze szczęśliwą... Jestem cierpliwą i łagodną. Staram się uśmiechać gdy mi spływają łzy do serca... Paweł jednak jest dobry... niezapomni o mnie... powróci.
I mówiąc to, biedne dziecko, oczekiwała na przybycie pana de Nangis.
Jednego dnia czekała na niego nadaremnie.
Godzina zwykła minęła, a baron nie pokazywał się wcale.
Cały dzień przeszedł. Nastąpił wieczór, poczem zbliżyła się noc. Rene nie przyjechał.
Pierwszy raz dopiero Małgorzata zrozumiała jak głębokie uczucie żywiła ona dla barona i jaka pustka otaczała ją, gdy nieprzybył.
Przyznała się sama przed sobą, że jakkolwiek obecność męża była dla niej konieczną, to przecież bytność Rene stanowiła dla niej rozkośsz trudną do opisania bez niego, zdawało się, obejść by się wcale niemogła!
Nazajutrz z rana jej pokojówka odezwała się:
— Mam list dla pani hrabiny. Nie przybył wcale pocztą. Przyniósł go komisjoner z ulicy Clichy i oddawszy go natychmiast oddalił się nieczekając na odpowiedź.
Małgorzata zdumiona wzięła list i przypatrywała się adresowi zaniepokojona.
Adres był napisany ręką drżącą, nie był prawie czytelnym.
Młoda kobieta odłamała pieczątkę i naprzód przeczytała podpis. List pochodził od barona de Nangis.
Rene pisał do niej po raz pierwszy.
Cóż tedy mógł jej powiedzieć?
Kilka wierszy wypisanych charakterem nieczytelnym zdawały się być kreślone ręką dziecka lub schorzałego starca.
Oto treść:
„Pani zrozumiałaś, zapewne, że okoliczności, że konieczność silniejsza niż moja wola, zmusiły mię do oddalenia się z Montmorency.
Miałem nadzieję być u pani dzisiaj. Nie mogę. Pojedynkowałem się! Byłem tyle nierozsądny, żem pozwolił przebić sobie szpadą prawe ramię. Cierpię bardzo, ale pragnę wyzdrowieć i wyzdrowieję. Pragnienie widzenia pani będzie dla mnie najskuteczniejszym balsamem.
Posyłam pani wraz z moim listem wyrazy niezaprzeczonego, głębokiego szacunku, serca oddanego pani z zupełnem poświęceniem“.
Kiedy Małgorzata ukończyła list, czuła mocne uderzenie serca, bladość śmiertelna pokryła jej oblicze i usta drżały jak w febrze.
Raniony! szepnęła głosem cichym, niewiedząc nawet co mówi.
Bił się zapewne o kobietę. Mógł umrzeć, on? Lecz jeżeli umrze, cóż ja uczynię. Paweł mnie nie kocha. Blanka mną gardzi. Dla wszystkich jestem obcą... Rene jedynie jest moim przyjacielem... Rene jedynie jest moim bratem... Czuję, że szaleję.
Kryzys był gwałtowny, silniejszy od rozumu.
Małgorzata uczyniła krok, który mogłaby zaledwie usprawiedliwić czystość serca i popęd naturalny szlachetnego charakteru.
— Jestem kobietą, rzekła, nie ma w tem powodu do popełnienia nikczemności. Rzecz, czyn tylko, nie przez słowa dowodzi się miłości. Rene jest sam, opuszczony... Pójdę.
Małgorzata nie namyślała się długo, kazała zaprządz do powozu celem udania się na stację.
Prosta rzecz, że nagły odjazd skutkiem otrzymanego listu, był przedmiotem rozmowy dla służby.
Od czasu ślubu nigdy hrabina nie wyjeżdżała koleją żelazną.
Domownicy już oddawma zastanawiali się nad zbyt częstemi wizytami barona de Nangis.
Baron nie był od dwóch dni a następnie przysłał list przez posłańca z ulicy Clichy. Plac de Ventomile sąsiaduje z ulicą Clichy, a więc prosta rzecz, że to Ust od barona, ponieważ on mieszka na tym placu.
Tak zakonkludował pierwszy kamerdyner.
Szpiegowanie młodej kobiety było bardzo łatwe, gdyż się wcale nie kryła ze swoimi zamiarami.
Zaledwie Małgorzata wysiadła z wagonu kolei, natychmiast kazała się odwieść na plac de Ventomile pod numer gdzie właśnie mieszkał Rene.
Szpieg mógł się zatem doskonale przekonać, gdzie poszła hrabina: czekał potem niecierpliwie dla tej prostej wiadomości, ażeby się dowiedział, jak długo trwać będzie wizyta.
Zanim jednak udał się na miejsce, zbliżywszy się do fiakra zapytał o jego imię i nazwisko, wciskając mu w rękę 50 centimów.
— Nazywam się Jan Chebot, numer mojego fiakra 380.
— Otóż panie Chebot, mówił szpieg, pamiętajże dobrze, że dnia 11 października 1864 roku, w południe, przywiozłeś z kolei północnej damę, która wysiadła na placu Ventomile Nr. 7 i że czekałeś na nią, aby ją odwieźć napowrót. Być może zażądają twego świadectwa.
— Bardzo dobrze. Jeżeli wizyta potrwa sobie pójdziemy na kufelek, dodał furman.
Małgorzata weszła do sieni.
— Gdzie pani idzie? zapytał ją odźwierny wyszedłszy ze swej loży.
— Do pana Nangis.
— Antresola, drzwi na prawo.
Pani de Nancey przestąpiła próg i weszła na schody, zapukawszy do drzwi, została przyjętą przez służącego.
— Pan de Nangis? zapytała:
— Raniony, nie przyjmuje nikogo.
— Ale mnie przyjmie... Chcę go widzieć koniecznie...
Lokaj pokornie się ukłonił i wprowadził hrabinę do mieszkania.
Młoda kobieta weszła do sypialni barona.
Leżał na łóżku ze starożytnemi ozdobami. Na kołdrze spoczywała ręka owinięta bandażem skrwawionym.
Na odgłos otwieranych drzwi otworzył oczy. Podniósł się na chorej ręce pytając:
— Kto tam?
— To ja, odpowiedziała Małgorzata, zbliżając się do łóżka i podnosząc zasłonę z twarzy.
Rene zrobił ruch, niedowierzał własnym oczom.
— Jakto? To pani, pani hrabino? Pani u mnie; to niepodobna.
— A jednak prawda, odpowiedziała młoda kobieta. Pan jesteś raniony, cierpiący, byłam wielce zaniepokojona, chciałam pana widzieć i przybyłam. Nic naturalniejszego w świecie. Czy nie jesteś pan moim przyjacielem?
— O Boże, gdybym mógł być pani przyjacielem, przyjacielem gotowym umrzeć dla pani. Jesteś bardzo dobrą... jestem szczęśliwy, ale zarazem zmięszany... Boję się...
— Czego?
— Gdyby dowiedziano się o pani kroku...
— Cóż to szkodzi. Czy przybywając tu, popełniłam coś bardzo niestosownego?
— Nic, jednakże...
— Ależ pan zbyt przesadzasz. Mówmy o panu wyłącznie... Pan się biłeś? czyliż zawsze mężczyźni narażać się będą na niebezpieczeństwo... Mogli pana zabić... Cierpisz bardzo?
— Mniej niż wczoraj, to nic, tak mi przynajmniej mówił lekarz. Za dwa lub trzy dni opuszczę łóżko.
— Oby Bóg dał jak najprędzej. Jakaż przyczyna tego pojedynku? Chcę wiedzieć.
— Przyczyna małej wagi, szepnął Rene z wyraźnym niepokojem... mała utarczka o konia, który zwyciężył na wyścigach...
Małgorzata poruszyła głową.
— Nie, to nie to...
— Zapewniam panią...
— Dla czego pan kłamiesz? Znam pana dobrze... Nie ukrywaj pan nic przedemną, biłeś się pan o kobietę, jestem pewna...
— Pani...
— Zapierasz się pan?
— Tak jest...
— A więc daj mi pan słowo honoru a uwierzę.
Pan de Nangis opuścił głowę nie odpowiadając.
— Widzisz pan... Miej we mnie ufność. Jestem twoją przyjaciółką, więc możesz mieć zaufanie.
Rene chciał wyciągnąć do niej ręce ale ból nie pozwolił mu na to, ręka zraniona opadła.
— Pani... Pani... mówił, nie pytaj mię.
— Dla czego?
— Są to rzeczy, o których nie powinnaś wiedzieć. Oszczędź mi pani tej boleści. Nie naglij do wyjaśnienia tajemnicy nie należącej do mnie wyłącznie, ponieważ choćbym miał cię rozgniewać nic nie powiem.
— Bardzo dobrze, odpowiedziała głosem stanowczym. Zachowaj pan ten sekret, którego nie może wiedzieć uczciwa kobieta, twoja oniemal siostra. Odchodzę uspokojona i wierz mi, gdybym była wiedziała że pańskie cierpienie nie jest tak wielkie, nigdybym tutaj nie przyszła.
Zarzuciła zasłonę i zwróciła się ku drzwiom, ale nie zdołała jeszcze ich otworzyć, gdy wbiegł lokaj barona tak przerażony, jak gdyby był złoczyńcą ściganym przez żandarmów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.