kolicznościach nie korzystał wcale ze sposobności, lecz przeciwnie, tem opuszczeniem męża poczuł się do obowiązku okazywania najwyższego szacunku osobie zasługującej ze wszech miar na uwielbienie.
Z tego też tytułu bytność barona była bardzo krótka. Oddalił się z Montmorency zanim zapadł wieczór.
Nie życzył sobie aby jakiekolwiek podejrzenie padło na biedną Małgorzatę cierpiącą podwójnie skutkiem opuszczenia męża i nieznośnej obecności mniemanej kuzynki.
Młoda kobieta rozumiała doskonale postępowanie szlachetnego barona. Usposabiało ją to dla niego bardzo przychylnie i podwajało wzajemny szacunek.
Częstokroć mówiła do siebie:
— Dla czegóż pierwej niż Paweł, nie przedstawił się mojemu ojcu, Rene? Otrzymałby moją rękę. Dzisiaj nazywałabym się baronowa de Nangis, zamiast nazywać się hrabiną de Nancey. Jakaż to wielka różnica. Dzisiaj byłabym zupełnie szczęśliwą.
Były to już wyrzuty niezadowolenia, była to skarga opuszczonej małżonki.
Brakło tylko aby dodała:
— Mogę być jeszcze szczęśliwą... Jestem cierpliwą i łagodną. Staram się uśmiechać gdy mi spływają łzy do serca... Paweł jednak jest dobry... niezapomni o mnie... powróci.
I mówiąc to, biedne dziecko, oczekiwała na przybycie pana de Nangis.
Jednego dnia czekała na niego nadaremnie.
Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/174
Wygląd
Ta strona została przepisana.