Przejdź do zawartości

Wiersze z prozą (Krasicki, 1830)/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Wiersze z prozą
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


XV. Do A. H. K. M. B.

Zakazane są w kraju naszym polowania do Świętego Bartłomieja, więc jak Ś. Bartłomiej minie, chęć powszechna polować. Przetrzymałem ja tę chęć, ile nie wielki myśliwiec, że jednak nie trzeba się szczególnością różnić, wyjeżdżam na polowanie.

I zadziwisz się, mój bracie,
Iż myślę o zwierząt stracie.

Trzeba jednak o czem myśleć, a że los nie pozwolił myśleć o czem lepszem,

Potrzeba się, mojem zdaniem,
Zabawić i polowaniem.

Nie uczyni się w tej mierze nic przeciw kanonom, które krzykliwych łowów xiężom zakazują :

Nie moje idą ogary,
Jeden ślepy, drugi stary.

A kto wie, jeżeli się co więcej znajdzie, może będą i chrome i głuche, a ja wódz myśliwskiej rzeszy :

Niby na zyski gotowy,
Bez strzelby jadę na łowy,
Świadek tego co się stanie,
Tak odparwię polowanie.

Przecież kto to wie, może też i my coś zabijemy.

Ale jakże to coś będzie,
Czy podskoczy, czy usiędzie,
Czy zabijem, czy zpudłujem,
Czy radość, czy żal uczujem?

Wszystko to zawisło od moich myśliwych współtowarzyszów.

Oni mówią, a ja wierzę,
Iż zdarzy się czasem zwierze :
Zwierze, co my zabijamy,
Ale choć go i nie mamy.

Mnie to nie bardzo smuci, naówczas albowiem :

W nie wielkim potraw wyborze,
Mam ja zwierza, co to orze.

Przychodzą i inne na stół.

A wiesz zwierzęta te jakie?
Ja opowiem, oto takie :
Czasem ten, co w północ krzyczy,
Czasem, co w południe ryczy,
Czasem, co przed wieczór skacze,
Czasem, co gęga, co gdacze :
Zgoła nie zle używamy,
A zwierzynę zawsze mamy.

Pliniusz opisując polowanie swoje wyraża : iż choć w torbach myśliwskich bywały niekiedy pustki, w jego pujlaresie zawsze pełno.

Różne różnych interesa,
On miał swego pujlaresa :
Ja bez niego idę w puszczę,
I choć pisać czas opuszczę,
Nie żałuję, iż bez niego.
Tęgość uczenia zbytniego,
Nie do rzeczy czasem roi,
Przynuki się umysł boi,

Więc ja idę, nic nie myślę,
A wróciwszy, choć co kryślę,
Rzucam pióro, i tam śpieszę,
Gdzie się bawię, gdzie się cieszę.

Biedniż to pisarze xiążek! oni rozumieją, iż szczęśliwość człowieka in folio, albo in octavo.

Nie tam dobra chwila siedzi,
Kiedy radość nas odwiedzi,
Obejdzie się bez nauki,
Rzucajmy szkolne przynuki,
Bądźmy sobie : krótkie chwile,
Czujmy życie, trwajmy mile.

Tojest tak, jak przystoi : w tem życie. W tem zaś polowanie, ażeby się opatrzyć w strzelbę i psy; jakiekolwiek nasze są, przecież

I one też będą grały,
(Bo tak się zwie, gdy szczekają)
A ja myśliwiec zuchwały,
Pójdę w knieję za tą zgrają

Na grzyby:

Bo flinty nosić nie umiem,
Chociaż siedzę w flintów kraju :
Choć rzemiosła nie rozumiem,
Pójdę jednak dla zwyczaju.
Nie zabiję, tak jak oni
Co zwierza w lasach ścigają,
Nie będę w szczwaczów pogoni,
Niechaj inni zabijają.

Lubo skutek lakowego zabójstwa lubię, nie chcę być zabójcą, z tem wszystkiem sprawdzam owo : Video meliore etc. wybieram się, a co gorsza z zupełnym rozmysłem na morderstwo niewinnych. Cóż bowiem innego polowanie?

Wojna to jest, żądza ludzi,
Zabijamy, choć nie ludzi.

Odmieńmy czworonożne zwierzęta w dwójnożne, myśliwiec będzie bohatyrem.
Przyszedł dzień polowania, obudziłem się, albo raczej obudzono mnie bardzo rano.

Pierwsze słońca promienie szły na świat ukosem,
Gdy trąby przeraźliwe chrapowatym głosem,
Dały hasło wyjazdu. Więc każdy co żywo,
Czy chęć mając zmyśloną, czyli też prawdziwą,
Wybierał się na łowy....

I ja też :

A lubo mnie sen męczył, zmyślałem chęć wielką.
Więc bronią na bój srogi opatrzeni wszelką,
Wyszliśmy ziewający, jednakże ochotni,
Kareciani, wózkowi, konni i piechotni.
Ten z rusznicą, ten z trąbą, ów z torbą, ten z pałką;
Z pieczenią, z chlebem, z serem, z piernikiem z gorzałką :
Zgoła piękny był wyjazd, ale....

Nieszczęściem życia ludzkiego jest to ale. Zawsze się tam wmięsza, gdzie go nie potrzeba.

To więc ale sprawiło, iż czas co nas cieszył,
Co sprawiał dobre myśli, co wzmagał, co śmieszył,
Ow początek pogodny nie trwał. Deszcz się puścił,
Ow rusznicę, ów trąbę, ów piernik upuścił;
Ow co wspaniale smycze lotnych chartów trzymał,
Przypomniał miękką pościel, i znowu zadrzymał.

Zgoła byłoby zupełnie spełzło polowanie, bo się wszyscy coraz ku domowi obracali, psom zmoczonym iść się nie chciało; a ci, którzy gorzałkę wypili i pierniki zjedli, już kontenci byli z polowania, i zaczęli dowodzić, jak wielkie jest niebezpieczeństwo, zwłaszcza podczas jesieni, kaszlu i kataru. Właśnie naówczas czytałem Seneki xięgę o wspaniałości umysłu; napuszony więc heroicznym duchem, choć deszcz padał, zrzuciłem płaszcz, a stanąwszy na mokrej brózdzie, tonem filozofskim (bo taki teraz popłaca), do zgromadzonej rzeszy zacząłem takową przemowę :

O przemokli towarzysze!
Ta, co ważne rzeczy pisze,
Ta, co pisze, ta, co głosi,
Sława was o trwałość prosi :
Im się gorsze chwile zdarzą,
Im sroższe losy kojarzą,
Tym się bardziej w znosi męztwo,
Tym wspanialsze jest zwycięztwo.

Nie zrozumieli, albo też może i nie dosłyszeli drzymiący słuchacze, i na dobre to wyszło, iż nie zrozumieli, albo nie dosłyszeli. Ton głosu, postać najeżona, a to najbardziej, iżem płaszcz z siebie zdjął, tyle to wszystko sprawiło, iż wszyscy, mimo deszcz rzęsisty, postanowili iść w las.
Gdyby się między nimi znalazł poeta, byłby może pomyślił, iż ja pierwszy sławę szczebiotliwą nauczyłem pisać, ale nasz kraj uchował Pan Bóg od trzęsienia ziemi, szarańczy, i od poetów :

Więc choć zmokli wszyscy poszli,
I po błocie sławy doszli.

I tu mógłby jaki Zoil zarzucić, iż nie jest to dosyć sławy, przyjść, a dopieroż iść na miejsce, gdzie się na nie zarabiać ma : ale ja odpowiadam, a co większa po łacinie : et voluisse sat est, a obaczy czytelnik łaskawy, jak wielka i obszerna ze wszech miar dzielność tego wyrazu :

Więc i chcieli i wskórali,
Ale o tem będzie daléj.

Pojechaliśmy więc, poszliśmy więc, i przywędrowaliśmy do lasu, a gdyśmy w nim stanęli, iżby polowanie szło swoim właściwym trybem :

Każdy się o miejsce badał,
A deszcz jak padał, tak padał.

Według rozporządzenia więc biegłych w rzemiośle, każdy stanął na wyznaczonem sobie miejscu : puszczono psy — poszły.

Po tem pójściu, jak na licho,
Przez dwie godzin było cicho.

Dopiero o godzinie trzeciej polowania naszego, gdy ów deszcz fatalny przestał, zajaśniało słońce, a dopiero naówczas :

Już każdy rozweselony,
Czekał rychło co usłyszy,
Obzierał się w każde strony,
Wszystko jednak było w ciszy,

I trwało to przez godzin dwie :

Więc my w radę, co tu czynić,
A że los nie trzeba winić,
Na tośmy się ugodzili,
Iżeśmy się ucieszyli.

Więc zmokli, głodni, kontenci jednak, powróciliśmy się do domu, i postanowiliśmy jak najczęściej lasy odwiedzać, ponieważ nie masz nic w życiu zabawniejszego nad polowanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.