Wiera (Kuprin, 1929)/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Wiera
Podtytuł Dzieje jednej miłości
Pochodzenie Wiera
Wydawca Bibljoteka Powieści i Romansów
Data wyd. 1929
Druk „Oświata”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Гранатовый браслет
Źródło Skany na Commons
Inne Całe opowiadanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

Wbrew oczekiwaniu wieczór był spokojny i ciepły. W jadalni, mimo otwartych okien, i na werandzie świece paliły się spokojnym płomieniem. Przy stole zabawiał książę Wasyl Lwowicz całe towarzystwo. Miał niezwykły i całkiem swoisty dar opowiadania. Tematem jego opowiadań były najczęściej jakieś prawdziwe zdarzenia w których główną rolę odgrywał ktoś z obecnych lub jakiś wspólny znajomy. Zmieniał jednak koloryt zdarzenia i podawał je z taką powagą, że słuchacze pokładali się ze śmiechu. Tym razem opowiadał o niedoszłem małżeństwie Mikołaja Mikołajewicza z pewną piękną i bogatą damą. Jedynie prawdziwem w tem wszystkiem była odmowa rozwodu ze strony męża tej damy. Książę świetnie jednak pomieszał fantazję z rzeczywistością. Przedstawiał, jak ociężały i nieco afektowany Mikołaj zmykał nocną deszczową porą, w mocno niekompletnym stroju; na rogu ulicy zostaje przytrzymany przez policjanta, który go wziął za złodzieja. Po długiej i gwałtownej wymianie zdań udało mu się wreszcie przekonać stróża spokoju o swej prokuratorskiej godności. Według opowiadania, byłoby doszło do ślubu, lecz w decydującym momencie zastrajkowali fałszywi świadkowie i zażądali podwyżki ich „honorarjum za fatygę“. Lecz skąpy Mikołaj odmówił temu żądaniu a jako przeciwnik jakichkolwiek strajków powołał się na ten a ten paragraf ustawy. Kiedy więc przyszło do przepisanego pytania: „czy zna ktoś jakąś przeszkodę i td., zawołali fałszywi świadkowie, jak jeden mąż: „Tak, tak! Wszystkie nasze zeznania są zmyślone i złożone pod presją gróźb prokuratora. Co zaś dotyczy małżonka tej damy, to jest on naprawdę najszanowniejszym człowiekiem na świecie, cnotliwy jak Józef i łagodny jak anioł. Z okazji tego małżeńskiego opowiadania, opowiadał książę Wasyl inne i nie oszczędził swego szwagra Gustawa Iwanowicza Friese. Jeśli było prawdą to co opowiadał, to jego szwagier w dzień po ślubie wtargnął do rodzicielskiego domu jego młodej żony z policją i uprowadził ją pod ochroną władz. Ta anekdota zawierała nieco prawdy: z powodu choroby matki nie mogła Anna w pierwszych dniach po ślubie opuścić domu rodzicielskiego, gdyż Wiera powróciła natychmiast po ślubie siostry do swych posiadłości na południu. Jasne więc, że w tym czasie musiał biedny Gustaw Iwanowicz zwiesić nos na kwintę.
To opowiadanie wywołało wielką wesołość u wszystkich obecnych a nawet w mrugających oczkach Anny pokazał się uśmiech. Gustaw Iwanowicz głośnym i niepohamowanym śmiechem, a jego chuda twarz o gładkiej i świecącej skórze, z kilkoma białymi włoskami na skroni i głęboko osadzonymi oczami, wyglądała przytem jak trupia czaszka szczerząca zęby w niesamowitym grymasie. Książę ubóstwiał swą żonę jak w pierwszych dniach, starał się zawsze obok niej siedzieć i jakby przypadkiem ją dotykać, i umizgał się do niej z taką namiętnością i naiwną banalnością, że litowano się wprost nad tym biedakiem.
Przed wstaniem od stołu, policzyła Wiera Mikołajewna obecnych. Trzynaście. Bardzo zabobonna, pomyślała: „Jaka szkoda, żem wcześniej tego nie zauważyła! Wasja źle zrobił, że mnie telefonicznie nie zawiadomił“.
Podczas intymnych przyjęć wieczornych w obu domach Cheine i Friese grywano zwyczajnie po jedzeniu w pokiera, gdyż obie siostry lubowały się w grach hazardowych. Toteż ze względu na to wprowadzono specjalną regułę: każdy gracz dostawał równą ilość liczmanów oznaczonej wartości i z chwilą, gdy przeszły wszystkie do rąk jednego gracza, bezwzględnie kończono grę. Ta surowa reguła miała na celu poskromienie obu roznamiętnionych w grze księżniczek. Rzadko jednak zdarzało się, by czyjeś straty w grze wyniosły więcej niż sto do dwustu rubli.
Podczas gry wyszła Wiera — która dziś nie brała w niej udziału — na terasę, gdzie podawano herbatę; po drodze zatrzymała ją pokojówka robiąc tajemniczą minę.
— O co chodzi, Dasza? pytała niezadowolonym tonem księżna, przechodząc do buduaru. Co ma znaczyć ta mina?
Dasza położyła na stół małą paczkę: staranne opakowanie tworzyły: biała bibułka i różowy sznurek.
— Ja nie jestem winna, ekscelencjo, wyjąkała czerwieniąc się. On przyszedł i powiedział...
— Co za „on“?
— Jakiś posłaniec, ekscelencjo.
— No?
— On przyszedł i położył tę paczkę na stół. „Proszę to oddać waszej pani, ale własnoręcznie“. Spytałam jeszcze: Kto przysyła tę paczkę? Odpowiedział: wszystko jest wyjaśnione wewnątrz i znikł.
— Już dobrze, możesz iść.
Wiera przecięła nożyczkami sznur i wrzuciła go wraz z papierem do kosza. Przed nią leżało małe etui z czerwonego pluszu, nowe jakby wprost od jubilera. Uchyliła wieczko, podszyte jasno niebieskim jedwabiem i zobaczyła na czarnym aksamicie dna, owalny, złoty naramiennik, pod którym leżał starannie złożony list. Otworzyła go; pismo wydawało jej się znane. Lecz jako prawdziwa kobieta odłożyła list i oglądała przedewszystkiem klejnot.
Był to naramiennik ze złota niskoprocentowego, bardzo gruby, lecz wewnątrz pusty, zewnątrz całkowicie pokryty starymi, małymi i nieszlifowanymi granatami, w pośrodku nich zaś pięć wspaniałych, wprawdzie szlifowanych lecz nie rżniętych granatów wielkości grochu otaczało stary zielony kamień. Odruchowo oglądając pod światło, zauważyła Wiera, ogromnie ździwiona, że wypukła, gładka powierzchnia kamieni rozpłomieniła się pięknym ogniem karminowo czerwonych odbłysków. „To wygląda jak krew“ pomyślała i ogarnęło ją uczucie podobne do strachu.
Wtedy przypomniała sobie list, otworzyła go i czytała następujące, ogromnie starannie wypisane słowa:

„Ekscelencjo
Wielce Szanowna Księżno
Wiero Mikołajewno!

W głębokiej czci, śmiem przesłać Pani moje życzenia imieninowe i ofiarować w pokornym hołdzie skromny haracz wiernego poddanego“.
— „Ach! znowu ten człowiek“, szepnęła księżna rozczarowana. Mimo to czytała dalej:
„Nigdy nie odważyłbym się zaofiarować Pani przedmiot, którybym sam osobiście wybrał. Nie miałbym do tego prawa i — powiem otwarcie — środków po temu. I wierzę, że żaden skarb na świecie nie jest godny Pani.
Lecz ten naramiennik należał niegdyś do mojej prababki a ostatnio nosiła go moja zmarła matka. Zapewne zauważyła Pani wpośrodku pomiędzy szlifowanemi kamieniami jeden zielony. Jest to zielony granat — najrzadszy ze wszystkich tego rodzaju. Według starej tradycji, która się utrzymała w naszej rodzinie, posiada ten szlachetny kamień właściwość udzielania mocy jasnowidzenia kobietom, w których posiadaniu się znajduje: oddala od nich zgubne myśli i chroni ich mężów przed nagłą śmiercią.
Wszystkie kamienie zostały wyjęte ze srebrnej bransolety i oprawione na nowo; może Pani więc być pewną, że nikt jeszcze tego naramiennika nie nosił. Wolno Pani tę śmieszną zabawkę wyrzucić lub komuś podarować, według upodobania. Dla mnie będzie wystarczającą świadomość tego, że była ona w rękach Pani.
Usilnie proszę — nie gniewać się na mnie. Sama myśl, że przed siedmiu laty — była Pani wtedy jeszcze panną — miałem czelność pisać do Pani głupie, dziwaczne epistoły, co więcej nawet oczekiwać odpowiedzi, wypala mi rumieńce wstydu na twarzy. Dziś pozostało jeno bezgraniczne uwielbienie, bałwochwalcze ubóstwienie i pokorne oddanie. Mogę jedynie co chwila szczęścia Pani życzyć i cieszyć się Jej powodzeniem. W myślach chylę się kornie w głębokim pokłonie przed sprzętami, wśród których Pani żyje, przed posadzką, po której chodzi, przed drzewami, które w przejściu dotyka i przed służbą, do której Pani mówi. Nie zazdroszczę, ani ludziom, ani rzeczom.
Jeszcze raz proszę o przebaczenie za zakłócenie spokoju tym niepotrzebnym listem.
Pani oddany sługa do śmierci

G. S. J.“

— Czy mam pokazać ten list Wasji? i kiedy? Zaraz, czy też po odejściu gości?! Ach, lepiej później, teraz ośmieszyłabym tylko siebie i tego nieszczęśliwego biedaka.
Tak rozmyślała księżna Wiera, podczas gdy jej wzrok nie mógł się oderwać od pięciu krwawych płomieni, które jarzyły się w głębi tych pięciu granatów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: anonimowy.