Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

Komisarz mówił dalej:
Pan kochasz córkę pani de Rhodé...
— Tak panie — odpowiedział Adryan wzruszony. — Kocham ją z całej duszy... Chciałem ją zaślubić kiedy była biedną i bez rodziny, i chciałem dzisiaj zanosząc jej wygranę, jaka padła na jej bilet, niedopuścić do ofiary, jaką chciała uczynić z siebie dla matki.
— Gdzie mieszkają panie de Rhodé?
— Na wyspach Świętej Katarzyny w Créteuil...
— Co znaczy nazwisko Estival wypisane na odwrotnej stronie biletu... Co to za nazwisko?...
— Nie wiem... odpowiedziałem już to samo panu dyrektorowi loteryi...
— Od kogo panna de Rhodé miała ten bilet?
— Nie wiem także...
W tej chwili przybył prokurator rzeczypospolitej w towarzystwie naczelnika bezpieczeństwa.
— Co się to dzieje moi panowie? zapytał sądownik.
Komisarz policyi opowiedział rzecz całą.
Posłyszawszy nazwisko Jouberta, prokurator zwrócił się do naczelnika bezpieczeństwa publicznego.
— Czy to nie chodzi czasem o tego Jouberta, o śledzenie czynności którego odnosiło się do nas towarzystwo Opieki publicznej?
— Tak jest, panie prokuratorze — odpowiedział naczelnik. — Szło o jakąś młodą dziewczynę, którą dzieckiem porwano od matki — i której ta matka na próżno lata całe poszukiwała...
— To coś niezmiernie ciekawe i niezmiernie szczególne... Podaj mi pan te oba bilety.
Po uważnem przypatrzeniu się, prokurator zawołał:
— Nie dojść nie podobna, oba bilety jak jeden, ale na jednym napisane jest nazwisko i to musi nas do czegoś doprowadzić... Wszak mówiłeś pan, panie komisarzu, że to dziś wieczorem ma mieć miejsce podpisanie kontraktu małżeństwa panny de Rhodé?
— Tak jest, panie prokuratorze.
— O której godzinie?
Komisarz zwrócił się do Adryana z zapytaniem:
— O dziewiątej — odpowiedział młody malarz.
— Teraz szósta — odezwał się prokurator, spojrzawszy na zegarek. — Wiele czasu potrzeba, panie Couvreur, ażeby dostać się na wyspy Świętej Katarzyny powozem?
— Przynajmniej za dwie godziny.
— Zawieziemy pana do pani de Rhodé, a tam dowiemy się, czy na prawdę jej córka dała panu bilet, z jakim się pan zgłosiłeś.
— Jestem na panów rozkazy...
— Panie dyrektorze, obecność pańska będzie mi koniecznie potrzebną.
— Pojadę chętnie z panami...
— Zjemy obiad w jakiej restauracyi na placu Bastylii, następnie udamy się na wyspy.
Wsiedli do dwóch powozów i zatrzymali się na bulwarze Beaumarchais.
Urzędnicy zasiedli do obiadu z dyrektorem Urzędu loteryi. Adryan, który nie będąc aresztowanym, nie był jednakże zupełnie wolnym, posilał się pod dyskretnym dozorem agentów policyjnych.
W willi na wyspach, dzień przeszedł wcale nie wesoło.
Klara od rana, literalnie we łzach tonęła.
Aż dotąd żywiła jeszcze jakąś nieokreśloną nadzieję, aż dotąd, chociaż bez żadnej zasady, łudziła się wszelako jeszcze.
Ale teraz wszystko już było skończone.
Zbliżała się godzina, w której miała uczynić z siebie ofiarę, dla serca obowiązku.
Rozpacz szarpała jej duszę.
Jedynie myśl, że się poświęca dla matki, dodawała jej odwagi i siły, do poniesienia krzyża swego na te kalwaryjską zaprawdę górę.
Oddawszy się całkowicie w ręce przysłanej przez Placyda Jouberta pokojówki, stroiła się płacząc, na tę straszną uroczystość wieczorną.
Gdy około piątej weszła do salonu, w którym czekał na nią Leopold, został on olśniony jej urodą, pomimo, że była bardzo bladą i miała zaczerwione oczy.
O szóstej, zaczęli się zjeżdżać goście.
Placyd Joubert przedstawiał ich niewidomej i pannie Joannie-Maryi de Rhodé.
O siódmej wszyscy byli w komplecie.
Kamerdyner bardzo okazały, wynajęty na te gody, przyszedł powiadomić, że podano do stołu.
Paulinę poprowadził do sali jadalnej ojciec jej przyszłego zięcia.
Klara, gdy uszczęśliwiony i tryumfujący Leopold podał jej ramię, zadrżała od stóp do głów i... bardziej jeszcze pobladła.
Stół był elegancko nakryty, oświetlony à giorno i przystrojony w bukiety kwiatów.
Obiad lubo przygotowany przez drugorzędnego restauratora, był wyśmienity, a wina wyborowe, pochodziły z piwnice Jouberta.
O trzy kwadranse na dziesiątą biesiadnicy wstali od stołu i przeszli do salonu, który wyglądał na prawdziwą oranżeryę, tyle było w nim kwiatów egzotycznych. Pośrodku stał stół pokryty czerwonym aksamitem a miał przy nim zasiąść notaryusz Dawid ze swoim dependentem głównym.
Po pewnym czasie pozostawionym gościom do oglądania i podziwiania wspaniałych podarków ślubnych, ofiarowanych narzeczonej przez Leopolda, notaryuszowie zajęli miejsca. Pan David chrząknął głośno i... zapanowało głębokie milczenie, a Placyd zaczął wyjmować z kieszeni i rozkładać na stole paczki biletów bankowych.
Czytanie kontraktu miało się rozpocząć niebawem.
Wybiła właśnie dziewiąta.
W tej chwili kamerdyner otworzył na rozcież drzwi salonu i głośno, dobitnie zaanonsował:
— Prokurator rzeczypospolitej...
Wywarło to straszne wrażenie.
Urzędnik sądowy ukazał się tymczasem na progu — a za nim dyrektor urzędu loteryi, „Sztuki i przemysłu”, naczelnik służby bezpieczeństwa publicznego, komisarz policyi okręgu Pól Elizejskich i... Adryan Couvreur.
Można sobie wyobrazić, jak ten ostatni był strasznie wzruszonym...
Joubert zbladł jak śmierć i wargi drżeć mu zaczęły.
— Adryan! — szepnęła Klara, zobaczywszy młodego malarza i chwyciła i się ręką za serce.
— Co za powód sprowadza tutaj i to dzisiaj właśnie pana prokuratora rzeczypospolitej? — odezwała się niewidoma, podnosząc się zwolna, poruszona i niespokojna.
Prokurator zbliżył się do niej z uszanowaniem i przemówił:
— Racz się pani uspokoić... Nie ma nic a nic takiego, coby mogło przerażać państwa. Przybyłem tu w tej chwili aby pozyskać wyjaśnienie pewnych niejasnych faktów... Zaraz potem usuniemy się, aby nie przeszkadzać uroczystości familijnej. Przykro nam bardzo, że musieliśmy ją przerwać na chwilę.
Zbliżywszy się następnie do Klary, prokurator zapytał:
— Czy z panną Joanną Maryą mówić mam honor?...
— Tak panie — odpowiedziała z cicha młoda dziewczyna.
— Muszę zrobić pani pewne zapytanie...
— Odpowiem na nie najchętniej i najszczerzej.
— Czy otóż, prawdą jest, że pani, będzie temu miesiąc, albo pięć tygodni, oddała bilet swój na loteryę Sztuki i Przemysłu, temu oto młodemu człowiekowi, panu Adryanowi Couvreur?
Placyd zrozumiał o co idzie.
Z bladego stał się sinym i zaczął rzucać wystraszone spojrzenia ku drzwiom salonu.
Ale w tych drzwiach na pół otwartych, spostrzegł figury, co do których oko jego doświadczone mylić się nie mogło, że byli to agenci policyjni.
Ucieczka okazała się niepodobną.
Klara odpowiedziała na zapytanie urzędnika:
— Tak jest, proszę pana... Pan Adryan Couvreur dostał ten bilet odemnie.
— A czy nie zechce mi pani powiedzieć, od kogo pani go otrzymała? — badał w dalszym ciągu prokurator rzeczypospolitej.
— To wcale nie tajemnica, proszę pana, jest tutaj kilka osób, które mogą poświadczyć prawdę słów moich... Pan notaryusz David między innymi i pan i Joubert.. Bilet ten został mi przekazany w testamencie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.