Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XL

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LX.

— Przekazany w testamencie? — powtórzył prokurator ździwiony.
— Panie prokuratorze rzeczypospolitej — wtrącił teraz notaryusz Dawid, fakt wydaje się dziwnym, ale najzupełniej jest prawdziwym... Panna Joanna-Marya de Rhodé, zanim odnalazła swą matkę, nazywała się Klarą Gervais — a bilet o którym mowa, został jej zapisanym w testamencie pana Joachima Estival. Pan Placyd Joubert był legataryuszem głównym i egzekutorem owego testamentu.
— Przypomina pan sobie numer tego biletu?
— Numer jest wykazany w testamencie, o ile mi się zdaje, to siedm milionów dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć.
— No, to zapewne ten? — powiedział prokurator, podając bilet Klarze, która przypatrzywszy mu się z jednej, przewróciła na odwrotną stronę.
— Numer tu ten sam wprawdzie, ale to nie mój bilet...
— A poczem pani to poznała?
— Mój bilet, który dostałam w kancelaryi pana Davida — i który oddałam panu Adryanowi Couvreur, zaopatrzony był po drugiej stronie w podpis pana Estivala.
— No, więc to ten?
I prokurator położył przed Joanną-Maryją drugi bilet.
— Tak, to ten panie, bez żadnej... wątpliwości... tak. Ale jakimże sposobem mogą być dwa bilety z jednymi tym samym numerem?
— Ten sekret, to już pan Joubert zechce nam zapewne wytłómaczyć — rzekł prokurator, zwracając się do Placyda, pod którym nogi zadrżały.
— No, panie Joubert, powiedz no pan zkąd pochodzi ten bilet, na który dziś rano odebrałeś pan z urzędu loteryi wielką wygranę, czyli pięć kroć sto tysięcy franków?
Placyd zrozumiał, że jest zgubionym.
Dreszcz przeszedł mu po skórze.
Pot zimny wystąpił na skronie.
Probował jednakże jeszcze się bronić, chociaż bez nadziei co prawda...
— Kupiłem ten bilet mruknął.
— Gdzie?
— Nie pamiętam tego dokładnie... w dystrybucyi jakiejś... łącznie z kilkoma innemi.
— W dystrybucyi?... w której?... na jakiej ulicy?
— Nie przypominam sobie...
— Masz pan za krótką, widocznie pamięć!
— Była to rzecz tak małej wagi...
— Ale ja aresztuję pana, panie Joubert...
— Aresztujesz pan mnie?... mnie?... wykrzyknął Placyd.
— Tak... pana... i to do chwili, dopóki panu pamięć nie powróci, dopóki nie dowiedziesz nam pan, gdzieś kupił ten sfałszowany bilet...
Joubert padł przygnębiony na krzesło, na którem siedział przed chwilą.
Prokurator rzeczypospolitej szepnął parę jakichś słów naczelnikowi bezpieczeństwa publicznego.
Ten dał znak i jeden z agentów stojący w drzwiach uchylonych, zbliżył się natychmiast i... zaczął rewidować Placyda.
Nieopisane przerażenie ogarnęło wszystkich.
Leopold czuł, że jego ptasi mózg, mięsza mu się do reszty.
Agent wyjął z jednej kieszeni Jouberta pugilares i oddał go prokuratorowi rzeczypospolitej — a ten otworzył go i przejrzał co zawiera.
Nie znalazł z razu nic podejrzanego, ale potem mała karteczka zwróciła jego uwagę.
Zmarszczył brwi.
— Co to za Lucyna Bernier, której podpis tu widzę? — zapytał Jouberta.
Placyd nic nie odpowiedział.
Zęby mu szczękały — gardło ściśnięte miał jak w kleszczach.
Podniósł się Leopold.
— Lucyna Bernier?.. — powtórzył z ogłupiałą miną.
— Pan ją znasz?...
— Czy ja ją znam?... ma się rozumieć, że ją znam!... To była...
— Kochanka pana zapewne?...
— Żeśmy byli ze sobą w wielkiej przyjaźni, temu zaprzeczać nie mogę...
— Czy pan wiesz o co się kobieta ta — oskarża na tym oto papierku, znalezionym w pugilaresie ojca pańskiego?...
— Lucyna... o coś się oskarża!... — Pan mnie zadziwia! Ona ma się zawsze za taką mądrą...
— Posłuchaj pan, bo idzie tu o nową zbrodnię pańskiego ojca, który jak się zdaje, miał wspólniczkę w tej mądrej pańskiej Lucynie Bernier.
I prokurator odczytał głośno co następuje:
„Ja Lucyna Bernier, oświadczam, iż w dniu 18 marca roku bieżącego, ukradłam pani Aleksandrze Thouret, magazynierce przy ulicy Caumartin dwie sztuczki koronek i dobrowolnie rzuciłam o tę kradzież podejrzenie na Klarę Gervais, która była zupełnie niewinną.”
— A! to łajdaczka! — pisnął Leopold nie wiedząc już sam co mówi. — Więc to ona zmówiła się z papą, ażeby zgubić Klarę, papa bowiem stanowczo nie chciał, abym się z nią ożenił, gdy nie miała ani złamanego szeląga!...
— To okropne!... — szepnęła Joanna-Marya, zakrywając twarz rękami.
— Jeszcze jest coś okropniejszego, panie prokuratorze! odezwał się nagle doktór Joanny-Maryi — a mianowicie usiłowanie morderstwa, popełnione przed ośmiu dniami na pani Paulinie de Rhodé. — O usiłowanie to oskarżam pana Placyda Jouberta!...
— Jutro pan naczelnik bezpieczeństwa publicznego rozpocznie śledztwo, w tej sprawie, którą oddam zaraz sędziemu śledczemu... — Tymczasem zabierzcie tego człowieka do Paryża, a pilnujcie go w drodze dobrze i trzymajcie w więzieniu pod zamknięciem.
Jouberta prawie bezprzytomnego, wyprowadzono a raczej wyniesiono z salonu.
— Panowie — dodał prokurator, zwracając się do notaryusza pana Davida i jego pomocnika — proszę odliczyć z pieniędzy rozłożonych na stole, pięćkroć sto tysięcy franków i oddać pannie Joannie-Maryi de Rhodé, bo te jej się należą, a potrzebne są do zapłacenia należności przypadającej skarbowi od spadku po hr. Juliuszu de Rhodé. — Co do resztującej sumy, te zachowajcie panowie do dalszego rozporządzenia, pod osobistą swoją odpowiedzialnością. Panie Couvreur, jesteś pan wolny... i racz przyjąć moje najszczersze powinszowanie... Możesz być dumnym z siebie!... — Pani de Rhodé winna ci życie, panna de Rhodé odzyskuje prawo do szczęścia...
— Dziękuję ci synu mój! — zawołała niewidoma, otwierając ramiona w które rzucił się młody malarz.
Klara rumieniła się i uśmiechała, wreszcie podała rękę malarzowi, którą tenże do ust przycisnął.


∗             ∗

W, ośm dni po wypadkach, któreśmy opisali, prawo własności zostało skarbowi zapłacone, dzięki błogosławionym pieniądzom z wielkiego losu, a w małym domku Adryana de Couvreur podpisywano kontrakt ślubny Joanny-Maryi de Rhodé z Adryanem de Couvreur.
W piętnaście dni później odbył się ślub młodej pary.
We dwa miesiące potem Lucyna Bernier, która była tyle nieostrożną, że powróciła do Paryża, została aresztowaną i stawioną przed kratkami sądu kryminalnego, razem z Placydem Joubert, Marchalem i Baudoin’em.
Tych dwu ostatnich sprowadzono z Belgii, na wielkie swoje zdziwienie.
Lucyna Bernier skazana została na pięć lat więzienia — a każdy z trzech mężczyzn na dwadzieścia lat ciężkich robót.
Sąd wszystkie kapitały Jouberta przekazał administracyom loteryi „Sztuki i Przemysłu,“ oraz tunetańskiej, tytułem wynagrodzenia im strat poniesionych.
Klara została strasznie pomszczoną!...


∗             ∗

W Paryżu zawsze prawie spotkać można po rogach ulic lub na bulwarach wysokiego chudego drągala z krzywemi nogami, z małemi oczkami, z rudemi włosami, wyglądającemi z pod trzy piętrowej czapki.
Drągal ten ma zawsze na ręku pakę druków i piskliwym głosem wykrzykuje:
— Ważne nowiny!...
Drągalem tym jest... Leopold Joubert.


∗             ∗

W Turenii, na pochyłości góry panującej nad doliną Loary, wznosi się przecudny pałacyk w stylu odrodzenia, pobudowany w pośród parku dobrze ogrodzonego.
W pałacyku tym uroczym mieszka ze swoją młodą małżonką Adryan Couvreur, który zaprzestał malowania dekoracyj teatralnych, ale nie porzucił malarstwa — i który jest na drodze do zdobycia sobie wielkiej sławy jako pejzażysta.
Obok nich, pielęgnując dwóch rozkosznych malców, z których starszy nie ma jeszcze trzech lat skończonych, żyje szczęśliwa prawdziwie Paulina de Rhodé, dzięki okuliście ze szpitala Quinze-Vingts, widząca na oba oczy.
Teresa kuleje, ale błogosławi swoją złamaną nogę, jako przypadkową przyczynę tego wszystkiego, co im raj stworzyło na ziemi.
Marya-Joanna wychowanka Opieki publicznej, nie została bynajmniej zapomnianą.
Paulina de Rhodé przypomniała sobie, iż przez kilka chwil, przyciskała ją do swojego bijącego radością serca, że biednę tę wykolejoną istotę, nazywała: „Moja córko!“
Joanna-Marya przypomniała sobie, że jej koleżanka z sypialni Świętego Łazarza, była dla niej dobrą i litościwą i, że dzięki jej zwierzeniom, dowiedziała się tajemnicy srebrnego medaliku.
Matka i córka ofiarowały jej sto tysięcy franków na posag.
Wyszła za mąż, została uczciwą — i jest także szczęśliwą kobietą.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.