Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Klara jak obłąkana, patrzała za odchodzącym.
Czuła, że i dla niej wszystko już skończone.
Po kilku minutach, dzielne dziecko zwalczyło jednak przygniatającą boleść i udało się do pokoju matki.
Paulina de Rhodé czuła się trochę lepiej — leżała na szezlongu.
Wyciągnęła ręce do córki a ta rzuciła się jej w objęcia.
Poczem zwróciła się do Jouberta i spytała.
— Czy pan będzie tu jutro?
— Zapewne... jeżeli matka pani na to pozwoli...
— No to proszę, przywieź pan ze sobą pana Leopolda... Bardzo bym chciała go zobaczyć...
— A jaki on będzie szczęśliwy! — wykrzyknął Joubert.
— Joanno-Maryo!... dziecko moje!... zawołała pani de Rhodé.
— Po co to ździwienie matko? — przerwała Klara. Przecie powinnaś poznać tego, który mężem moim zostanie...
Ponieważ niewidoma chciała coś odpowiedzieć, Klara dodała żywo:
— Tak... zostanie mężem moim... To moje stanowcze postanowienie... Potrzeba mi być rozsądną... Wielki majątek, to pierwszy warunek szczęścia... Gdy się pobierzemy... pan Leopold i ja, będziemy bardzo bogaci... a więc naturalnie będziemy szczęśliwi... No, kochany opiekunie... kiedy kontrakt zostanie podpisany?...
— Zechciej sama dzień na to oznaczyć... dziecię moje ukochane...
— A więc od dziś za tydzień?
— Dobrze, niech będzie za tydzień.
— Tutaj?
— Tak jest... tutaj... przywiozę z sobą kilku moich przyjaciół, którzy będą bardzo szczęśliwi, iż będą ci mogli złożyć powinszowania...
— Droga córko — odezwała się niewidoma, przysięgnij mi, że nie zadajesz sobie gwałtu, zgadzając się na to małżeństwo...
— Przysięgam ci droga matko!...
I Klara znowu ucałowała niewidomą...
Joubert uszczęśliwiony opuścił willę. Wszystko mu się udawało, w dodatku na sumieniu miał tylko intencyę zbrodni. Paulina żyje przecież...
Po powrocie do Paryża, udał się zaraz do syna, którego zastał bardzo zasępionego.
Leopold dla zabicia czasu kładł sobie kabałę.
— Co ty robisz? — zapytał Placyd.
— Nudzę się śmiertelnie papo.
— Wkrótce już nie będziesz się nudził!
— Zaszło więc coś nowego?
— Tak.
— Moja przyszła?...
— Oczekuje na ciebie... Jutro zawiozę cię do jej matki, ażeby cię jej przedstawić...
— Brawo papa!.. A kiedy podpisanie kontraktu?
— Za ósemkę, jak mówią w sądach!..
— Doskonale... O której godzinie prezentacya?
— Przyjedź po mnie jutro o dwunastej... powozem...
Leopold stawił się na czas punktualnie.
Placyd tylko co powrócił od pana Davida.
Notaryusz uprzedzony, że podpisanie kontraktu będzie miało miejsce na wsi, a nastąpi za dni ośm od dzisiaj, przyjął zaproszenie na obiad mający poprzedzić podpis, na który Placyd zaprosił także i głównego dependenta p. Davida.
Podczas drogi z Paryża na wyspy świętej Katarzyny, rozmowa pomiędzy ojcem a synem nie była bynajmniej ożywioną.
Joubert zajęty był obrachunkiem pieniędzy.
Leopold myślał o przeszłości.
Myślał nad tem, jak się ma zachowywać względem Klary, bo przyznawał sam sobie, że poprzednie jego postępowanie pełne było głupstw niegodziwych. Bardzo go to niepokoiło.
Jakiego też dozna przyjęcia od Klary?
Pocieszała go myśl, iż zgodziła się zostać jego żoną...
A zresztą wszelkie poprzednie głupstwa i niedorzeczne postępowanie, można było policzyć na karb wielkiej miłości.
— Gdzie mnie ojciec jednakże wiezie? — zapytał Leopold, który jak wiemy znał doskonale tę drogę.
— Na wyspy świętej Katarzyny.
Niedołęga mocno się skrzywił.
Wyspy świętej Katarzyny, były właśnie najnieprzyjemniejszem jego wspomnieniem.
W chwili, kiedy miał przejeżdżać obok willi des Trembles, wyciągnął szybko chustkę z kieszeni i twarz sobie zasłonił.
Dwie kobiety ukazały się pod kolumnadą, była to Juana i przyjaciołka jej Lucyna Bernier.
Ale napróżno się zasłaniał... Lucyna poznała od razu i syna i ojca, i głośno się szyderczo zaśmiała.
Usłyszawszy ten śmiech, Placyd podniósł głowę, spojrzał i poznał ex-kochankę syna, poznał ladacznicę, którą przekupił dla zgubienia Klary, gdy ta ostatnia była panną sklepową w magazynie pani Thouret.
Zmarszczył brwi i udał, że jej nie poznaje.
Przybyli niebawem do willi, zamieszkałej przez niewidomą i jej córkę.
Furtka była niedomknięta.
Placyd popchnął ją i wszedł do ogrodu.
Leopold bardzo blady podążał za ojcem.
Zatrzymali się w przedsionku.
Józefowa zobaczyła ich przez okno i wyszła na spotkanie.
— Zaanonsuj nas paniom... — powiedział Joubert, a kiedy służąca odeszła, zwrócił się do Leopolda, którego mina godna politowania, mocno go niepokoiła — starajże się, ażebyś nie wyglądał na idyotę... — rzekł.
Leopoldowi tak zaschło w gardle, iż odpowiedzieć nie był w stanie.
W tej chwili ukazała się Józefowa i wprowadziła gości do salonu, gdzie znajdowała się już Paulina de Rhodé i Joanna-Marya.
Klara lekkiem skinieniem głowy, odpowiedziała na głęboko komiczny ukłon Leopolda, który się zginał we dwoje i wyprostowywał jak pajac.
Paulina de Rhodé na wpół leżąc na kozecie, zdawała się bardzo znużoną.
— Czy pani nie słaba?... — zapytał!
zbliżając się i ściskając ją za rękę Joubert.
— Trochę jestem jeszcze cierpiącą, odpowiedziała — ale to konieczne następstwa strasznego i niepojętego wypadku, jaki mnie spotkał...
— W takim razie żałuję, żem dzisiaj przybył.. trzeba było zaczekać z zaprezentowaniem mego syna...
— Bardzo dobrześ pan zrobił, żeś go przywiózł ze sobą... gdzież jest?
— Tutaj jestem proszę pani... — odezwał się Leopold z wielkim wysiłkiem — przychodzę zapewnić panią, że jestem prawdziwie szczęśliwy, iż pani raczyła pozwolić mi przybyć do siebie... Błogosławię zaprawdę Opatrzność, która mi pozwoliła powrócić do panny Klary Gervais, jedynego ideału mojego, ideału, który musiałem uważać za zupełnie dla mnie stracony.
— Trochę niezrozumiale i głupkowato, ale ujdzie! — pomyślał ojciec.
— Klara Gervais już nie istnieje — wtrąciła Joanna-Marya z uśmiechem smutnym i ironicznym trochę. — Dzisiaj nazywam się Joanna-Marya de Rhodé... — Opatrzność, a raczej okoliczności dziwnie się nieraz składają!... Nigdy nie przypuszczałam, abyśmy sią spotkali kiedykolwiek ze sobą i to jeszcze wśród okoliczności... tak odmiennych od tego co było!...
Leopold uderzył się po bokach dla nabrania otuchy, bo ostatnie słowa panny de Rhodé mocno go zdekoncenrtowały.
— O! pani... pani.. — wykrzyknął z zapałem — zapomnij przeszłości, błagam cię o to, zapomnij!! Przyznanie się do winy, umarza połowę winy!... Przyznaję!... przyznaję!... że postąpiłem jak gbur... jak ulicznik... jak... — Zapomnij o tem panno Klaro!... zapomnij...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.