Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

Joubert poznał Adryana Convreur, któremu sprzedał domek na wyspach a z zachowania się Klary odgadł, że to właśnie ten jej ukochany.
— A więc nowe niebezpieczeństwo! — mruknął.
Słysząc okrzyk dwojga młodych, niewidoma zadrżała od stóp do głów.
— Mój zbawca... Adryan się nazywa, a ty go znasz?... — spytała głosem drżącym niewidoma.
— Tak droga mamo — odpowiedziała Klara, nie mogąc się powstrzymać — my się znamy i kochamy się nad życie!... — Tak jak ciebie, tak samo i mnie ocalił już on także...
— On? — ciągnęła Paulina. — To był on także!... A! to już zrządzenie Opatrzności, moja pieszczotko... — Panie Joubert — dodała — oto ten co kocha moję dziecię... — Winnam mu życie... pojmujesz pan zatem, że nie mogę odmówić mu mojej córki...
Placyd spuścił powieki, ażeby pokryć nienawiść, jaka się malowała w jego oczach...
Dziwny uśmiech przebiegł mu po ustach.
— Jesteś pan zbawcą naszym!... rzekł i słusznie należy ci się nagroda!... Cóż się stało z panią de Rhodé, jakim cudem wyrwałeś ją z niebezpieczeństwa?...
— Mieszkam w domku, który nabyłem od pana... odpowiedział Couvreur... Mam swoje czółno po drugiej stronie Marny, ażeby przez most nie przechodzić!... Powracając zeszłej nocy ostatnim pociągiem z Paryża pospieszałem, żeby umknąć przed burzą... Dostawszy się do czółna i walcząc z gwałtownością wichury, nadpłynąłem ku tej stronie wyspy, i przy świetle błyskawicy, spostrzegłem jakąś postać białą nad brzegiem... Postać ta stoczyła się następnie do rzeki... Woda plusnęła o kilka metrów odemnie... Po chwili postać białe ukazała się znowu na powierzchni...
Zacząłem płynąć szybciej, dobiłem do ciała, które prąd wody unosił, chwyciłem je w przelocie i wciągnąłem do łodzi...
To była właśnie pani de Rhodé... na wpół już utopiona... zaledwie oddychająca. Wydobyta z wody straciła całkiem przytomność,
Pospieszyłem do mojej przystani i zaniosłem panią do siebie. Omdlenie trwało kilka godzin, pomimo wszelkich środków przedsiębranych.
Nakoniec przytomność wróciła... Nieszczęśliwa otworzyła usta, uniosła się i wtedy spostrzegłem, iż jest pozbawioną wzroku. Domyśliłem się zaraz naturalnie przyczyny wypadku. Zacząłem wypytywać...
Pani de Rhodé zdawało się, iż sen jakowyś miała!... Nie pamiętała, aby wychodziła z domu, nie mogła zdać sobie sprawy, jakim sposobem wpadła do wody.
Dowiedziawszy się, że mieszka w tej willi, ubrałem ją jak mogłem i przyprowadziłem... Oto i wszystko... Zadanie moje skończone... i nie pozostaje mi nic, jak tylko pożegnać państwa...
— Adryanie!... Adryanie!... zawołała Klara...
— Dziecko moje!... dorzuciła niewidoma...
Joubert zabrał głos.
— Panie Couvreur rzekł jako przyjaciel pani Pawliny de Rhodé i podopiekun jej córki, mam sobie za święty obowiązek podziękować panu za jego szlachetne poświęcenie, co też czynię z prawdziwą przyjemnością. Zobaczymy się jeszcze z sobą dzielny i zacny młodzieńcze, ale nie wcześniej, jak po zebraniu rady familijnej panny Joanny-Maryi de Rhodé i naradzeniu się nad nowem życzeniem wyrażonem przez panią de Rhodé, a odnoszącem się do jej córki...
— Czyż potrzeba zwoływać radę familijną na to, aby mi pozwoliła rozporządzać ręką mojego dziecka? — zapytała niewidoma?...
— Koniecznie proszę pani... Prawo wymaga tego koniecznie...
Adryan wtrącił się do rozmowy:
— Bardzo mi przykro powiedział, że moja obecność wywołała podobną dyskusyę... Wiem, że urodzenie i majątek panny Klary, stanowi nieprzebytą przepaść pomiędzy mną... a hrabianką de Rhodé... Usuwam się szczęśliwy... o! bardzo szczęśliwy! że mogłem ocalić jej matkę.
— Ale ja cię proszę, ale ja żądam tego mój synu, abyś pozostał... odezwała się Paulina...
— Tak jest... musisz pozostać Adryanie dodała Klara... Potrzebuję pomówić.
z tobą, a pan Joubert, mój opiekun przydany, pozwoli mi na to...
— Przedewszystkiem moje dziecko — rzekł Placyd pieszczotliwie — muszę cię poinformować o wiadomościach nadeszłych wczoraj z Algieru...
— Czyż Adryan nie może słyszeć tego wszystkiego?...
— Przeciwnie, życzę sobie, aby to słyszał...
— Ależ panie... odezwał się zakłopotany młody malarz...
— To konieczne panie Couvreur... Potrzeba jest, abyś się obznajmił z położeniem... Siadaj pan... proszę... Przedstawię rzecz w kilku słowach. Oto list adresowany do notaryusza, pana Davida, przez notaryusza z Algieru. Inwentarz jest już przygotowany... Wartość sukcesyi wyobraża o wiele większą cyfrę, aniżeliśmy początkowo przypuszczali. Ta cyfra wyobraża trzy miliony pięć kroć, dwadzieścia siedem tysięcy franków!
Adryan poruszył się ździwiony.
Kolosalność fortuny, czyniła jeszcze większy przedział pomiędzy nim a Klarą. Nie... nie... to przepaść nie do przebycia!...
Placyd ciągnął dalej:
— Suma jaką wypadnie skarbowi zapłacić, powiększa się naturalnie w stosunku sukcesyi i dochodzi do czterech kroć stu dwudziestu tysięcy franków. Sumy tej nie można przekazać do strącenia z kapitałów spadkowych, bo główna sukcesorka, jak to poprzednio objaśniłem, nie ma do tego prawa.
Jeżeli te czterykroć sto dwadzieścia tysięcy franków, nie zostaną zapłacone w bardzo już krótkim czasie, miasto Algier, według jednego z warunków testamentu zmarłego hrabiego de Rhodé, wejdzie w posiadanie majątku...
Ja ofiarowałem pieniądze potrzebne na zapłacenie skarbu i ja tylko mogę to zrobić, ale wiadomo paniom na jakich ofiarowywam je warunkach...
Oto panie Couvreur, co chciałem wypowiedzieć w pańskiej obecności... Nic panu teraz nie przeszkadza, w rozmowie, jakiej sobie życzy panna Joanna-Marya.
Niewidoma opuściła głowę na piersi.
— Niech się mamusia położy zaraz, namawiała córka panią de Rhodé.
— Dobrze moje dziecko... posłucham rady, bo czują się bardzo osłabioną... Jakaś nieprzezwyciężona odrętwiałość znowu mnie opanowywa...
Joubert i Józefowa odprowadzili niewidomą do jej pokoju.
Klara z Adryanem pozostali sami.
Młoda dziewczyna pierwsza przerwała milczenie.
— Podaj mi rękę... mój drogi...
Adryna wziął Klarę za rękę.
— O! ja cię dobrze rozumiem... Ja już wiem co mi chcesz powiedzieć.
— Niestety nie idzie tu o mnie — odrzekła Klara. — Co mnie obchodzi majątek? — Kiedy cię pokochałam, byłam jak wiesz bardzo biedną — a dzisiaj pomimo milionów jakie na mnie czekają, a których Pan Bóg wie, że nie pragnę wcale... kocham cię z całego serca i z duszy całej... Moje uczucie nie zmieniło się wcale. Przysięgam ci na to... ale mam matkę, którą kocham, która po opłakiwaniu mnie przez tak długi czas, dla mnie żyje jedynie...
Walczyć przeciwko mojemu podopiekunowi i przeciwko mojej radzie familijnej niepodobieństwem jest, ponieważ mam lat dopiero szesnaście. Ci ludzie mają prawo za sobą... Jedynym rezultatem tej walki byłaby strata majątku — a w następstwie niedostatek. Bieda nic nie znaczy dla mnie, bo co mnie bieda obchodzi?... Ale moja matka...
Czterysta dwadzieścia dwa tysiące franków potrzeba zapłacić koniecznie, ażeby nie stracić sukcesyi hrabiego de Rhodé... Sukcesya ta będzie szczęściam mojej matki — a ja chcę, ażeby matka moja była szczęśliwą...
O! mój przyjacielu... mój bracie... co ja cierpię!.. Serce mi poprostu pęka!... Proszę cię... błagam cię... nie przeklinaj mnie!... Ja ciebie tylko kocham i nie zapomnę cię nigdy!... będę męczennicą tylko... Przebacz mi i staraj się zapomnieć o mnie...
Klara zakryła twarz rękami i gorzko płakała.
— Czterysta... dwadzieścia... dwa... tysiące... franków i... byłabyś moją żoną! — rzekł Adryan ponuro, z wielką goryczą w głosie — byłabyś moją i nie zaślubiłabyś człowieka, którego ci narzucają!... Bo ci narzucają kogoś, aż nadto dobrze rozumiem!.. Ale ja nie mam tych pieniędzy! Ja jestem człowiek ubogi! O, bieda jest okropną czasami... Klaro!... ja cię podziwiam i zupełnie ci przebaczam!.. Masz słuszność droga moja... Przywiązanie córki... nakazuje ci poświęcić wszystko dla dobra matki. Z serca nawet musisz dla niej zrobić ofiarę... Żegnam cię Klaro... żegnam na zawsze!...
— Ubóstwiam cię — mówił Adryan dalej, — a nie zobaczę cię już nigdy! Na szczęście za dużo cierpię, abym mógł cierpieć długo!
Skończy się to wszystko niebawem.
I młody człowiek tłumiąc płacz, wybiegł z salonu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.