Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XXXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.

— Pan mnie przerażasz!..
— Nie mam wcale zamiaru przerażać pani.. — odrzekł Jacquier, odgrywając w dalszym ciągu swoję rolę... Obowiązkiem moim ostrzedz jedynie panię, abyś się miała na baczności... Niech pani nikomu niedowierza!.. Córka pani jest wychowywana w biurze Opieki publicznej, my więc mamy obowiązek oddać ją pani, a my za to żadnej zapłaty nie bierzemy. Później będzie pani mogła wyświadczyć co dla instytucyi mającej za dewizę: „Miłosierdzie,“ ale zrobi pani to tylko, co w sercu swojem i swojem sumieniu uzna pani za właściwe.
— Więc proszę pana — przerwała niewidoma, która zawsze jedno tylko miała na myśli — więc panowie będziecie łaskawi szukać mojej córki?
— Na mnie właśnie i wyłącznie na mnie włożono ten obowiązek... Ja to a nikt zgoła inny przyprowadzę pani jej dziecko, a naszą wychowankę — i ja jeden tylko, dopomogę pani do objęcia spadku..:
— Skoro dziecko moje było wychowywane przez instytucyę, musi więc być panom wiadomo przecie, czy żyje i gdzie się obraca...
Jacquier miał już na ustach odpowiedź potwierdzającą, ale myśl nagła go powstrzymała. — A nuż nie uda się Bonichonowi? — Nie — nie trzeba zobowiązywać się zbyt stanowczo.
— Zapewne, że wiemy — odrzekł — albo raczej musimy się dowiedzieć.. — Pewna przypadkowa okoliczność, stoi nam na zawadzie i opóźnia działania... — Niektóre z naszych regestrów, zostały przez pożar zniszczone, a w ich liczbie i ten właśnie, do którego wciągniętą była córka pani... — Niech pani będzie jednak zupełnie spokojną, zło da się naprawić! — Dostateczne nam będzie znieść się z merami, ażeby uregulować kontrole.
— Spieszcie się tylko moi panowie! spieszcie się na miłość Boga! bo doprawdy umieram z niecierpliwości...
— Nie będzie już pani oczekiwać dłużej...
— Pan Joubert wspominał mi coś, o podobieństwie imion...
— Rzeczywiście... — odezwał się Jacquier na chybił trafił — ale to niebawem się wyjaśni... — Medalik, jaki dziewczynka miała na sobie, jest wskazówką i nie można się będzie pomylić... — Bądź pani najlepszej myśli... — Niezadługo będziesz pani szczęśliwą...
— Oby Bóg mówił przez pana!..
— Cel mojej wizyty spełniony, nie pozostaje mi więc jak tylko stosownie do instrukcyi dyrektora prosić pani z naciskiem, abyś nie wspominała ani słowa panu Joubertowi o tem ostrzeżeniu.
— Nie powiem ani słowa... — Ale czy mam go prosić o dalsze poszukiwania?...
— Koniecznie... — Nie go trzeba zniechęcać, nie należy narażać się na jego podejrzliwość!... — Trzebaby mu powiedzieć przyczynę odwołania... — Poruszyłby niebo i ziemię, aby się dowiedzieć kto mu się przysłużył i dowiedziałby się z pewnością; a że to w gruncie bardzo zły charakter, mógłby nam krzyżować plany... — Pozostawmy rzeczy jak są i nie pozwólmy mu nic się domyślać...
— Bądź pan spokojny... przyrzekam mieć baczność nad sobą..
Jacquier, zastawił zręcznie sidła na pannę de Rhodé — pożegnał ją i wyszedł, przyrzekając przyjść niezadługo.br> Nieszczęśliwa niewidoma, pełna nadziei, niepokoiła się teraz tylko fałszywem położeniem wobec głównego wykonawcy testamentu zmarłego Joachima Estivala.
— Na pewno chwyciłem wszystko w ręce — mruczał, odchodząc Jacquier — zadałem niepowetowany cios Joubertowi!... — Co ona chciała powiedzieć przez tę symulacyę imion?... — Niepodobna mi było żądać wyjaśnienia... — Przyjdzie czas na wszystko. — Teraz trzeba się tylko dowiedzieć, co się tam w Bonueuil stało. — jeżeli Bonichon schwytał córkę, tu ja złapałem matkę!...
Zaledwie w pięć minut po odejściu członka biura Opieki publicznej, rozległ się znowu dzwonek po pokoiku panny de Rhodé.
Teresa pobiegła otworzyć, powróciła ze sporą kopertą w ręku.
— Jakiś młody człowiek przyniósł list panience od pana Placyda Jouberta.
— Czy będzie potrzebna odpowiedź?
— Nie proszę pani... młody człowiek odszedł w tej chwili.
— To otwórz-że i przeczytaj...
Wierna służąca spełniła polecenie.
— Bilety bankowe!.. zawołała. — Dwa tysiące franków!...
— Czy nie ma jakiego listu przy tem?...
— Owszem nawet kilka... Teresa czytała głośno.
„Pospieszam z przesłaniem pani dwóch tysięcy franków i mam honor, oddać pani kasę moję do dyspozycyi.
„Zaufania i odwagi! — Jutro znowu w dalszym ciągu poszukiwania.
„Zanim nadejdzie ów dzień szczęśliwy, w którym będę mógł dać pani wiadomość pożądaną, racz pani przyjąć zapewnienie głębokiego szacunku i poważania

od sługi
Placyda Joubert.”

— To czyn zacnego człowieka! szepnęła niewidoma dla czego ów wysłaniec z Opieki publicznej żądał abym ma nie dowierzała?...


∗             ∗

Nazajutrz Bonichon z bardzo kwaśną miną zameldował się zaraz z rana panu Jacquier.
Przyjął on go natychmiast.
— No cóż nie udało ci się? — zawołał.
— Nie.. I Bonichon opowiedział o wszystkiem.
Jacquierowi opadły ręce.
Wszystko co zrobił, kończyło się w zupełności na niczem.
Placyd Joubert brał znowu górę. Jutro zaraz uda się on na pewno do Bonneuil, i dowie się o ucieczce Maryi-Joanny.
Po powrocie uda się zaraz do dyrektora Opieki publicznej i zawiadomi go o tem co zaszło i zażąda poszukiwania.
Odnajdą zbiegłą i Placyd pełnomocnik panny de Rhodé, zatryumfuje... w całem znaczeniu...
Przez chwilę pryncypał i jego podwładny milczeli pogrążeni w ciężkiej zadumie.
Naraz Jacquier podniósł głowę.
— Nie trzeba tak się odrazu zniechęcać — zawołał.
— Ba!... ale cóż robić?...
— Wybrać się na polowanie i odnaleźć ślad Maryi-Joanny!...
— Gdzie! jak!
— Wszak w Varenne-Saint-Hilaire ów uwodziciel ukazywał się najczęściej jak objaśniła praczka... Musi przecie być tam znany... Wioślarze mają swoje miejscowości uprzywilejowane, mają swoje knajpki i restauracyjki nadbrzeżne... Tam się najpierw uda policya przy rozpoczęcia swoich poszukiwań, jeżeli ją upoważnią, jak to jest bardzo prawdopodobne, do śledzenia Maryi-Joanny... My jesteśmy równie sprytni, jak i policya, lub jeszcze od niej sprytniejsi!.. Uprzedzimy ją!.. Dalej Bonichon, pokaż raz jeszcze co umiesz, dalej w drogę do Varennes!..
— Ma pan racyę, panie pryncypale!..
trzeba węszyć i niech mnie dyabli wezmą, jeżeli nie wytropię.
— Do widzenia więc, może jutro lepsze będziesz miał wiadomości!..
I agent Jacquiera z nową energią opuszczał ulicę Blen.
Placyd Joubert zaraz z wieczora zamówił powóz na cały dzień następny.
O ósmej rano kazał się wieźć do Benneuil.
Około dziesiątej zatrzymał się przed jedyną oberżą i poszedł zaraz do pani Ligier.
— Czego się też dowiem tutaj? — myślał sobie idąc. — Czy ta Marya-Joanna jest to właściwa Joanna-Marya, a medalik zapisany w księgach Opieki publicznej, czy ma te trzy dziurki w trójkąt, które omyłkę czynią niemożliwą?
Przyszedłszy do sklepu śmiało drzwi otworzył.
Ukazanie się Placyda wywołało zwykłe wrażenie.
Pracownice zaledwie mogły powstrzymać się od śmiechu, niektóre głośno zachichotały.
Pani Ligier tylko zaniepokojona wizytą wczorajszą, myślała czego może chcieć od niej ten dziwny nieznajomy, podobny potroszę do puszczyka i do małpy...

Koniec części pierwszej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.