Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

— Z młodym mężczyzną! — powtórzył Bonichon... Co on za jeden?...
— Paryżanin... wioślarz... który od dawna kręcił się około Bonneuil i Chenevres...
— Jak się nazywa?
— Oh gdybym znała jego nazwisko, byłabym z pewnością od dawna poleciała za tą nieznośną dziewczyną...
— Gdzie się ze sobą poznali?...
— W niedzielę, na spacerze jak mi się zdaje. Pan rozumie przecie, że gdy się sklep w święto zamyka, pracownie, zamykać niepodobna...
— Obowiązkiem pani było zawiadomić bezzwłocznie o tem co zaszło Opiekę publiczną...
— Mówiłam już panu dla czegom tego nie uczyniła... Spodziewałam się... czekałam... Ale jutro pojadę zaraz osobiście do pana dyrektora...
— Nie ma potrzeby — odrzekł Bonichon co żywo, ja to już sam załatwię... Jutro rano złożę stosowny raport. Co do pani, pozostaje ci jeden tylko jedyny sposób naprawienia złego, a mianowicie zawiadomienia mnie w tej chwili gdyby pani dowiedziała się czego przypadkiem o Maryi-Joannie...
— Zrobię to proszę pana... zrobię z pewnością... Gdzie mam list zaadresować? Czy do biura opieki publicznej?
— Nie, do mojego prywatnego mieszkania...
Bonichon wyjął z kieszeni książeczkę, wydarł z niej kartkę i napisał ołówkiem:
Pan Blendel inspektor, ulica Olignancourt, Nr. 42.
Agent Jacquiera znalazłszy się na ulicy, pogrążył się w gorzkiej zadumie. Doznał zatem porażki.. porażki tem dotkliwszej, iż pełen był najświetniejszych nadziei.
— Co za szkaradny zawód... mruczał rozsierdzony. — W chwili gdy jak się zdawało, trzymałem sroczkę za ogon, ona mi gdzieś wyfrunęła i pofrunęły z nią te moje świetne korzyści, na które tak rachowałem!... Pracowałem dla króla pruskiego i nic więcej... Latajże teraz po Paryżu i szukaj jakiegoś tam wioślarza i praczki!.. To zupełnie to samo co szukać igły w stogu siana!...
— Małpa z ulicy Geoffroy-Marie przyjedzie tu z pewnością jutro... Narobi hałasu, zawiadomi Opiekę publiczną, doniesie policyi o zniknięciu panny i finita la ceomedia!... Nie ma już nad czem głowy łamać.
Tak sobie pomrukując, Bonichon powrócił do oberży, w której pozostawił swojego woźnicę, a o dziewiątej wieczorem był z powrotem w Paryżu. Za późno już było iść do pana Jacquiera i zdać mu sprawę z niefortunnej wycieczki.
Powiedzmy od razu, że podał praczce adres Blondela i wskazał mieszkanie przy ulicy Clignancourt Nr. 42, dla tego, iż mieszkał właśnie w tym domu, a stróż jego wielki przyjaciel, pod tym adresem odbierał listy do niego.
Jacquier zaufany w zręczność Bonichona i oczekujący jak najlepszych rezultatów z podroży do Bonneuil, rozkoszował się myślą, że wypłata figla Placydowi Joubertowi, największemu swemu wrogowi, że mu sprzątnie z przed nosa taki świetny interes — interes dwóch i pół miliona franków.
Ale — ażeby być pewnym dobrego skutku, nie trzeba nie zaniedbywać,
W pugilaresie Jouberta znajdowała się pomiędzy innemi i taka oto notatka:
„Wyszukać córki panny Pauliny-Izabelli de Rhodé, mieszkającej przy ulicy Saint-Honoré Nr. 129.
Potrzeba koniecznie zrobić sobie sprzymierzeńca z matki, której dziecka poszukiwano.
To też Jacquier, opuściwszy posłańca, który odnosił pugilares skradziony Placydowi przez Bonichona, udał się na ulicę Saint-Honoré i zapytał stróża domu Nr. 129, czy panna de Rhodé w domu.
Otrzymawszy odpowiedź potwierdzającą, wszedł na wskazane piętro i zadzwonił do mieszkania niewidomej.
Teresa drzwi otworzyła.
Jacquier, był przystojnym, okazałym mężczyzną, starannie ubranym.
Podobał się Teresie od pierwszego wejrzenia, tak samo jak Joubert — nie podobał się jej odrazu.
— Chciałem zobaczyć się z panną de Rhodé — rzekł. — Nie mam szczęścia być jej znanym, alem jest przysłany przez pana dyrektora Opieki publicznej.
— Czy nie chodzi o jej córkę?.. — zapytała żywo wierna służąca, która się przejmowała radością i smutkami swojej pani.
— Właśnie!
— O! proszę pana niech pan wejdzie!... I niech pana Pan Bóg błogosławi, jeżeli nam przynosisz dobre jakie nowiny...
Teresa śpiesznie wprowadziła nieznajomego do niewidomej, która posłyszawszy jakąś rozmowę z ciekawością ucha nadstawiła.
— Proszę pani, — zawołała, — ten pan życzy sobie pomówić z panią, przychodzi od dyrektora Opieki publicznej...
— Może w interesie mojej córki?.. wykrzyknęła Paulina.
— Tak jest proszę pani, przychodzę właśnie w tym interesie.
Jacquier spostrzegłszy, że ma do czynienia z ociemniałą, aż zadrżał z radości.
— Oh! panie... panie, — mówiła gorączkowo panna de Rhodé, — czy przynosi mi pan jaką wiadomość o mojem dziecku?..
— Przynoszę pani przynajmniej zapewnienie, że instytucya uczyni wszystko co od niej zależy, ażeby pani zwrócić córeczkę...
— Wiecie panowie gdzie ona się znajduje?
— Mamy niezłomne przekonanie, że poszukiwania, jakie się prowadzą, w krótce uwieńczone będą szczęśliwym skutkiem...
— Ponieważ nie wiecie panowie nic stanowczego, czemuż mam przypisywać wizytę pańską? — zapytała z goryczą Paulina zawiedziona w swojej nadziei.
— Rozumiem pani cierpienie i niecierpliwość, — odpowiedział Jacquier słodziutko, — ale nie trać pani odwagi... Liczymy na pewno na szczęśliwy rezultat i to nie za długo. Ale takie poszukiwania trzeba prowadzić wolno...
— Ja to rozumiem, proszę pana... Ale ja już tyle wycierpiałam... tyle się naczekałam...
— Nie długo się skończy to wszystko...
— Bodajby Bóg przemawiał przez pana!.. Zapewne od pana Jouberta dowiedział się pan o tych poszukiwaniach?...
— Tak jest proszę pani... Pan Joubert przedstawił się nam, jako pełnomocnik pani, i dla tego zgodziliśmy się mu pomagać...
— Pan Joubert dał mi dowody wielkiej zacności, wielkiego poświęcenia!.. odpowiedziała panna de Rhodé. — Podjął się sam wszystko załatwiać, bo ja, jako niewidoma, radzić sobie nie potrafię.
— Inteligencya Placyda Joubert dobrze jest znaną, — zauważył Jacquier z ironią. — Jeżeli jednak mamy wierzyć opinii publicznej, bezinteresowność nie jest wcale jego cnotą główną... Pani zapewne przyrzekła mu hojne wynagrodzenie, jeżeli prawda, iż zajmuje się nietylko odszukaniem dziecka, ale i ułatwieniem objęcia znacznej sukcesyi.
— Półtrzecia miliona franków, proszę pana. Zapisał to wuj mojej córce, a ja mam dożywocie na tem wszystkiem. o
— Zapewne zmuszoną pani będzie płacić rentę sukcesorce głównej? — zapytał Jacqvier.
— Tak jest... sześć tysięcy franków, ale to zastrzeżenie całkiem zbyteczne... Moja córka używać będzie dochodu z całego majątku!.. Trzeba się jednak bardzo spieszyć, bo gdyby dziecko moje nie zostało odnalezione, gdyby prawa własności nie zostały uregulowane, w oznaczonym terminie, cały majątek przeszedłby na miasto Algier... Tak zawarowano w testamencie hr. de Rodé.
— To rzeczywiście, że się trzeba bardzo spieszyć... Sześć miesięcy zlecą niepostrzeżenie...
— Przekonaną jestem, że pan Joubert nie traci ani chwili czasu, że swoją pilnością zasłuży na zapewnione wynagrodzenie...
— A! proszę pani, — odrzekł urażony Jacquier, — zapomina pani chyba, że to Opieka publiczna wychowała jej dziecię, i że jeżeli je pani odzyska, o czem nie wątpię, to tylko jej to będzie do zawdzięczenia... Placyd Joubert w gruncie rzeczy będzie tylko pośrednikiem pomiędzy panią a instytucyą...
— Prawda, proszę pana, ale pośrednictwo to jest koniecznem...
— Zapytywała mnie pani przed chwilą o cel moich odwiedzin... Otóż cel ten jest taki... Polecono mi ostrzedz panią, abyś się miała na baczności, abyś się nie zobowiązywała do wypłaty znacznych sum na rachunek przyszłego dziedzictwa, abyś nie płaciła za to, że ci, odprowadzą córkę... Jesteśmy zbyt często niestety świadkami ohydnych wyzysków, którym nie podobna zapobiedz... Dziewięć razy na dziesięć zobowiązania te rujnują naiwnych, wyobrażających sobie, iż dzięki jedynie pośrednikom, odzyskują majątek.
— Co pan mówi!.. — wykrzyknęła niewidoma.
— Prawdę, smutną prawdę...
— Ależ pan Joubert jest uczciwym człowiekiem...
— Nie potępiam go bynajmniej... Pan Joubert jest uczciwym, tak przynajmniej i ja sądzę... Pełno jednak jest na świecie ludzi gotowych zawsze zerwać z sumieniem, gdy chodzi o znaczne sumy!.. Przypuszczam, że Placyd Joubert do wyjątków nie należy!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.