Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

— Przedsięwzięcie bardzo chwalebne — odpowiedział Placydowi dyrektor opieki publicznej — i życzę panu szczerze, aby skutek mógł być pomyślny, w żaden atoli sposób nie mogę panu dać odpowiedzi natychmiastowej... — Zarząd, na czele którego stoję, przygarnął rzeczywiście sporą liczbę dzieci, opuszczonych po ostatnich dniach komuny... Rozkażę rozpocząć poszukiwania, ale uprzedzam, że mogą one potrwać bardzo długo. Mogę też, jeżeli pan sobie życzy, pozwolić mu na osobiste przejrzenie regestrów, w których zapisane są wszystkie dzieci, wychowywane przez opiekę publiczną.
— Bardzo będę wdzięczny panu dyrektorowi... — odrzekł Joubert z uszanowaniem.
Dyrektor napisał kilka wierszy do naczelnika trzeciej sekcyi biura dzieci znalezionych, zalecając, aby dopomógł panu Placydowi Joubert do przejrzenia regestrów.
— Proszę się przedstawić naczelnikowi z tym oto biletem moim. Dołoży on wszelkich starań, aby panu zadość uczynić.
Placyd podziękował i wyszedł z gabinetu przez przedpokój, pełny czekających na audyencyę. Bonichon ajent Jacquiera, znalazł sposobność wsunięcia się tu pomiędzy czekających.
W przedpokoju Joubert odezwał się do woźnego:
— Trzecia sekcya biura znalezionych dzieci?...
— Na drugiem piętrze — odpowiedział szwajcar.
— Biuro znalezionych dzieci? — mruknął Bonichon. — Ho! ho!... zaczyna się coś zarysowywać...
I podążył za Placydem.
Opuśćmy chwilowo ojca i udajmy się za synem.
Leopold stosownie do tego, jak się umówił z adwokatem Lamarche, przyjechał powozem o trzy kwadranse na jedenastą do notaryusza, mającego spisać akt sprzedaży domu Fontenay-sons-Bois i tu zwrócił się do głównego dependenta.
— Akt gotów — odezwał się ten ostatni — potrzeba nam tylko udać się z panem pod numer wskazany, aby podpis panny Klary Gervais otrzymać.
— Czy nie będą potrzebni świadkowie?...
— Dwóch dependentów podpisze akt w charakterze świadków.
— Czy będą nam towarzyszyć?...
— Nie ma potrzeby... — podpiszę go tutaj, bo akt musi tutaj powrócić dla dopełnienia formalności i zregulowania hypoteki.
— Bardzo dobrze... — załatwię zapłatę z panem.
— Po podpisaniu.
— Ja bym sobie życzył, żeby to nastąpiło natychmiast. Dałem zadatku pięć tysięcy franków, obrachuj pan, należy dopłacić, dolicz honoraryum i wystaw ogólny rachunek, na imię panny Klary Gervais. Rachunek ten będziesz pan łaskaw wręczyć jej przy podpisaniu kontraktu.
— Zrobię, jak pan sobie życzy.. — odpowiedział ze znaczącym uśmiechem dependent główny.
Leopold zrozumiał o co idzie.
Po wyliczeniu sumy kontraktowej i podpisaniu rachunku przez rejenta, wsiadł z dependentem do powozu i pojechali na ulicę Saint-Paul.
Leopold wszedł pierwszy do domu i zajrzał do mieszkania odźwiernej.
Ta ostatnia zobaczywszy go w towarzystwie nieznajomego z grubą księgą pod pachę, rzuciła dziennik, który przeglądała i złożyła mu ukłon głęboki.
— Przychodzimy w interesie, o którym wspominałem pani... — odezwał się młody Joubert, mrugając oczami. — Pan ten jest głównym dependentem notaryusza. — Czy panna Gervais w domu?...
— Jest... jest... — odpowiedziała z cicha odźwierna... — ale przybywa pan trochę za późno...
— Dla czego?
— Mała, dostała miejsce dziś właśnie rano... — Nie zapewnia to jej majątku, ale przynajmniej tak biedną nie będzie... — Nie obawia się już teraz śmierci głodowej... — Nie będzie też teraz uważać pana za jedynego zbawcę...
— Dom zapłacony... akt przygotowany i panna Klara potrzebuje się tylko podpisać, aby zostać właścicielką...
— Właścicielką?!... — powtórzyła stróżka z uwielbieniem... — właścicielką?.. ach! gdybym to ja nią była!! — Na nieszczęście, jam już na to za stara. Mała jak muł uparta! — Ale niech pan sprobuje... niech pan idzie... życzę panu najlepszego powodzenia, to jest i panu i jej!...
— Na którem piętrze mieszka panna Klara?...
— Na pierwszem, licząc od nieba... czyli od ziemi na piątem... drzwi na prawo.
— Spieszmy proszę pana... bo ja wcale nie mam czasu.. wtrącił dependent... którego tajemnicza rozmowa prowadzona pół głosem, zaczynała niecierpliwić.
— Chodźmy...
Leopold pierwszy wszedł na schody, dependent postępował za nim.
Leopold zdawał się być pewnym siebie z pozoru, ale w rzeczywistości wcale tak nie było.
Serce biło mu gwałtownie, wzruszenie ściskało gardło.
W miarę jak się zbliżał do celu, zwalniał chodu, jak gdyby rachował stopnie.
Mimo to stanął nareszcie w sieni piątego piętra.
Zatrzymał się blady, a rękę przycisnął do piersi, nie mógł tchu złapać jakoś.
Dependent poruszył się niecierpliwie.
— Niech pan zastuka do tych drzwi na prawo — przemówił wreszcie Leopold, i niech pan będzie łaskaw objaśnić tej pani z czem przybywamy... Jestem wzburzony, i sam się wypowiedzieć nie potrafię...
Dependent wzruszył ramionami, bo mu się to wszystko zaczynało wydawać czemś niewytłomaczonem, ale do drzwi zastukał.
Klara pracowała pilnie, myśląc o miejscu, jakie zająć ma jutro rano, o miejscu jakie otrzymała w samą porę, bo już zaczynała powątpiewać o przyszłości...
— Proszę wejść... odpowiedziała.
Dependent otworzył drzwi.
Po za nim wszedł Leopold.
Sierota poznawszy go, podniosła się drżąca cała.
— Pan tutaj? — wykrzyknęła. — Pan u mnie?... Po co pan przyszedł tutaj?...
Leopold nic nie odpowiedział. Dependent skłonił się młodej kobiecie i rzekł:.
— Przychodzę proszę pani, przedstawić jej do podpisania akt kupna domu w Fontenay-sous-Bois, którego pani staje się właścicielką. Jednocześnie mam wręczyć pani pokwitowanie z sumy zapłaconej.
Klara słysząc te słowa, stanęła jak wryta ze zdziwienia.
— Ja? — odezwała się po chwili — ja... kupiłam dom...
— Kupiła pani i zapłaciła rachunek nieruchomości, uiściła też pani koszta regulacyi tytułu własności, honoraryum rejentalne i wszystko w ogóle co należało.. Brakuje podpisu tylko i wciągnięcia aktu do księgi.
Klara oprzytomniała w tej chwili.
Obecność Leopolda i znaczące odzywania się stróżki, przyszły jej obecnie na pamięć... zaczęła pojmować co się święci.
— Czy pan został upoważniony przezemnie do kupna, o którem pan mówisz? — spytała głosem, który siliła się uczynić spokojnym.
— Przez samą panią nie — ponieważ działaliśmy z panem Leopoldem Joubert, mającym upoważnienie do działania w pani imieniu...
Młoda osoba rzuciła spojrzenie pełne wzgardy na Leopolda i ugodziła go w samo serce.
— Panno Klaro... panno Klaro — mruczał, robiąc heroiczny prawdziwie wysiłek — chociaż pani nie pozwoliłaś mi ani jednem słówkiem powiedzieć sobie o miłości jaką pałam ku pani... zmiłuj się pani nademną, bo pani nie wie co się ze mną dzieje... Ja umrę, ja oszaleję... słowo honoru daję... jeżeli pani mnie odtrącisz. Przyjmij pani odemnie ten skromny podarunek z tego domu. To pałacyk z pięknym ogrodem, prześliczny, przyzwoicie umeblowany... W nim przepędzimy miodowe nasze miesiące... bo to mąż — przyszłej żonie swej ofiarowywa... Cóż pani na to panno Klaro?...
Klara nie odpowiedziała ani słowa.
— Przeczytam akt — odezwał się znowu dependent, wyjmując z czarnego portfelu arkusz stemplowego papieru i kładąc takowy na stole.
Wybladła twarz sieroty oblała się rumieńcem. Odepchnęła akt i skrzyżowała ręce na piersiach.
— Dosyć tej komedyi! — krzyknęła głosem drżącym,
A postąpiwszy parę kroków ku Leopoldowi dodała:
— Jesteś pan podłym! — Jakim prawem przychodzisz znieważać moję nędzę?.. Czy otrzymałeś pan odemnie choćby jedno słowo zachęty?... Kiedyż to zapracowałam sobie na pańską zniewagę? Co w mojem życiu pozwoliło panu przypuszczać, że jestem się zdolną sprzedać? Zkąd panu przyszła śmiałość, robić mi taką nikczemną propozycyę?.. Wiesz pan dobrze, że go nie kocham!.. Wiesz doskonale, że kłamiesz, obiecując mi małżeństwo, bo wiesz, że w twoim wieku nie wolno samemu rozporządzać swoją osobą. — Jesteś podłym łgarzem i oto, co sobie robię z twoich prezentów!..
I jednocześnie młoda dziewczyna podarła w drobne kawałeczki akt kupna i rzuciła w twarz Leopoldowi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.