Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXI.
WIEWIÓRKA UPADA A JASZCZURKA SKRZYDEŁ DOSTAJE.

Godzina druga po południu.
Król niecierpliwie mierzy krokami gabinet, to znów taras, a od czasu do czasu roztwiera drzwi korytarza, dla zobaczenia, co robią sekretarze. Pan Colbert rozmawia z panem de Brienne.
Ludwik XIV-ty gwałtownie otworzył drzwi i zwrócił się do nich.
— O czem rozmowa?... — zapytał.
— O pierwszem posiedzeniu rady — rzekł de Brienne, powstając.
— Bardzo słusznie — powiedział król i wrócił do siebie.
W pięć minut potem dzwonek przywołał pana Rose, który był właśnie na służbie.
— Skończyłeś przepisywać?... — zapytał król.
— Jeszcze nie, Najjaśniejszy Panie.
— Dowiedz się, czy pan d‘Artagnan powrócił.
— Nie powrócił. Najjaśniejszy Panie.
— Przekonaj się, powiadam.
— Nie jeszcze, Najjaśniejszy Panie.
— Idź natychmiast...
— Kiedy wiem, że nie powrócił, Najjaśniejszy Panie.
— Dziwne, niepojęte!... — szeptał monarcha. — Przywołaj pana Colberta...
Colbert wszedł; czekał on na tę chwilę od samego rana.
— Panie Colbert — rzekł król prędko — trzeba się dowiedzieć, co się stało z panem d‘Artagnan.
Colbert odrzekł spokojnie:
— Gdzie Wasza Królewska Mość każe mi go szukać?
— Czyż nie wiesz, mój panie, dokąd go posłałem?... — mówił król cierpko.
— Nie powiedziałeś mi tego, Najjaśniejszy Panie.
— Panie Colbert, są rzeczy, które się odgaduje, a panu przedewszystkiem przychodzi to z łatwością...
— Mogłem przypuszczać, Najjaśniejszy Panie, lecz nie ośmieliłbym się odgadywać.
Zaledwie Colbert wymówił te słowa, gdy ostry głos przerwał rozmowę pomiędzy nim i monarchą.
— D‘Artagnan!... — zawołał król uradowany.
D‘Artagnan zły i blady odezwał się do króla.
— Najjaśniejszy Panie, czy Wasza Królewska Mość wydał rozkaz moim muszkieterom?
— Jaki rozkaz?... — zapytał król.
— Co do mieszkania pana Fouquet.
— Żadnych poleceń ani rozkazów nie dawałem.
— A!... — rzekł d‘Artagnan gryząc wąsy. — Nie omyliłem się zatem: to ten jegomość...
I wskazał Colberta.
— Cóż to się stało?... — zapytał Ludwik XIV-sty.
— Wydał rozkaz rewizji całego domu, kazał bić służbę i urzędników, odbijać zamki i szuflady, przewrócić do góry nogami mieszkanie prywatne spokojnego obywatela; mordioux! dziki nie powstydziłby się takiego czynu!
— Panie?... — przerwał Colbert rozjątrzony.
— Panie!... — mówił swoje d‘Artagnan — król tylko jeden, czy słyszysz pan?... król tylko ma prawo rozkazywać moim muszkieterom; panu zaś zabraniam stanowczo i mówię to w obecności Najjaśniejszego Pana; szlachta, nosząca szpady, to nie twoi kanceliści, zbrojni w piórko za uchem.
— D‘Artagnan! d‘Artagnan! — upominał Ludwik XIV-sty.
— To wstyd, to hańba — ciągnął muszkieter — żołnierze moi zhańbieni. Ja przecie nie dowodzę rabusiami albo jakimiś tam piszczykami z intendentury, mordioux!
— Powiedzże raz, o co chodzi?.. — przemówił król rozkazująco.
— Ten oto pan, który nie potrafił domyślić się rozkazów Waszej Królewskiej Mości, i co zatem idzie, nie wiedział, że pojechałem aresztować pana Fouqueta, pan ten, który zbudował klatkę żelazną na swego wczorajszego zwierzchnika, posłał pana de Roncherat do mieszkania pana Fouqueta, aby zabrać jego papiery, przyczem poniszczono i połamano wszystkie sprzęty. Muszkieterowie pilnowali domu od rana, tak im rozkazałem.
Dlaczego ośmielano się rozkazać wejść im do środka? Dlaczego, zmuszając ich do obecności przy rabunku, zrobiono z nich wspólników? Mordioux! my służymy królowi, nie zaś jakiemuś tam panu Colbert!
— Panie d‘Artagnan — rzekł król surowo — uważaj, co mówisz; w obecności mojej, podobne słowa nie powinny mieć miejsca.
— Działałem tak, mając na celu dobro króla — rzekł Colbert zmienionym głosem — przykro mi być traktowanym w ten sposób przez oficera Waszej Królewskiej Mości, gdy w dodatku nie mogę mu odpłacić tą samą monetą, z powodu szacunku winnego mojemu królowi.
— Szacunek, jaki winieneś pan królowi — zawołał d‘Artagnan z wzrokiem płomiennym — polega na tem, aby nakazać ludowi poszanowanie dla władcy i miłość dla osoby królewskiej. Każdy przedstawiciel tej władzy reprezentuje króla, a gdy lud przeklina rękę karzącą, to Bóg składa odpowiedzialność na głowę panującego! A ty rozkazałeś aresztować i pakować do więzienia samych niewinnych!
— Mogą to być wspólnicy pana Fouqueta — rzekł Colbert.
— Kto panu powiedział, że Fouquet ma wspólników, lub że sam jest winnym? Król tylko wie o tem.
— Nie mów pan o czci twojej dla króla, a strzeż się pogróżek dla mojej osoby, ponieważ król nie pozwoli niezręcznym służalcom grozić temu, który mu wiernie służy, a w razie gdyby mój władca, co nie daj Boże, był o tyle niewdzięcznym, to ja sam potrafię dla siebie szacunek nakazać.
To powiedziawszy, d‘Artagnan wyprostował się dumnie, z błyskawicą w oku, z ręką na szpadzie, z wargą drżącą, i udawał więcej jeszcze gniewu, niż go czuł w istocie.
Colbert poniżony, wściekły, skłonił się królowi, jak gdyby prosił o pozwolenie odejścia.
D‘Artagnan ukłonił się tak samo jak Colbert, lecz król, któremu szło o dowiedzenie się szczegółów aresztowania ministra skarbu, tego ministra, przed którym raz jeden w życiu drżał przez chwilę, a widząc, że zły humor d‘Artagnana opóźni o kwadrans conajmniej zwierzenia, Ludwik XIV-sty zapomniał o Colbercie, który nie miał nic nowego ani ciekawego do powiedzenia i zatrzymał dowódcę swoich muszkieterów.
— Zostań pan — rzekł — zdaj raport najprzód, odpoczniesz potem.
D‘Artagnan, zostawszy sam z królem, złagodniał natychmiast, ułożył twarz uprzejmie i rzekł:
— Młodym jesteś monarchą, Najjaśniejszy Panie. Poranek zwykle zapowiada dzień pogodny lub burzliwy. Królu mój, jakąż wróżbę wyciągnie o twojem panowaniu lud, przez Boga ci powierzony, jeżeli pomiędzy nim a tobą staną ludzie, chciwi gwałtów?
Lecz wracajmy do mego posłannictwa, Najjaśniejszy Panie, porzućmy rozprawy, które nie przystoją mi może. Aresztowałem pana Fouqueta.
I d‘Artagnan opowiedział szczegółowo przebieg aresztowania, kładąc nacisk na szlachetność, okazaną przez Fouqueta.
— Gdzie jest Fouquet obecnie?... — zapytał król po chwili namysłu.
— Pan Fouquet, Najjaśniejszy Panie — odparł d‘Artagnan — zamknięty w żelaznej klatce, przygotowanej przez Colberta, pędzi co koń wyskoczy do Angers.
— Dlaczego opuściłeś go w tej drodze?
— Ponieważ nie miałem polecenia jechać do Angers. Najlepszym tego dowodem, że przed chwilą król kazał mnie poszukiwać... a w dodatku miałem inne jeszcze powody.
— Jakież to?
— Gdybym został, biedny pan Fouquet nie próbowałby nawet wydostać się na wolność.
— A więc?... — zawołał król osłupiały.
— Najjaśniejszy Panie, najgorętszem życzeniem mojem jest widzieć pana Fouquet wolnym. Straż nad nim powierzyłem brygedjerowi, największemu niedołędze ze wszystkich moich muszkieterów, z tą myślą, ażeby więzień uciekł.
— Dziwię się mocno — rzekł król ponuro — żeś pan odrazu nie przeszedł na stronę tego, którego pan Fouquet chciał posadzić na tronie moim. Wszystko cię tam ciągnęło: przywiązanie i wdzięczność... W mojej zaś służbie, mój panie, służy się tylko jednemu panu.
— Gdyby pan Fouquet nie poszedł był wyciągnąć Waszej Królewskiej Mości z Bastylji — odparł d‘Artagnan ponuro — to wiesz dobrze. Najjaśniejszy Panie, że jest człowiek, który byłby tam poszedł, a tym człowiekiem ja jestem.
Ludwik uchylił drzwi i przywołał Colberta. Colbert nie odszedł daleko i zaraz się zjawił.
— Colbert, czy ty kazałeś zrobić rewizję u pana Fouqueta?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Cóż znalazłeś?...
— Pan de Ronchechart, wysłany z muszkieterami Waszej Królewskiej Mości, oddał mi papiery.
— Sam je przejrzę. Podaj mi pan rękę.
— Rękę, Najjaśniejszy Panie?
— Tak, złączę ją z ręką pana d‘Artagnana — dodał, zwracając się z uśmiechem do żołnierza, który w obecności urządnika przybrał znów postawę wyniosłą — poznajcie się, panowie.
A wskazując Colberta:
— Jest to mierny pracownik na podrzędnem stanowisku, lecz będzie wielkim człowiekiem, skoro wyniosę go na pierwsze miejsce.
— Najjaśniejszy Panie!... — jąkał Colbert, przejęty radością i obawą zarazem.
— Rozumiem teraz przyczynę — szepnął d‘Artagnan do ucha królowi — zazdrość go pożerała.
— Właśnie, i ta zazdrość nie pozwalała mu rozwinąć skrzydeł.
— Będzie to obecnie wąż skrzydlaty — mruczał muszkieter, nie mogąc odrazu pozbyć się uprzedzeń do niedawnego przeciwnika.
Lecz Colbert podszedł do niego z obliczem odmiennem zupełnie, niż dotąd u niego widział; słodycz i dobroć malowały się na twarzy a spojrzenie miało tyle szlachetnej inteligencji, że d‘Artagnan, który znał się na powierzchowności ludzkiej, zmiękł i prawie zmienił zdanie o ministrze.
Colbert uścisnął mu rękę.
— To, co król panu teraz powiedział jest dowodem, o ile Najjaśniejszy Pan zna się na ludziach. Ścigając i prześladując nadużycia, nie zaś ludzi, chciałem dać dowód, iż pragnę monarsze mojemu przygotować świetne panowanie, a ojczyźnie mojej zapewnić szczęście i wielkość. Masę mam projektów, panie d‘Artagnan, ujrzysz je wprowadzone w czyn, skoro zakwitnie pokój w kraju, a jeżeli nie mam pewności, czy zdobędę przyjaźń ludzi zacnych i dobrze myślących, spodziewam się jednak zasłużyć na ich szacunek. Życie moje poświęcę dla otrzymania takiej nagrody.
Te wzniosłe uczucia, ta gwałtowna zmiana i milcząca aprobata króla, dały dużo do myślenia muszkieterowi. Ukłonił się też bardzo grzecznie Colbertowi.
Widząc, że są pojednani, król pożegnał ich skinieniem, poczem wyszli oba. Skoro znaleźli się poza gabinetem, nowy minister zatrzymał kapitana temi słowy:
— Czy to podobna, panie d‘Artagnan, abyś ty, taki przebiegły i bystry, od pierwszego rzutu oka nie poznał się na mnie?
— Panie Colbert — odparł muszkieter — gdy słońce świeci, gwiazdy nikną na niebie. Człowiek, stojący u szczytu władzy, roztacza jasność dokoła, pan wiesz o tem, a ponieważ to teraz twoja rola, dlaczegóż miałbyś prześladować tego, co popadł w niełaskę?
— Ja, panie?... — odrzekł Colbert — o! wierzaj mi, ja nigdy prześladować nie będę. Chciałem zarządzać skarbem państwa, i to sam jeden zarządzać, ponieważ jestem ambitny, a nadewszystko, ponieważ znam wartość moją. Pan Fouquet przeszkadzał mi w działaniu, oto powód niechęci mojej ku niemu. Lecz, gdy stanę się wielkim i silnym, potem ja także zawołam: Przebaczenie!
— Przebaczenie!.. rzekłeś pan, zatem błagajmy króla, niech go uwolni. Król tylko ze względu na pana aresztował Fouqueta.
Colbert podniósł głowę do góry.
— Wiesz pan dobrze — rzekł — iż nie o to chodzi; król ma osobistą urazę do pana Fouqueta... nie do mnie należy mówić o tem panu.
— Król się znuży, zapomni.
— Panie d‘Artagnan, król nigdy nie zapomina... Posłuchaj pan, król woła kogoś, zapewne ma coś do rozkazania; przekonasz się co powie, a wszak ja na niego nie wpływałem?
Rzeczywiście król przywołał sekretarzy.
— Pan d‘Artagnan?... — rzekł także.
— Jestem, Najjaśniejszy Panie.
— Odkomenderuj dwudziestu muszkieterów; oddaj ich panu de Saint-Agnan, aby strzegł pana Fouqueta.
D‘Artagnan i Colbert zamienili spojrzenia.
— Z Angers — ciągnął król — odprowadzą więźnia do Bastylji.
— Miałeś pan rację — szepnął kapitan do ministra.
— Saint-Agnan — mówił król — każdego, ktoby chciał rozmawiać z panem Fouquet, każesz rozstrzelać na miejscu.
— A ja, Najjaśniejszy Panie?... — rzekł książę...
— Będziesz z nim mówił tylko w obecności muszkieterów.
Książę ukłonił się i wyszedł. D‘Artagnan zamierzał odejść także; król go zatrzymał.
— A ty, panie — rzekł — udasz się zaraz dla zajęcia wyspy i twierdzy Belle-Isle.
— Ja sam, Najjaśniejszy Panie?...
— Weźmiesz tyle wojska, ile wymaga oblężenie, na wypadek, gdyby warownia nie chciała poddać się.
Colbert przysunął się i rzekł do d‘Artagnana.
— Polecenie to, jeżeli dobrze je wykonasz, da panu buławę marszałkowską...
— Dlaczego pan mówisz: „jeżeli dobrze wykonam?...“
— Twoi przyjaciele schronili się na Belle-Isle, panie d‘Artagnan, a takim jak pan ludziom, niełatwo jest dochodzić do celu po trupach przyjaciół.
D‘Artagnan spuścił głowę, a Colbert wrócił do króla.
W kwadrans potem kapitan otrzymał rozkaz na piśmie, aby w razie oporu wysadzić Belle-Isle w powietrze, rozkaz nadał mu też prawo życia i śmierci nad mieszkańcami stałymi i czasowymi, z nadmienieniem, ażeby nie wypuścić nikogo.
— Colbert ma rację — myślał d‘Artagnan — życiem moich przyjaciół musiałbym opłacić buławę marszałka Francji. Zapomina jednak, że moi przyjaciele to mądre ptaszki, nie będą czekać, aż ptasznik weźmie ich za łeb... Wskażę im dobrze tego ptasznika... tak dobrze, że będą mieli czas wyfrunąć. Biedny Porthos!... biedny Aramis!... Bądźcie spokojni, waszym kosztem nie będę dobijał się honorów....
Po tej uwadze d‘Artagnan zebrał armję królewską, wsadzał na okręty w Pimbeuof i bez straty czasu rozwinął żagle.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.