Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XLVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLVIII.
TRZEJ BIESIADNICY ZDZIWIENI, ŻE RAZEM JEDZĄ KOLACJĘ.

Kareta przybyła przed pierwszą bramę Bastylji. Szyldwach zatrzymał ją. D‘Artagnan rzekł jedno tylko słowo, i wpuszczono karetę. Kiedy przejeżdżano przez sklepioną drogę, która prowadziła do dziedzińca, gdzie mieszkał gubernator, d‘Artagnan, którego wzrok ostrowidza sięgał prawie za mury, zawołał nagle:
— A!... a!... cóż ja to widzę?...
— Co?... — rzekł spokojnie Athos — co widzisz?... tam, na dziedzińcu!
— No!.. widzę powóz.
— A to zabawne!...
— Nie rozumiem ciebie?..
— Zobaczno, kto wysiada z karety.
W tej chwili drugi szyldwach zatrzymał d‘Artagnana. Kiedy się odbywały te formalności, Athos zobaczył o sto kroków człowieka, którego mu wskazał d‘Artagnan. Człowiek ten wysiadł z karety przed mieszkaniem gubernatora.
— No cóż?... — spytał d‘Artagnan — widzisz go?...
— Widzę. Ale kto to jest?
— Aramis.
— Co? Aramis?... w Bastylji, to niepodobna.
— Nie mówię przecież, że jest aresztowany, gdyż jest sam jeden.
— Skoro tak, cóż on tutaj robi?
— Ho! on się zna z Baisemeaux, tutejszym gubernatorem — rzekł muszkieter znacząco. — Na honor! w porę przybywamy.
— Ja bardzo żałuję tego spotkania. Aramis spostrzegłszy mnie, będzie niekontent, że mnie widzi, a powtóre, że będzie widziany.
— Dobrze mówisz.
— Nieszczęściem, niema na to lekarstwa, kiedy się z kim nie chce spotkać w Bastylji, choćby się chciało wrócić, to już nie można.
— A ja mam już projekt, ażeby oszczędzić Aramisowi nie ukontentowania, o którem mówiłeś!
— Jakże to zrobić?
— Zaraz ci powiem! albo, ażebym się lepiej wytłumaczył, pozwól opowiedzieć mu rzecz na mój sposób. Nie proszę cię, o pomoc w kłamstwie, gdyż wiem, że to dla ciebie niepodobieństwem!
— A więc jakże?
— Będę kłamał za dwóch, o! to tak łatwo dla gaskończyka!
Athos roześmiał, się, kareta zatrzymała się tam gdzie poprzednia, to jest przed mieszkaniem gubernatora.
— Zdaj się na mnie! — rzekł d‘Artagnan cicho do przyjaciela.
Wkrótce weszli obaj do sali jadalnej gubernatora, gdzie pierwsza twarz, która ujrzał d‘Artagnan, była twarz Aramisa, siedzącego u stołu obok gubernatora, oczekującego na potrawy, których zapach już było czuć. Jeżeli d‘Artagnan udawał zdziwienie, Aramis go bynajmniej nie udawał. Zadrżał, spostrzegłszy dwóch przyjaciół, a wzruszenie jego było widoczne. Pomimo to Athos i d‘Artagnan przywitali się z Aramisem, a Baisemeaux, zmieszany i odurzony obecnością trzech osób, sam nie wiedział, co począć.
— Ale jakimże przypadkiem? — rzekł Aramis...
— Właśnie ciebie chcieliśmy o to spytać — odpowiedział d‘Artagnan.
— Czy jesteśmy więźniami? — rzekł Aramis udając wesołość.
— Wprawdzie — rzekł d‘Artagnan — te mury diabelnie czuć wiezieniem. Ależ, panie de Baisemeaux, przypominasz sobie zapewne, żeś mię onegdaj zaprosił na obiad?
— Ja? zawołał Baismeaux.
— A toż co? myślałby kto, że od Antypodów przybywasz? i nie przypominasz sobie tego?
Baisemeaux to bladł, to czerwienił się, i patrzył na Aramisa, a ten na niego, i w końcu wybąknął:
— Zapewne... bardzo jestem rad... ale... na honor... że nie... o, ta moja niegodziwa pamięć!...
— A więc, jak się okazuje, to błąd jest z mojej strony! przepraszam — rzekł d’Artagnan, jak człowiek, niby obrażony.
— Błąd? jaki?
— Żem sobie to przypomniał.
— O! nie zważaj pan na to, kochany kapitanie — rzekł gubernator — gdyż zupełnie nie mam pamięci. Oderwij mnie od moich gołąbków i ich gołębników, a nie wart jestem tyle, co sześciotygodniowy rekrut!
— A więc teraz sobie przypominasz — rzekł d‘Artagnan z powagą.
— Tak! tak! — rzekł gubernator, wahając się — przypominam sobie.
— Było to na pokojach królewskich: opowiadałeś mi pan jakieś zdarzenie o rachunkach twoich z panami Louviere i Tremblay.
— A. tak! tak!
— Opowiadałeś mi pan o względach, okazywanych ci przez pana d‘Herblay.
— A! rzekł Aramis, patrząc w oczy gubernatorowi — a pan nam mówiłeś, panie de Baisemeaux, że nie masz pamięci?
Ten przerwał muszkieterowi.
— No, proszę, jakże mogłem zapomnieć, ale to tak, jak pan mówisz, teraz sobie zupełnie przypominam. Ależ raz na zawsze chciej pan pamiętać, panie d‘Artagnan, że o każdej godzinie proszony czy nie, jesteś u mnie miłym gościem, również jak pan d‘Herblay, twój przyjaciel — rzekł, zwracając się do Aramisa — i jak ten pan — dodał, kłaniając się Athosowi.
— Byłem o tem przekonany. I dlatego, nie mając dziś nic do roboty w Palais-Royal, przybyłem, chcąc cię zajść niespodziewanie, a po drodze spotkałem pana hrabiego.
Athos skłonił się.
— Hrabiego, który tylko co opuścił Jego Królewska Mość, przynosząc mi rozkaz, wymagający prędkiego wykonania.
A żeśmy byli już blisko Bastylji, pomyślałem sobie, że wstąpię na chwilę, aby ci uścisnąć rękę i przedstawić ci tego pana, o którym ci tyle mówiłem dobrego na pokojach królewskich tego samego wieczora, kiedy...
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze; zapewne mam zaszczyt widzieć pana hrabiego de La Fere?
— Tak, to on!...
— Pan hrabia miłym jest gościem!
— I będzie z wami jadł obiad, nieprawdaż! wówczas, kiedy ja biedny człowiek muszę biec, ażeby wykonać rozkaz. Szczęśliwi jesteście ludzie — rzekł z westchnieniem, któregoby się Porthos nie powstydził.
— A więc jedziesz? — rzekł Aramis i Baisemeaux, złączeni uczuciem radosnego zdziwienia.
Odcień ten pochwycił d‘Artagnan.
— Zostawiam wam na mojem miejscu szlachetnego i dobrego biesiadnika.
I lekko poklepał po ramieniu Athosa, który zdziwiony także tem, co słyszał, nie mógł się wstrzymać od okazania cokolwiek tego, co Aramis spostrzegł sam, gdyż Baisemeaux nie był tak biegły, jak nasi trzej przyjaciele.
— Jakto, tracimy pana? — rzekł gubernator.
— Pozwólcie... na godzinę lub półtorej. Na deser powrócę do was.
— O! zaczekamy na pana — rzekł Baisemeaux.
— Nie róbcie sobie tej subjekcji!
— Powrócisz? — rzekł Athos, z miną powątpiewania.
— Niezawodnie — rzekł, ściskając go poufale za rękę.
— I dodał pocichu: Czekaj tu na mnie, Athosie, bądź dobrej myśli, ale nadewszystko ani słowa o zdarzeniu, zaklinam cię na Boga.
I nowe uściśnienie ręki potwierdziło hrabiemu przestrogę, aby był ostrożnym, i nie dał się przeniknąć. Baisemeaux odprowadził d‘Artagnana aż do drzwi.
W dziesięć minut po odjeździe d‘Artagnana trzej panowie zasiedli przy stole. Doskonałe ryby, najrzadsza zwierzyna, owoce i najlepsze wina podawano na rachunek utrzymania więźniów, które pan Colbert śmiało mógłby był zmniejszyć o dwie-trzecie części, a jeszcze niktby nie schudł w Bastylji.
Rozmowa była taka, jaka mogła być między trzema ludźmi z tak różnymi charakterami i projektami. Aramis nie przestawał dręczyć się dociekaniem tajemnicy, jakim szczególnym wypadkiem Athos znajdował się u Baisemeaux, skoro d‘Artagnana już nie było i dlaczego d‘Artagnana nie było, kiedy Athos pozostał. Athos, zgłębiając umysł Aramisa, żyjącego intrygą i wybiegami, przekonał się, że jest zajęty jakimś ważnym pomysłem.
D‘Artagnan zaś, wsiadając do karety, szepnął stangretowi:
— Do króla!. co koń wyskoczy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.