Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIX.
BURZA.

Nazajutrz dzień był posępny i pochmurny, ponieważ zaś wiedziano, iż król projektował odbycie przejażdżki, każdy, otwierając oczy, zwracał je ku obłokom. Nad drzewami unosiła się gęsta i ciemna mgła, która ledwie miała siłę wznieść się o trzydzieści stóp ponad ziemię, a słońca nie można było dojrzeć przez zasłonę ciężkiej i ciemnej chmury. Ta posępność nieba zwróciła także uwagę króla, gdy stanął w oknie, powstawszy z łóżka. Lecz ponieważ już wydano rozkazy i poczyniono wszystkie przygotowania i co najważniejsze, ponieważ Ludwik liczył na ten spacer, iż odpowie on pod każdym względem potrzebie jego serca, przeto orzekł bez najmniejszego wahania, że stan nieba nie ma w sobie nic zatrważającego i że przejażdżka odbędzie się.
Zrana jak zwykle, Ludwik wysłuchał mszy.
Około godziny dziesiątej powrócił do zamku, a że przejażdżka oznaczona była na dwunastą, przeto zaczął pilnie pracować z Colbertem i Lyonnem. Przytem chodził Ludwik od stołu do okna, przez które ujrzał na dziedzińcu pana Fouquet, którego dworzanie, skutkiem względów okazanych mu wczoraj przez króla bardzo poważali, a który ze swej strony z miną przystępną i swobodną ukłonił się królowi.
Dał znak nadintendentowi, aby wszedł, następnie, zwracając się ku Colbertowi i panu Lyonne, rozkazał:
— Ukończcie tę pracę i połóżcie papier na biurku, a ja przeczytam przy sposobności.
I wyszedł. Na znak, dany przez króla, Fouquet pośpieszył za nim. Aramis, który towarzyszył nadintendentowi, wcisnął się tak zręcznie w tłum dworzan i znikł w nim, że król go nie dostrzegł. Król i Fouquet spotkali się na schodach.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł Fouquet, widząc miłe przyjęcie, jakie mu Ludwik gotował — Najjaśniejszy Panie, od kilku dni, Wasza Królewska Mość obsypuje mnie łaskami. To już nie młody król, ale młode bożyszcze rozkoszy, szczęścia i miłości. Król zarumienił się; komplement zanadto był wyraźny. Król zaprowadził Fouqueta do małego salonu, który oddzielał gabinet do pracy od pokoju sypialnego.
— Czy wiesz, po co cię przywołałem?.. — rzekł król, siadając na poręczy okna, tak, aby widzieć wszystko, co się dzieje na dziedzińcu, dokąd wychodziły okna pawilonu księżny.
— Nie wiem, Najjaśniejszy Panie, ale przewiduję, że po coś szczęśliwego, o ile mogę sądzić po miłym uśmiechu Waszej Królewskiej Mości.
— Przeciwnie, przywołuję cię, aby się z tobą wykłócić.
— Wasza Królewska Mość zatrważa mnie... pomimo to czekam, pełen zaufania w Jego dobroć i sprawiedliwość.
— Mówiono mi, panie Fouquet, że w Vaux przygotowujesz wielką uroczystość?
Fouquet uśmiechnął się, jak chory przy pierwszym dreszczu powracającej febry.
— I mnie nie zapraszasz?.. — mówił król.
— Najjaśniejszy Panie, — odpowiedział Fouquet, — wcale nie myślałem o uroczystości, aż oto wczoraj w wieczór jeden i moich przyjaciół — Fouquet z naciskiem wymówił ten wyraz — dużo dał mi do myślenia w tym względzie. Byłbym szczęśliwy i dumny, gdybym mógł gościć króla, lecz jestem zmuszony powtórzyć to, co pan de La Vieuville mówił do twojego dziada, Henryka IV.
Domine, non sum dignus. (Panie, nie jestem godzien).
— Ja na to odpowiadam, panie Fouquet, że, kiedy wyprawiasz uroczystość, proszony, czy nieproszony, przybywam.
— Dzięki ci, dzięki, mój panie i królu!... — rzekł Fouquet, wznosząc głowę, pod ciężarem łaski, która była dla niego ruiną.
— A więc, panie Fouquet, przygotuj uroczystość i naoścież odemknij drzwi twojego domu.
— O!.. Najjaśniejszy Panie, oznacz dzień — rzekł Fouquet.
— Od dziś dnia za miesiąc.
— Czy, Najjaśniejszy Panie, nic więcej nie masz do rozkazania?
— Nic, panie nadintendencie, chyba to tylko, abym cię miał jak można najbliżej obok siebie.
— Najjaśniejszy Panie, będę miał szczęście uczestniczyć w przechadzce Waszej Królewskiej Mości.
— Bardzo dobrze; oto wychodzą już, a i damy udają się na umówione miejsce.
Wymawiając te wyrazy, król z całym zapałem zakochanego mężczyzny, oddalił się od okna, aby wziąć rękawiczki i laskę, które mu lokaj podawał i udał się na dziedziniec.
Marja Teresa wsiadła do karety z księżną i zapytała króla, w której stronie pragnie odbyć przechadzkę. Król, ujrzawszy pannę de La Valliere, bladą po wczorajszych wypadkach, jak wsiadała do powozu z trzema towarzyszkami, odpowiedział, że miejsce jest dlań rzeczą obojętną i że będzie mu dobrze wszędzie, dokąd się uda królowa. Królowa wtedy poleciła stangretom, aby udali się ku Apremont. Król wsiadł na konia i przez kilka minut jechał obok pojazdu królowej i księżny. Księżna była niezmiernie ujmującą. Widziała króla przy drzwiczkach swojej karety, a sądząc, że nie dla królowej się trudzi, myślała, iż król znowu do niej powrócił. Ale po ujechaniu ćwierci mili, król mile się uśmiechnąwszy, ukłonił się i zawrócił konia, pozostawiając przed sobą karetę królowej i powóz dam honorowych i inne, które, widząc, że przystanął, chciały się także zatrzymać. Ale król dał znak ręką, aby jechano dalej.
Kiedy przejeżdżała kareta de la Valliere, król zbliżył się do niej. Powitał damy i zamierzał jechać za powozem dam honorowych księżny, gdy oto nagle rząd powozów zatrzymał się.
Całe towarzystwo, widząc, że królowa wysiadła, poszło za jej przykładem. Marja-Teresa wzięła za rękę jednę ze swoich dam honorowych i zukosa spojrzawszy na króla, który zdawał się nie spostrzegać, że jest przedmiotem uwagi królowej, zagłębiła się w las pierwszą ścieżką, jaką znalazła przed sobą. Księżna, wysiadając z karety, znalazła przy swoim boku pana de Guiche, który, ukłoniwszy się, oddał się pod jej rozkazy. Książę, uradowany wczorajszą kąpielą, oświadczył, że woli rzekę niż las i, dając urlop hrabiemu de Guiche, pozostał w zamku z kawalerem Lotaryńskim i Manicampem. Już nie doświadczał najmniejszej zazdrości.
Wszyscy poszli za przykładem, danym przez królowę i księżnę, obierając drogę według swojego upodobania, lub przypadku. Król, jak przewidzieliśmy, pozostał przy pannie de La Valliere i, zsiadając z konia w chwili, kiedy otwierano drzwiczki karety, podał jej rękę. Natychmiast panny de Montalais i de Tonnay-Charente oddaliły się. W czasie ostatniej półgodziny, chmury, jakby parte przez wiatr, przewaliły się na zachód; następnie, odparte przeciwnym wiatrem, postępowały ciężko i powoli. Czuć można było zbliżającą się burzę; lecz skoro król nie dostrzegł jej, nikt nie miał prawa jej widzieć. Przechadzano się zatem dalej; tylko niektóre niespokojne głowy wznosiły w górę bojaźliwe spojrzenia.
Król wziął za rękę pannę de La Valliere i poprowadził ją w las, dokąd tym razem nikt nie śmiał iść za nim.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.