Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVIII.
KSIĄŻĘ ZAZDROSNY O PANA DE GUICHE.

Książę wszedł raptownie, jak zwykli czynić ludzie dobrych zamiarów w przekonaniu, iż sprawią przyjemność, albo też tacy, co chcą pochwycić tajemnicę, złapać na gorącym uczynku; smutny to zysk zazdrości. Księżna, upojona pierwszemi taktami muzyki, tańczyła jak szalona, porzuciwszy rozpoczęty obiad. Tancerzem jej był de Guiche, z rekami, wzniesionemi do góry, oczami, nawpół przymkniętemi, przyklęknąwszy na jedno kolano, jak owi tancerze hiszpańscy, z tchnącem rozkoszą spojrzeniem, z gestami, pełnemi pieszczoty. Księżna z tym samym uśmiechem i wyzywającą ponętą, kręciła się dokoła niego.
Montalais była zachwycona. La Valliere, siedząc w kąciku, patrzyła zamyślonemi oczami. Niepodobieństwem jest wypowiedzieć, jakie wrażenie wywarło zjawienie się księcia na tych szczęśliwców. Również trudnem do określenia jest to, co stało się z Filipem na widok tej pary, tak rozkosznie przepędzającej czas. Hrabiemu de Guiche zabrakło sił, aby powstać na nogi; księżna skamieniała na miejscu, z nóżką, wzniesioną w powietrzu i w przegiętej tanecznej postawie, czuła, że głos jej zamiera w piersiach. Kawaler Lotaryński, oparty plecami o futrynę drzwi, uśmiechał się z wyrazem człowieka, pogrążonego w najczystszem uwielbieniu. Bladość twarzy, nerwowe drżenie rąk i nóg księcia, były pierwszym objawem, który uderzył obecnych uwagę. Zaległa cisza głęboka, tak różna od dźwięków muzyki tanecznej. Kawaler Lotaryński skorzystał z tej przerwy i podszedł do księżnej i pana de Guiche z ukłonem, chcąc dać do zrozumienia, że tem jednem powitaniem łączy ich oboje, jako panią i pana domu.
Książę zbliżył się także:
— Zachwycony jestem — odezwał się głosem ochrypłym; — przychodzę tu, myśląc iż panią zastanę chorą i smutną, gdy tymczasem zastaję cię pogrążoną w nowych uciechach; prawdziwie, co za szczęście! Dom mój jest najweselszym na całym świecie.
A zwracając się do pana de Guiche, rzekł:
— Hrabio, nie wiedziałem, iż jesteś tak dzielnym tancerzem.
Potem znowu do żony:
— Bądź lepszą dla mnie — rzekł z goryczą, która kryła gniew, wrzący w jego piersi — za każdym razem, gdy bawić się tak u ciebie będą, zaproś i mnie... Jestem bardzo opuszczonym księciem.
De Guiche odzyskał pewność siebie i z wrodzoną sobie dumą, z którą tak mu było do twarzy, wyrzekł:
— Wasza królewska wysokość wie dobrze, iż całe moje życie jest na jego usługi; skoro zajdzie potrzeba oddania go, w każdej chwili jestem gotowy; dziś zaś chodzi tylko o taniec przy dźwięku skrzypiec, tańczę zatem.
— I masz zupełną słuszność — odparł ozięble książę. — A wreszcie, pani — ciągnął dalej — nie zwracasz uwagi na to, że twoje damy pozbawiają mnie moich przyjaciół: pan de Guiche nie do pani, a do mnie należy. Jeżeli podoba ci się obiad jeść beze mnie, masz swoje damy. Gdy ja znajduję się w tym wypadku, mam swoją szlachtę; nie ogałacajże mnie ze wszystkiego.
Księżna odczuła wyrzut i nauczkę. Zarumieniła się aż po oczy.
— Panie — odrzekła — przybywając na dwór francuski, nie wiedziałam, że tego rzędu co ja księżniczki są tu traktowane, jak kobiety tureckie. Nie wiedziałam, iż wzbronione jest widywanie mężczyzn; lecz, skoro taka jest wola twoja, zastosuję się do niej; nie krępuj się, jeżeli ci się podoba, każ zakratować moje okna.
Tak się odciąwszy, wywołała uśmiech u pana de Guiche i Montalais, lecz do serca książęcego napłynął gniew, który po części w słowach ulatniać się poczynał.
— Wybornie!... — rzekł zniżonym głosem. — oto jak mnie szanują w moim własnym domu!
— Mości książę! Mości książę!... — szepnął księciu do ucha kawaler tak, aby wszyscy widzieli, że go mitygował.
— Chodź!... — odparł książę w miejsce odpowiedzi, i nagłym ruchem wykręcił się na pięcie, tak że o mało nie potracił księżnej.
Kawaler podążył za swym panem do jego pokojów, gdzie książę, nie siadłszy nawet, dał wolny bieg swemu uniesieniu.
Kawaler wznosił ku niebu spojrzenia, łamał ręce, i nie wyrzekł ani słowa.
— Co o tem sądzisz, mówże!... wykrzyknął wreszcie książę, rozdrażniony milczeniem ulubieńca.
— Patrzcie państwo, co za nieszczęście! westchnął kawaler. — Spodziewaliśmy się, że będziemy mieli spokój po odjeździe tego szaleńca Buckinghama.
— Nie! krzyczał książę, podniecając się, jak dziecko ja tego dłużej nie zniosę; trzeba, ażeby wiedziano, co się tu dzieje. Zaczekaj tu na mnie, kawalerze, zaczekaj!
I udał się śpiesznie do królowej — matki.
— Matko — zawołał, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. — podobny stan rzeczy nie może trwać długo.
Anna Austriacka podniosła na niego piękne oczy i z niezmąconą słodyczą, zapytała:
— O jakich to rzeczach chcesz mówić?...
— Chcę mówić o twojej synowej.
— O twojej żonie?.
— Tak, matko.
— Założyłabym się, że ten szaleniec Buckingham napisał do niej jakiś liścik pożegnalny.
— A! tak, zapewne, gdyby to o Buckinghama chodziło.
— O kogóż zatem? Gdyż tamten biedaczek byt zupełnie niesłusznie celem twojej zazdrości, myślałam wiec...
— Matko moja, księżna ma już zastępcę Buckinghama.
— Filipie, co ty mówisz? wyraziłeś się bardzo lekkomyślnie.
— O! nie, matko. Księżna tak postępuje, iż znowu muszę być zazdrosny.
— A o kogóż to, dobry Boże?
— Jakto! nie zauważyłaś?
— Nie.
— Czyż nie widziałaś, że pan de Guiche jest zawsze u niej i zawsze przy niej.
Królowa klasnęła w dłonie i śmiać się poczęła.
— Filipie — rzekła — to już przestaje być wadą u ciebie; to choroba.
— Czy jedną jest, pani, czy drugą, zawsze sprawia mi to cierpienie.
— I ty wymagasz, aby cierpienie to zostało uleczone, skoro istnieje tylko w twojej wyobraźni? Chcesz, aby przyznano ci słuszność, zazdrośniku, kiedy twoja zazdrość nie ma najmniejszej podstawy?
— Znowu zaczynasz tak samo za tym przemawiać, jak i za tamtym.
— Ponieważ, mój synu — oschle rzekła królowa — zaczynasz podobnie postępować z tym, jak i z tamtym postępowałeś.
Książę skłonił się nieco urażony.
— A jeśli przytoczę fakty, czy uwierzyłabyś, matko?
— Słucham.
— Dzisiaj od rana zabawiano się u księżnej muzyką.
— To niewinna zabawa.
— Pan de Guiche rozmawiał z nią na osobności. A! zapominam dodać, iż od tygodnia przeszło, jak cień, jej nie odstępuje.
— Mój drogi, gdyby robili co złego, toby się kryli.
— Wybornie!... — zawołał książę — spodziewałem się tego, matko. Zapamiętaj coś powiedziała. Dziś rano właśnie zaszedłem ich znienacka, i w sposób dość widoczny okazałem moje niezadowolenie.
— Bądź pewnym, iż to wystarczy; a może to nawet zbyteczne. Wszystkie młode kobiety są trochę płoche. Wyrzucać im złe, którego nie czynią, to znaczy nasunąć im myśl, iż czynićby je mogły.
— Dobrze, dobrze, matko, zaczekaj. I to także zapamiętaj, coś powiedziała: „Nauczka dzisiejsza winna być dostateczną, i gdyby robili co złego, toby się kryli.“
— Powiedziałam tak.
— Otóż i ja, wyrzucając sobie dzisiejszą moją porywczość i wiedząc, iż de Guiche dąsa się u siebie, poszedłem do księżnej. I proszę zgadnąć co ja tam zastałem? Znowu muzyka, tańce, i de Guiche; tam go schowano.
Anna Austrjacka ściągnęła brwi.
— Jakiż stąd wniosek wyciągasz, Filipie?
— Że wystrychnęli mnie na dudka, że Buckingham był tylko pretekstem, a rzeczywistym winowajcą jest Guiche.
Anna Austrjacka wzruszyła ramionami.
— Cóż dalej?
— Chcę, aby de Guiche poszedł precz, jak Buckingham, i zażądam tego u króla, chyba że....
— Chyba że?
— Że sama się tego podejmiesz, matko, ty, która jesteś tak rozumną i dobrą.
— Wcale się tego nie podejmę.
— Co mówisz, matko!
— Posłuchaj mnie, Filipie, nie zawsze usposobioną się czuję do czynienia niegrzeczności ludziom; mam ja nad tą młodzieżą przewagę, lecz przeceniać jej nie mogę, aby jej nie utracić, zresztą, niema na to dowodów, że de Guiche jest winowajcą.
— Obraził mnie.
— To już należy do ciebie.
— Dobrze, już wiem, co zrobię — wyrzekł książę gwałtownie.
Anna spojrzała na niego zaniepokojona.
— I cóż zrobisz?... — spytała.
— Za pierwszym razem, gdy u siebie zastanę, każę go utopić w moim stawie.
I rzuciwszy tę dziką groźbę, czekał na przerażenie królowej.
Ta pozostała niewzruszona.
— Czyń, co ci się podoba — rzekła.
Filip, był słaby jak baba, począł więc wrzeszczeć na całe gardło.
— Zdradzają mnie, nikt mnie nie kocha!... i matka moja trzyma z wrogami moimi!
— Matka twoja dalej, niźli ty widzi i nie troszczy się o rady dla ciebie, skoro ich nie słuchasz.
— Pójdę do króla.
— Miałam ci to poradzić. Oczekuję tu Jego królewskiej mości; właśnie jest godzina jego odwiedzin; rozmów się z nim.
Zaledwie skończyła te słowa, gdy Filip usłyszał otwierające się z hałasem drzwi w przedpokoju.
Strach zdjął go okrutny. Można było rozróżnić chód króla, podeszwy jego trzewików skrzypiały, stąpając po kobiercu. Książę wymknął się bocznemi drzwiczkami, zostawiwszy królowę. Rozśmieszyło to Annę Austrjacką, i gdy król wszedł, ona się jeszcze śmiała. Król przychodził z całą troskliwością dowiedzieć się o zachwianem już zdrowiu królowej matki, a także, aby oznajmić jej, iż wszystkie przygotowania dla wyjazdu do Fontainebleau zostały ukończone. Widząc ją śmiejącą się, uczuł iż znika jego niepokój i ze śmiechem również jął wypytywać o zdrowie.
Anna Austrjacka wzięła go za rękę i wesołym głosem rzekła:
— Czy wiesz, szczycę się tem, że jestem hiszpanką.
— Dlaczego, pani?
— Bo hiszpanki przynajmniej więcej warte, niż angielki.
— Zechciej wytłumaczyć się jaśniej.
— Odkąd jesteś żonatym, nic nie masz do zarzucenia królowej?
— Z pewnością, że nie.
— A jednak to już dość dawno. Gdy przeciwnie, brat twój żonaty jest od dwóch tygodni...
— I cóż?
— I po raz drugi już uskarża się na księżnę.
— Jakto! jeszcze Buckingham?
— Nie, ktoś inny.
— Kto?
— Guiche.
— Masz tobie! ależ to bałamutka prawdziwa z tej księżnej?
— Obawiam się bardzo.
— Biedny braciszek!... — rzekł, śmiejąc się, król. — Czegóż on chce?
— Chce utopić Guicha.
— To dosyć gwałtownie.
— Nie śmiej się. On już do ostateczności doprowadzony. Obmyśl jaki inny środek.
— Więc co mam zrobić? O co chodzi?
— Abyś księżnej zabronił być kokietką, a Guichowi — zbyt uprzejmym.
— Tyle tylko? Brat mój wielkie ma wyobrażenie o władzy królewskiej... przerobić, kobietę! O! z mężczyzną to jeszcze fraszka.
— Jak się zabierzesz do tego?
— Guiche, jako chłopiec rozumny, jednem słówkiem da sobie wyperswadować.
— Lecz księżna?
— Z nią trudniej; tu jedno słówko nie wystarczy; napiszę kazanie, i będę nawracał.
— Obiecujesz nawrócić?
— Wytępię herezję dowodami przekonywającemi lub ogniem, jeżeli tego będzie potrzeba.
— Tak to co innego! Ale mnie do tego nie mieszaj, księżna, nie przebaczyłaby mi przez całe życie; jako świekra winnam żyć w zgodzie z synową.
— Pani, król weźmie wszystko na siebie. Ale jakie są zarzuty?
— Krótko mówiąc: Nieustająca muzyka... umizgi Guicha... podejrzenie o konszachty i spiski.
— Dowody?...
— Żadnych.
— Dobrze; idę do księżnej.
I począł przypatrywać się w lustrach swemu ubraniu i twarzy, jaśniejącej na równi z jego djamentami.
— W każdym razie książę jest trzymany trochę zdaleka?... — zapytał.
— O!... ogień i woda zapamiętałej nie stronią od siebie.
— To wystarcza. Mateczko, całuję twoje rączki... najpiękniejsze rączki na całą Francję.
— Powodzenia, Najjaśniejszy panie... Stań się zbawcą spokoju małżeńskiego.
— Obchodzę się bez ambasadora — odpowiedział Ludwik — to znaczy, że mi się powiedzie.
I, śmiejąc się, wyszedł z pokoju, przez całą drogę otrzepując jak najstaranniej aksamit swego ubrania.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.