Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881
Pochodzenie Gazeta Polska 1881, nr 214
Publicystyka Tom V
Wydawca Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff
Data powstania 26 września 1881
Data wyd. 1937
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór artykułów z rocznika 1881
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


21.

Wydawnictwa E. Orzeszkowej i S-ki. Przesądy w wychowaniu. Studium pedagogiczne, przez Walerię Marrené. Wilno 1881. Autorka z góry zastrzega się, iż nie miała zamiaru pisać systematycznej pedagogiki; na próżno by więc czytelnik szukał w tej książce pozytywnych danych, jak należy wychowywać dzieci. Jest to „kilka myśli“ p. Morzkowskiej o niektórych spornych punktach pedagogicznych i wykazanie najbardziej rozpowszechnionych przesądów w wychowaniu. Przez to zastrzeżenie autorki książka wymyka się także i ścisłej krytyce, autorce wolno bowiem było podnieść te tylko kwestie, które się jej podnieść podobało, o wszystkich zaś innych zamilczeć. Z drugiej strony jednak już samo to oświadczenie jest krytyką dziełka, wskazującą na wielkie jego niedokładności. Nie zostało też ono poświęcone pedagogom z powołania, ale ludziom dobrej woli, którzy pragną przyczynić się do zniweczenia pewnych rozpowszechnionych w wychowaniu błędów. Pojedyńcze rozdziały są właśnie rozprawkami o tych błędach, nie zawierającemi zresztą żadnych nowych myśli, ale doskonale znane nawet nie-pedagogom nowsze i postępowe poglądy na wady dawnego wychowania. Autorce chodzi tylko o to, aby je spopularyzować. Z tego względu książka może być pożyteczną, skłoni ona bowiem każdą matkę czytającą do głębszego zastanowienia się nad kwestiami wychowania, choćby nawet to zastanawianie się doprowadziło do rezultatów niezgodnych z wywodami pani Marrenowej. Pierwszym jakoby przesądem, na który autorka uderza, jest rozpowszechnione mniemanie, że najlepszym przewodnikiem dziecka jest matka. Jest li to przesąd? Trudno się zgodzić, bo nie podobna zaprzeczyć, że matka przynajmniej pod tym względem jest najlepszym przewodnikiem, że jest istotą, której najmocniej i najserdeczniej chodzi o dziecko.
Wmawiać w czytelników, że istnieje mniemanie, jakoby matka była zawsze nieomylną — jest to tworzyć sztuczne, nie istniejące w rzeczywistości przesądy dlatego tylko, by było o czem pisać. Na koniec pisać o tem, że rozumna matka więcej jest warta niż głupia matka, jest to rozprawiać niepotrzebnie o czemś, co wszyscy dobrze wiedzą. Dla tych powodów szkoda, że rozdziału I i II nie zaliczyła autorka do kwestyj, które zamierzała pominąć. Mogą one źle uprzedzić o całej książce, tem bardziej, że znajdują się w nich sprzeczności.
I tak na str. 10 rozdziału I twierdzi autorka, że pedagogika oparła się na niewzruszonych podstawach, w końcu rozdziału, że nie należy ona do nauk ścisłych, a na str. 15, że pedagogika stoi dzisiaj na szczeblu, na jakim stała medycyna przed kilkoma wiekami. Należy pisać i jaśniej i ściślej, zwłaszcza gdy się zastrzega, że nie pisze się dla ludzi nauki, ale dla ogółu nie wtajemniczonego w różnice między naukami ścisłemi a nieścisłemi. Przeciw owej niewzruszoności podstaw oświadcza się wreszcie autorka jeszcze i na str. 25, twierdząc, że „nie można stosować bezwzględnie żadnego systemu, choćby ten wydał gdzie indziej najlepsze owoce, bo to, co przydatne dla jednych, dla drugich może być zupełnie nieprzydatne“.
Częstokroć w książce tej znajdują się zarzuty nadzwyczaj przesadzone, oklepane i przestarzałe. Do takich należy uogólniony zarzut, że „rodzice starają się o wychowanie salonowych lalek albo specjalistów“. To: albo, albo jest nader oryginalnem zestawieniem — w drugiej części zupełnie nie mającem podstawy, bo specjalnego wychowania rodzice dawać nie mogą i nie dają, gdyż kierownictwo należy do istniejących zakładów naukowych. W IV rozdziale zatytułowanym Chłopcy i dziewczęta pani Marrenowa walczy z przekonaniami tych, którzy twierdzą: że kobiety powinny się ograniczać na dotychczasowej roli żon, matek, gospodyń i odpowiedniem do tych przeznaczeń wykształceniu. Argumenta autorki, mniej więcej słuszne, są zresztą dobrze znane i wielokrotnie powtarzane, dlatego zakończenie: zdaje mi się, że to, co powiedziałam, wystarczy, by przyznanem zostało kobiecie w zasadzie prawo do pracy“, jest raczej objawem wielkiego zaufania do własnych wywodów, niż naturalnym ich wypływem. Naprzód prawo do pracy zostało przyznane faktycznie kobiecie, zanim autorka miała sposobność cokolwiek w tej materii powiedzieć — w dziedzinie dyskusji zaś chodzi dziś nie tyle o samo prawo, ile o jego zakres. Jest to kwestia trudna, zawiła, zależna wszędzie od warunków, w jakich się społeczeństwo znajduje, i z tego powodu nam się nie zdaje, by to, co autorka powiedziała, miało ją rozstrzygać na prawo lub na lewo.
Rozdział V Płciowość umysłu jest niejako dalszym ciągiem poprzedzającego. Chodzi o to, czy umysł kobiecy dorównywa lub może dorównać męskiemu w pracy umysłowej. Autorka ukazując na różnice wychowania chłopców i dziewcząt, tłumaczy tem różnice umysłowe i sądzi, że gdyby wychowanie było jednakiem, gdyby pielęgnowano tak starannie umysł i zdrowie dziewcząt, jak chłopców, to różnice może by znikły. Jest to prawdopodobne, lubo ostateczną odpowiedź dać może przyszłość. Tych, co się boją, by nauka nie oderwała kobiet od ich zajęć domowych, uspokaja pani Marrenowa przykładem pani Beecher-Stowe, która obmyśliła Chatę wuja Toma, gotując obiad dla rodziny. Przykład nieszczególny. Chata wuja Toma miała wielkie znaczenie nie tyle ze względu na talent autorki, ile na kwestię w tej powieści podjętą; zresztą pani Beecher-Stowe jest starą plotkarką, która niedawno rzuciła potwarz na Byrona, a raczej na stosunek jego do siostry. Obecnie pani Beecher-Stowe mieszka we Florydzie i wcale nie zajmuje się obiadami, pozwala się natomiast podziwiać gapiom przez okno, jak siedzi przy biurku i pisuje rzeczy sto razy mniej warte od powieści pani Marrenowej. Przeciw rozdziałowi zatytułowanemu Wychowanie fizyczne nie mamy nic do nadmienienia. Rady autorki są znane, ale zdrowe i zbawienne, u nas zaś wielce na czasie, albowiem edukacja fizyczna mężczyzn i kobiet nigdzie w Europie nie jest tak zaniedbana. Wychowujemy cherlaków i cherlaczki; takie zaś pokolenia, mające anemię, nie energię, nie potrafią się oprzeć różnym naciskom, o których można by napisać książkę większą od Przesądów w wychowaniu. Tę część dziełka pani Marrenowej powinny czytać matki. Dalsze rozdziały, w których autorka staje na więcej pedagogicznym, a mniej polemicznym gruncie, są niezłe. Należało by tylko o pierwszych wrażeniach dziecka powiedzieć matkom coś więcej i jaśniej, jest to bowiem punkt ważny. Że trzeba, by ci, co otaczają dziecko, które już zaczyna się pytać, umieli odpowiadać na pytania i wyjaśniać je, to nie podlega dyskusji. Prócz zdrowego rozsądku potrzebną jest przewodnikom dzieci i pewna oświata. Zgadzamy się również z autorką, że metoda poglądowa jest nadzwyczaj pożyteczną wszędzie tam, gdzie da się zastosować. Mówiąc o nauczaniu elementarnem, średniem i wyższem, oświadcza się Marrenowa za kierunkiem przyrodniczym, a przeciw wykształceniu klasycznemu, opierając się przy tem na powagach Baina i Bastiata. Gdy jednak przeciw usunięciu nauk klasycznych występują również niemałe powagi, będziem kwestię tę uważać za nierozstrzygniętą, zwłaszcza w książce pani Marrenowej, której zakres pracy nie pozwolił przytoczyć wszystkich pro i contra. Zgadzamy się jednak z nią, że nadmiar kierunku klasycznego jest zgoła zgubnym, również jak i uczenie mechaniczne kilku języków na raz, o którem jest mowa w rozdziale następnym. Sądzimy wszakże, że większość rodziców zrozumiała już, że należy wychowywać przyszłych obywateli i obywatelki, nie zaś kosmopolityczne papugi.
Rozdział Dawniej i dzisiaj uważamy za zbyteczny, bo systemy dawnego wychowywania zostały pogrzebane raz na zawsze, nawiasem zaś wspomnimy tylko, że jakkolwiek nawyknienie nie jest istotą rzeczy i częstokroć może być bezmyślnem, przecie jest niemałym środkiem pedagogicznym i z tego względu autorka zbyt je lekceważy. To, co autorka mówi o woli i kształceniu uczuć, nie wychodzi ze sfery ogólników. Rozpatrując, co jest lepsze: szkoła czy dom, autorka oświadcza się za szkołą dla chłopców i dziewcząt. Co do chłopców, szkoła jest koniecznością i należy zgodzić się na taką, jaka jest; co do dziewcząt, zgodzilibyśmy się z autorką w teorii; niech jednak pamięta, że w takich książkach jak jej, po pierwsze nie powinno chodzić o rzeczy oderwane, ale praktyczne, i nie o przepisy dla całej powszechności, ale wyłącznie tylko dla nas. Nie należy tedy zapominać o stosunkach realnych, autorka zaś oświadcza się z takiem zaufaniem za wyższością szkoły nawet i dla dziewcząt, jakbyśmy żyli już w raju.
Dalszy ciąg książki aż do rozdziału o literaturze dziecinnej można by pominąć, zawiera bowiem dopełnienia zbyt znane i ogólnikowe. Natomiast rozdział Literatura dziecinna mógł był być z wielką dla książki korzyścią powiększony i bardziej wyczerpujący. Autorka mogła dać przegląd jeśli nie wszystkich, to przynajmniej większej części książek dziecinnych tak oryginalnych jak tłumaczonych, i dostarczyć w ten sposób wskazówek, o co się starać, a czego należy unikać. Nie uczyniła tego jednak i wolała poprzestać na wywodach ogólnych, które trudno przystosowywać do okładek książek kupowanych na zalecenie jedynie księgarzy.
Mówiąc o kształceniu moralnem i umysłowem dzieci, pominęła całkowicie religijność i sprawy oraz książki z nią związane. Przemilczenie to jest, zdaje się, umyślnem. Ale ponieważ książka nie jest przeznaczona dla dzieci, nie należało się obawiać drażliwości i wypowiedzieć jasno, co się myśli.
Chodzi nam o praktyczną stronę rzeczy, o stosunek, w jakim kształcenie religijne powinno stanąć do innych środków — wreszcie o książki. Niektóre dzieci uczą się niemal czytać od historii świętej, od Starego Testamentu ułożonego dla nich umyślnie. Takich kwestyj jest i więcej. Radzi byśmy wiedzieć, co autorka o nich sądzi, ale sądu na próżno szukać. Z tego, co w książce się znajduje, dochodzimy do wniosku, że lubo zawiera ona rzeczy albo znane, albo niedość dokładnie wyjaśnione, lubo wywody jej nie są czasami wystarczające — przecie zawiera i sporą garść rad zdrowych, zwraca częstokroć uwagę na sprawy istotnie zaniedbane i na istotne przesądy — a zatem zasługuje na czytanie.
Panuje w niej także niemała przewaga słów nad treścią. Wszystko, co tam jest, można by powiedzieć o wiele krócej. Natomiast język z wyjątkiem małych uchybień (str. 106, w. 3) jest poprawny.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.