Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881/2. XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881
Pochodzenie Gazeta Polska 1881, nr 245
Publicystyka Tom V
Wydawca Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff
Data powstania 2 listopada 1881
Data wyd. 1937
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór artykułów z rocznika 1881
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


34.

Na łaskawym chlebie, komedia w trzech aktach przez Stanisława Stanisławskiego. Jest to pierwszy utwór młodziuchnego pióra, dlatego niepodobna go sądzić wedle wymagań surowej krytyki. Ale, si vires desint, voluntas laudanda est!. — Komedia oczywiście nosi i nosić na sobie musi wszelkie ślady literackich pierwocin. Brak w niej znajomości sceny, pisarskiej wprawy, oryginalnej obserwacji i jednolitości. Osoby wchodzące w grę nie są powiązane jedną ogólną ideą, stają natomiast luźnie lub grają rolę dopełnień w personelu, częstokroć zupełnie zbytecznych. Nie potrzeba było wprowadzać rodziców, służących i krewnych doktora Władysława, aby przekonać czytelnika, że los jego jest ciężki, praca na utrzymanie całej rodziny wyczerpująca. Ten cały stosunek można było zamknąć w kilku wierszach opowiadania; osoby te bowiem w komedii ciężą — a na przebieg i rozwiązanie akcji nie wpływają. Być może, że autorowi chodziło o zaznaczenie niesmaku, z jakim nawet i te najbliższe Władysławowi istoty patrzą na kochaną przez niego kobietę — rozwódkę. Ale i w tym razie cel nie został dopięty, bo stosunek np. matki Władysława, Marty, do Eugenii nie tyle jest wyrazem poglądu zwykłych kobiet na rozwódki, ile szeregiem sprzeczek między gadatliwą staruszką a nerwową damą. Pan Mikołaj, ojciec Władysława, i krewny jego, Przybulski, są zupełnie piątemi kołami u wozu. Gdyby to jeszcze były figury wysoce typowe — można by je usprawiedliwić, ale przeciwnie, są to dość blade i komunalne sylwetki. Trzeci akt dzieje się na wsi u jenerałowej, krewnej kochanki Władysława, i tu znowu widzimy szereg postaci komparsowych, nie mających związku z akcją; sama jenerałowa byłaby niezłą, gdyby nie to, że podobne typy lub blisko im pokrewne widzieliśmy już nieraz na scenie. Główne figury: Władysław i Eugenia, również nie działają prawie nic. Los ich nie rozstrzyga się z całego przebiegu usiłowań, wypadków i akcji, ale zależy od procesu, który względem sztuki jest czemś zupełnie zewnętrznem. Dialogi są w całej sztuce zbyt długie, co przy braku sceniczności i związku między osobami do reszty może odjąć jej interes. Szkoda także, że autor nie stanął na gruncie zupełnie swojskim, ale w pierwszych dwóch aktach przeprowadzał postacie dziwne jakieś, które pod wpływem obcych naleciałości straciły pokrewne nam rysy i tworzą świat odrębny, nieznany i mało zrozumiały. Jeśli jednak pomimo tego, że i Władysław i Eugenia, a zwłaszcza ona, noszą na sobie ślady miejscowych naleciałości, a dalej jeśli mimo ich fałszywego stosunku obie te postacie umieją sobie przecie zjednać sympatię czytelnika, to już zasługa autora. Pan Stanisławski umiał w nie wlać jakieś ciepło młodego serca — i to ratuje Eugenię, bo zresztą chęć idealizowania jej sytuacji jest daremną. Wolno kobiecie, która nie żyje z mężem i stara się o rozwód, oddać serce innemu, ale nie wolno, póki nie jest rozwiedzioną, mieszkać z kim innym pod jednym dachem. Zasługuje to na potępienie nawet ze stanowiska nader liberalnej moralności. Jej kłótliwość, czy płynie z nerwów lub nie, również jak lekkomyślność, która ukazuje się aż zbyt dowodnie w kupnie kapelusza za ostatni grosz zapracowany tak ciężko przez Władysława — wszystko to obniża jej charakter — i wprost mogłaby się stać wstrętną, gdyby nie to, że jednak kocha prawdziwie. Owoż autor, który umie z prawdą odtworzyć uczucia i swoje własne ciepło przelać w stworzone przez się postacie — zawsze obiecuje wiele na przyszłość. Pierwsze prace muszą być niedoskonałe — z tem trzeba się pogodzić, ale autor nie powinien się ich niedoskonałością zrażać, zwłaszcza jeśli mu nie przeczą, iż mimo wszelkiej wadliwości jest w jego utworze jakaś iskierka, która może kiedyś pięknem światłem zapłonąć. Należy tylko przypatrywać się życiu pilnie, czytać wiele i pracować wytrwale.

35.

Obrazki z życia północno-wschodniej Afryki. Skreślił Jan Finkelhaus. Rozróżnić należy w tej książce dwa żywioły, jakkolwiek są one w opowiadaniu pomieszane ze sobą. Pierwszy, sprawozdawczy, obejmujący osobiste przygody i spostrzeżenia autora — i drugi, w którym autor opowiada epizody bezpośrednio go nie tyczące, lub sprawy, w których osobistego udziału nie brał, ale które mają dopełniać charakterystyki mieszkańców północno-wschodniej Afryki. — Druga ta strona nosi charakter prawie beletrystyczny. Takiemi są rozdziały: Z życia Ajadów, Kuany, Selim i Zohra itp. Czasem autor w opowiadaniu powieściowem zachowuje dla większego ożywienia swoje ja; czasem opowiada zupełnie przedmiotowo. Zresztą, jak wspomnieliśmy, oba pierwiastki, tj. sprawozdawczo-osobisty i powieściowy, pomieszane są zupełnie, na czem opowiadanie i jego barwność niewątpliwie zyskały, ale co dało powód do niewłaściwych nieporozumień; kto bowiem ten dwojaki charakter zrozumie, ten pojmie zarazem cel autora i nie będzie miał do niego pretensji. W ustępach, w których opowiadanie snuje się jak powieść, autor nie mając na widoku siebie, obiera umyślnie tę formę dla pochwycenia charakteru i ludzi — i uplastycznienia obrazów życiowych. Naszem zdaniem, autor ma wszelkie prawo pisać w ten sposób i nie można go za to obarczać zarzutem fantazjowania, zwłaszcza gdy obok ustępów bardziej beletrystycznych, dział sprawozdawczy jest ścisłym jak u p. Finkelhausa. Autor popełnia wprawdzie kilka omyłek faktycznych, które płyną z nadawania nazwom specjalnym znaczenia ogólnego. Tak np. specjalną nazwą orangutangów chrzci w ogóle małpy. Jednakowoż tak ta, jak inne podobne omyłki są tylko niewłaściwością wyrażenia, autorowi bowiem widocznie było wszystko jedno, czy małpy afrykańskie nazywają się orangutangami, czy inaczej. Sama podróż jest zajmującą i pełną nowych widoków. Pan Finkelhaus puścił się do Algeru z Marsylii. Zwiedził miasto Alger i jego okolice, dalej Bufaryk; był u podnóża Atlasu i w Blidah. Poznał przy tem wielu Polaków stale tam mieszkających, których opowiadania rozjaśniły mu wiele stosunków miejscowych. Ciekawe są rozdziały o urządzeniach administracyjnych, o przyszłości kraju i gospodarstwie francuskiem. Na to gospodarstwo patrzy p. Finkelhaus krytycznie. Francuzi nieszczególnymi są kolonistami i o wiele ustępują pod tym względem Anglikom. Między Francuzami najlepiej kolonizują Alzatczycy. Z Bony wyruszył p. Finkelhaus do Tunisu, zaglądając po drodze wszędzie, gdzie go puszczano, a nawet i tam, gdzie nie patrzono na niego chętnie. Arabowie bowiem patrzą trochę krzywo na wścibskich Europejczyków, wdzierających się gwałtem nawet w tajemnice ich życia. Pan Finkelhaus należy do podróżników ciekawych, którzy lubią dotrzeć wszędzie, a którzy przy tem opowiadają chętnie. W książce jego panuje nawet miejscami zbytnia obfitość słów, na czem traci jasność. W Tunisie autor zwiedził Gulettę, samo miasto Tunis, — ostatnie nader szczegółowo, wreszcie zajmującą swą wędrówkę zakończył na ruinach Kartaginy, które zwiedził nie jako archeolog, ale jako wesoły „flirt“ dwóch ładnych Angielek. Wadą jego książki jest zbytnie gubienie się w drobnych szczegółach, co utrudnia czytelnikowi, nie znającemu opisywanych krajów, odróżnienie rzeczy ważniejszych od mniej ważnych. Szkoda także, że p. Finkelhaus nie dał ogólnej topografii kraju, same nazwy bowiem, jak Bufaryk lub Tipaza, nikomu nic nie mówią; gdybyśmy zaś mieli przed oczyma ogólny obraz geograficzny, łatwiej by nam przyszło zrozumieć, gdzie w szczególności autor jeździł i co mianowicie opisuje. Zdaje nam się również, że i różnice klimatu miejscowości blisko siebie położonych dałyby się wyjaśnić i zrozumieć z pomocą geografii, a mianowicie przez wyjaśnienie wysokości, do jakiej pojedyńcze części kraju wznoszą się nad poziom morza. Bez tych wyjaśnień czytelnik gotów uważać Algerię za kraj dziwnie fantastyczny — i trudno mu sobie zdać sprawę z całości. Mimo tych uwag, które zmuszeni byliśmy uczynić, przyznajemy chętnie, że książka p. Finkelhausa jest pisana dobrze, barwnie, żywo, i że zawiera wiele cennych spostrzeżeń, dopełnionych tu i owdzie starannie postrzeżeniami czynionemi przez innych poważnych podróżników. Autor nie tylko sam był w Tunisie i Algerze, ale przeczytał o tych krajach sporo poważnych książek, które mu poznanie ułatwiły i były mu przewodnikiem tak cennym jak własne oczy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.