Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/28. X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880
Pochodzenie Gazeta Polska 1880, nr 241
Publicystyka Tom V
Wydawca Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff
Data powstania 28 października 1880
Data wyd. 1937
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór artykułów z rocznika 1880
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


369.

Pisząc przed niedawnym czasem sprawozdanie z nowych obrazów wystawionych w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych, wyraziliśmy przekonanie, że instytucja ta nie jest, czem być powinna, a mianowicie, że nie ogniskuje najważniejszych interesów sztuki, a natomiast jest ospałą, nieruchawą, skutkiem czego patrzymy na wielką dla niej obojętność publiczną.
Na powyższe zarzuty otrzymaliśmy odpowiedź p. Wojciecha Gersona, którą umieściliśmy we wczorajszym numerze Gazety, a umieściliśmy tem chętniej, że sami pragniemy, aby kwestia została poruszoną, przyczyny złego zbadane i wyświecone.
Pan Wojciech Gerson sam pisze, że zarzuty nasze streszczają się do jednego głównego, iż instytucja ta nie jest tem, czem by być mogła; ponieważ zaś o dwa wiersze dalej nazywa zarzuty te inkryminacjami, sądziliśmy przeto, że w odpowiedzi jego znajdziemy dowody, że zarzuty są niesłuszne.
Tymczasem znajdujemy zupełnie co innego.
Zamiast dowodzić, że tak nie jest, jak mówimy, szanowny profesor daje nam tylko obszerne wywody, czyja w tem wina, że tak jest, zatem sam przyznaje słuszność naszych zarzutów, streszczających się do jednego głównego, iż instytucja nie spełnia tych zadań, które by spełniać mogła.
Wobec tego pozostaje już tylko kwestia: czyja wina?
My twierdziliśmy, że ponieważ „Towarzystwo“ nie spełnia swych zadań, dlatego ciąży nad nim obojętność publiczna. — p. Gerson dowodzi przeciwnie, że z przyczyny obojętności publicznej Towarzystwo nie spełnia swych zadań.
Poglądy to zaiste wprost przeciwne, ale z dalszych wywodów p. Gersona dowiadujemy się przede wszystkiem, że ową obojętność publiczną zgoła inaczej od nas rozumie, bo pojmuje przez nią:
1) Obojętność prasy dla Towarzystwa, a 2) obojętność samychże członków Towarzystwa.
Co do pierwszego zarzutu, odpowiadamy tylko tyle, że w różnych dziennikach spotykamy bardzo często wzmianki i obszerniejsze sprawozdania o obrazach wystawionych w sali Towarzystwa, a nawet zupełnie obszerne krytyki. Dowód to dla nas, że prasa nie milczy o Towarzystwie, ale przeciwnie: mówi o niem, ilekroć mówić może. Nawet spór, który w obecnej chwili toczymy, jest jednym dowodem więcej, że prasie leżą na sercu sprawy Towarzystwa.
Co do drugiego, wybaczy nam szanowny przeciwnik, ale obojętność członków Towarzystwa nazwiemy obojętnością samego Towarzystwa, nie publiczną. Widocznie nie zrozumieliśmy się.
Mówiąc, że instytucja jest nieruchawą, mieliśmy na myśli właśnie to: że członkowie jej są nieruchawi, obojętni i że ich zadanie instytucji nie dość zajmuje, o co ich sam p. Gerson właśnie oskarża. Niechże Zarząd radzi sobie z nimi, niech zwołuje zgromadzenia, niech nie żałuje na nich słów prawdy swym członkom, niech ich rozgrzewa, zachęca, stara się obudzić, rozruszać, niech proponuje im reformy, a gdy napotka na opór — szpalty naszych dzienników dla poparcia zbawiennych zmian zostaną otwarte. Są to jednak wasze wewnętrzne sprawy. My przez obojętność publiczną rozumiemy obojętność mas inteligentnych i opinię całego kraju, która się Towarzystwem i jego sprawami nie zajmuje, albo zajmuje się nawet mniej niż Salonem Ungra i odmawia Towarzystwu swego poparcia dlatego, że rezultaty jego działalności nie są takie, jakiemi by być mogły i powinny. Dla kogoś stojącego poza Towarzystwem, dla mieszkańców prowincji np., sprawy wewnętrzne i wewnętrzne przyczyny złego, również jak stosunek Zarządu do członków, — są to rzeczy nieznane i obojętne. Taki ktoś na zewnątrz stojący może odpowiedzieć: róbcie co chcecie, byle było lepiej, — my mamy prawo patrzeć tylko na rezultaty, a te są prawie żadne. Wobec tego wszystkiego — o co właściwie chodzi szanownemu artyście, którego głos umieściliśmy wczoraj? Jeśliśmy nie mogli się zrozumieć, co znaczy obojętność publiczna, to kwestia została wyjaśnioną obecnie; jeśli zaś szanowny artysta pragnie, jak pokazuje się z dalszego ciągu artykułu, dowieść, że sam robi co może, aby instytucja odpowiedziała swemu zadaniu — to temu nie mieliśmy i nie mamy zamiaru przeczyć.

370.

Stanisław Poniatowski kasztelan krakowski, ojciec Stanisława Augusta. W 2 tomach przez Klemensa Kanteckiego. Autor niniejszej książki drukował już w Ateneum pracę pod tymże samym tytułem. Oparł ją wówczas głównie na listach Stanisława Poniatowskiego do Birona i Anny Iwanówny, znalezionych w Mitawie. Na listach tych oparł głównie charakterystykę swego bohatera, która wypadła dlań nader niekorzystnie. Tymczasem w późniejszym czasie odnalazł i zebrał liczne inne materiały, na mocy których przekonał się, że Stanisław Poniatowski był daleko mniej czarnym, niż go odmalował, i że w ogóle nie było dobrej racji tak go malować. Sam autor mówi o tem z wielką otwartością, jak również i o poczuciu krzywdy, którą sądem swym wyrządził kasztelanowi krakowskiemu. Poczucie owo wyszło nam na korzyść, dzięki jemu bowiem mamy przed sobą dwa tomy opowiadania o całem życiu Stanisława, opowiadania wielce zajmującego i opartego na pracowicie zebranych materiałach. Pokazuje się z tego dzieła, że kasztelan był znakomitym i dzielnym człowiekiem. Słowem: jednym z takich ludzi, którzy wznoszą się sami i kładą fundamenta do wielkości swoich rodów. Przedsiebierczy, energiczny, zdolny, okazuje się zarówno zdolnym dyplomatą, jak i świetnym żołnierzem. Jako dodatnią moralną stronę jego charakteru autor ukazuje to, że w owych czasach zmienności Stanisław nie jest zmiennikiem i oddaje się całą duszą osobom i sprawom, którym służy. Początkowe swe wyniesienie winien Sapiehom, którzy używają go do układów z Karolem XII. Poznawszy bliżej młodego bohatera, Poniatowski przywiązuje się do niego całą siłą serca i nie opuszcza go w najcięższych chwilach. Bierze udział w bitwie pod Połtawą: ratuje króla, czuwa przy rannym, odznacza się niesłychaną odwagą, następnie ratuje króla i cały jego orszak w ucieczce przez „dzikie pola“ stepowe. Wysłany przez Karola do Konstantynopola, wywiązuje się świetnie z powierzonej misji, obala nieprzyjaznego wezyra, wysadza z siodła dyplomatów przeciwnych i daje ten właśnie obrót rzeczom, który o mało nie skończył się wielką katastrofą nad Prutem. I dalsze jego losy związane są z Karolem i Stanisławem Leszczyńskim. Bierze on najczynniejszy udział we wszystkich sprawach, które nastąpiły i w Polsce i za granicą po powrocie Karola, i nie opuszcza go aż do śmierci.
Ale śmierć Karola, zburzywszy ostatnie nadzieje Leszczyńskiego, stanowi przełom w życiu Poniatowskiego. Jednym zamachem zwraca się do Augusta II, otrzymuje od niego przebaczenie i odtąd mieszka stale w kraju, obsypywany coraz większemi dobrodziejstwami przez monarchę. Zostaje z czasem wojewodą mazowieckim i kasztelanem krakowskim, to jest pierwszym senatorem w Rzeczypospolitej. Żonaty poprzednio z Ogińską, z którą się rozwiódł — żeni się teraz z Czartoryską, co wzmacnia ostatecznie jego stanowisko między optymatami. Bierze najczynniejszy udział w polityce Augusta II. Występuje jako człowiek wielkich planów i wielkich celów — w porozumieniu z Bestużewem swata np. Augusta z Anną, który ze swojej strony pragnie go nagrodzić za to wielką buławą, czemu zresztą staje na przeszkodzie śmierć króla.
Po owej śmierci Poniatowski znów występuje jako stronnik Leszczyńskiego i odstępuje go dopiero wówczas, gdy wszystko należało już uważać za stracone.
Przerzuciwszy się na stronę Augusta III, nie traci nic ze swych dawniejszych wpływów, ale odtąd działalność jego ma więcej na celu reformy wewnętrzne, niż zewnętrzną politykę. Przemawia na sejmach za aukcją wojska i sprowadziwszy sprawę tę na grunt praktyczny, pracuje nad nią z największą wytrwałością. Celem jego, również jak całej „familii“, jest zreformowanie Rzeczypospolitej; tym celem r. 1744 wydaje znakomity projekt reform. Na nieszczęście anarchia bierze górę. Mimo tego Poniatowski nie ustaje w pracy i dopiero w r. 1752 usuwa się od spraw publicznych.
Książka kończy się opowiadaniem o stosunkach rodzinnych Poniatowskiego do żony i synów, mianowicie do stolnika litewskiego, późniejszego króla — i ocenieniem kasztelana jako człowieka, polityka i patrioty.
Przytoczywszy imie autora, nie potrzebujemy dodawać, że dzieło nie wyszło w Warszawie. U nas wychodzą co najwięcej artykuły i rozprawki historyczne po pismach periodycznych, a i te piszą najwięcej autorowie krakowscy lub poznańscy. Pan Kantecki znany jest już na polu historycznem z wielu prac sumiennych i poważnych, a to nowe opowiadanie, o którem mowa, nie tylko nie ustępuje jego pracom dawniejszym, ale przewyższa je o wiele przez zainteresowanie czytelnika, który książkę czyta tak, jak powieść historyczną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.