Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom V-ty/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom V-ty
Część trzecia
Rozdział XIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XIII.

Will Scott wprowadzał w zamek cztery klucze kolejno bez skutku. Piąty nareszcie, obróciwszy się, otworzył zamek i klapa biurka opadła.
Masy najróżnorodniejszych papierów napełniały w nieładzie szufladę.
— Zostaw mi ten klucz i odejdź... — rzekł Arnold do swego wspólnika. — Nie chcę, aby obecność twoja tu u mnie zwróciła uwagę mej służby. — Gdybym się chciał z tobą widzieć, wiem, gdzie cię odnaleźć.
— Nie masz żadnej wiadomości od Trilbego?
— Jak nateraz, żadnej.
Irlandczyk, zebrawszy kołdry i sznury, wyszedł, a wrzuciwszy to wszystko w wózek, pociągnął z nim w stronę ulicy Geoffroy-Lasnier.
Desvignes, zostawszy sam. zamknął na klucz drzwi swego gabinetu i zaczął przeglądać znajdujące się w biurku papiery.
Większa ich część była przeszywaną w rodzaju akt, mając na okładkach napisane tytuły.
Na wierzchu jednego z pierwszych zeszytów, jaki mu wpadł w ręce, Arnold wyczytał czerwonym atramentem, dużemi literami nakreślone te słowa:

ZBRODNIA W HOTELU INDYJSKIM.

Były to papiery, jakich właśnie szukał wspólnik Verrièra, owoż twarz jego zabłysła zadowoleniem, podczas gdy palce gorączkowo rozwiązywały szpagat, okręcający te akta..
W przeddzień swego odjazdu do Blévé, a tem samem w dniu, w którym spotkał w Szynkowni Galerników angielskiego agenta Breet, wraz z jego żoną, Flogny przez cały wieczór klasyfikował notatki, łącząc je do tych, jakich mu dostarczyli londyńscy koledzy o Karolu Gérard i dwóch Irlandczykach: Wiliamie Scott i Trilbym.
Notatki to powyższe zwróciły przedewszystkiem na siebie wzrok mordercy Edmunda Béraud.
Czytał je bardzo uważnie, nie bez żywego jednak wzruszenia i przestrachu, mimo, że ich autor już nie żył.
A w rzeczy samej było się czego obawiać.
Flogny, wiedziony instynktem policyjnego agenta, był bliskim odkrycia prawdy.
Poczyniono kroki w celu odnalezienia śladów Karola Gérard, byłego sekretarza z Kalkuty. Wiedziano, że ów Karol Gérard uwolnił z więzienia w Londynie Scotta i Trilbego.
Śmierć agenta Flogny usuwała niebezpieczeństwo. Posiadanie tych notat ochraniało Arnolda Desvignes przed tem wszystkiem, cokolwiekby mu zagrażać mogło, otóż wyraz tryumfu zastąpił wkrótce widniejący przestrach na jego twarzy i w spojrzeniu.
Wspólnik Verrièra prowadził dalej odczytywanie.
Powiadomiło go ono, że pełnomocnik bankiera, u którego Edmund Béraud złożył czek na swój milionowy majątek, przedstawiał się w gabinecie prokuratora rzeczypospolitej, aby oznajmić o depozycie, złożonym w swym banku, jako też, że Piotr Béraud, stary gałganiarz, żądał od naczelnika policyi wyjaśnień co do tajemniczego zniknięcia Edmunda Béraud, swojego brata.
Z papierów tych dowiedział się Arnold Desvignes, że każdy z członków rodziny Béraud znajdował się pod specyalnym nadzorem policyi.
Flogny na kilku limach streścił objaśnienia, otrzymane o członkach tejże rodziny.
Nota oddzielna, znacznie obszerniejsza, zawierała szczegóły, odnoszące się do wice-hrabiego de Nervey, a do niej przypiętemi były dwie kartki papieru tej treści:
„Jerzy de Nervey, hulaka, rozrzutnik, nawskroś zużyty, z rozpusty umierający już prawie, rujnuje się dla pewnej kobiety z półświatka nazwiskiem Melania Gauthier, swej krewnej, i naprzód trwoni majątek, jaki przypadnie mu kiedyś po matce, która, choć ciężko chora, przeżyć go może.
„Śledztwo, prowadzone przezemnie nad wyż wspomnianym Nerveyem, zbliżyło mnie do pewnego lichwiarza, nazwiskiem Robert, mieszkającego przy ulicy des Martyns. Dowiedziałem się od niego, że wice-hrabia Jerzy de Nervey zdyskontował u tegoż Roberta dwa weksle, każdy na pięćset tysięcy franków, z podpisem niejakiego Haltmajera, dobrze znanego na giełdzie.
„Po wypłaceniu hrabiemu pieniędzy w umyśle Roberta zrodziła się wątpliwość. Podpis zdawał mu się być zfałszowanym. Chciał to sprawdzić natychmiast, ale Haltmajer był nieobecnym w Paryżu. Robert zatem powierzył mi te dwa weksle, prosząc o stwierdzenie własnoręczności podpisu, który, gdyby się okazał sfałszowanym, Robert wniesie skargę do sądu.“
— Otóż szczęśliwe zrządzenie losu! — wyszepnął Desvignes. — Jerzy de Nervey wraz ze swą matką odemnie są teraz zależni. Dzięki owemu sfałszowanemu podpisowi, będę mógł na nich oboje sprowadzić podwójną katastrofę, skoro mi się podoba, i to bez najmniejszego skompromitowania się, gdyż łatwo odnajdę pozór usprawiedliwiający obecność tych weksli w mem ręku. Sprawa gotowa, bierzmy się do niej.
Włożywszy plikę tych notat w okrywającą je poprzednio szarą bibułę, Arnold przystąpił do przeglądania szufladek. W jednej z nich znalazł mały skórzany woreczek.
Otworzywszy je kolejno, spostrzegł w woreczku umieszczone trzy tysiące dwieście franków w złocie, a w portfelu cztery tysiące franków w biletach bankowych, prócz tego dwie karty dla agenta policyi, podpisane i stemplowane, lecz bez położenia nazwiska.
Zkąd Flogny mógł posiadać te karty?
Mało go to obchodziło: rzecz główna, iż mógł z nich zrobić dla siebie użytek.
Zamknąwszy biurko, schował klucz od swojej szuflady i przygotowywać się zaczął do wyjścia.
Powóz zaprzężony czekał na niego przed bramą.
Wsiadłszy weń, pojechał do biura bankowego na ulicę Le Pelletier.
Verrière był w swoim gabinecie.
— Jedziemy do Malnoue — rzekł Arnold do niego — chciałbym, ażebyśmy tam wcześnie przybyli. Zwiedzę szczegółowo wraz tobą twą willę, a z przyczyny ważnych powodów, radbym poznać tamecznego twego nadzorcę.
Bankier nie stawił temu przeszkody.
Oba pojechali na pociąg drogi żelaznej, który ich dowiózł do Villiere-sur-Marne na trzecią godzinę.
— Będziemy musieli iść pieszo aż do Malnoue — rzekł Verrière. — Nie spodziewają się, byśmy potrzebowali przybyć tak wcześnie, nie wydałem stangretowi rozkazu, aby przyjechał po nas w tym czasie.
— Właśnie ja pieszo iść chciałem — rzekł Desvignes. — Potrzebuję poznać kierunek tej drogi. Nie ma jakiej bocznej ścieżynki, wiodącej krócej do Malnoue?
— Owszem, jest taka.
— Idźmy nią zatem.
— Dobrze, skoro taki sobie życzysz.
Wyszedłszy z Villiers, przeszli pod mostem drogi żelaznej, a przeciąwszy gościniec, prowadzący do Quene-en-Brie, udali się ścieżką, biegnącą wśród winnic.
Drożynę tę znali jedynie właściciele winnic i mieszkańcy tej okolicy.
Arnold szedł wolno obok Verrièra, przypatrując się położeniu wsi z uwagą.
Idąc tak dość długo, minęli wioskę de Coeuilly i znaleźli się w otwartem polu.
Zwróciwszy się nieco na lewo — rzekł Verrière — moglibyśmy byli ominąć wioskę Coeuilly — lecz tym sposobem opóźnilibyśmy się o pięć minut.
— Dzwonnica ta, którą ztąd widać, czy to z kościoła w Malnoue?
— Tak.
— A domu twego nie widać z oddalenia?
— Nie, drzewa parku zupełnie go zakrywają.
— Czy droga ta prowadzi do osztachetowania parku?
— Nie, ona nas doprowadzi wprost murów zabudowań! Sądzę, że dziś nie zechcesz wracać do Paryża?
— Ma się rozumieć, jeżeli użyczysz mi gościnności.
— Kazałem już przygotować dla ciebie apartament.
Obadwa weszli przez otwartą furtkę w osztachetowanie. Żona nadzorcy wychodziła właśnie ze swego mieszkania.
— Gdzie twój mąż? — zapytał Verrière.
— Poszedł, panie, do winnicy.
Bankier spojrzał na swego towarzysza pytającem wejrzeniem. Desvignes, zrozumiawszy je, odrzekł:
— Później nieco... Idźmy przedewszystkiem do mieszkania. Pragnę złożyć moje uszanowanie tak twojej córce, jako i jej kuzynce.
— Idźmy więc.
Pokojówka panny Verrière przechodziła korytarzem w chwili, gdy obaj wspólnicy próg przestępwali.
— Gdzie panna Aniela? — zapytał bankier.
— W salonie, z siostrą Maryą i księdzem proboszczem.
Verrière skrzywił się z niezadowoleniem.
— Tem lepiej... — rzekł Arnold — przedstawisz mnie księdza proboszczowi z Malnoue.
Pokojówka otworzyła drzwi salonu.
Na widok wchodzących ksiądz podniósł się z krzesła.
Aniela wraz z siostrą Maryą, spostrzegłszy Arnolda po za bankierem, zamieniły pomiędzy sobą spojrzenia pełne obawy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.