Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom IV-ty/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom IV-ty
Część druga
Rozdział XXVIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XXVIII.

— Być może... przypuszczam, że to prawdopodobne — rzekł Flogny — ale pewności nie mamy co do tego; ponieważ, gdybyście sami wierzyli w odjazd tych Irlandczyków, nie poszukiwalibyście ich, wszak prawda?
— Odebrawszy polecenie, chcemy je ściśle dopełnić... — odpowiedziała miss Breet. — Zresztą, nic nie dowodzi, ażeby ów wyjazd nie był podstępem z ich strony, dla zatarcia śladów.
— Bądźcobądź, jesteście zniechęceni — rzekł agent; — nie macie ochoty prowadzić dalej poszukiwań?
— Aoh! yes... — zawołali mąż i żona razem.
— Otóż mnie to nie zniechęca, ale przeciwnie, napełnia ufnością i zapałem. Dajcie mi tylko, proszę, niektóre objaśnienia.
— Pytaj więc...
— Gdzie ostatnio mieszkał Scott i Trilby?
— Pod numerem 19-ym, przy ulicy Lepic.
— Jak wyglądają ci ludzie?
Mistress Breed podała ścisły rysopis wspólników Arnolda Desvignes.
— Czy dobrze mówią po francusku?
— Jak rodowici francuzi, bez żadnego akcentu.
— Znani szczególne?
— Nie posiadają żadnych.
— Ich wiek?
— Lat trzydzieści dwa do trzydziestu pięciu.
Flogny zamkną! notatnik, zapisawszy w nim powyższe szczegóły.
— Mój instynkt policyjnego agenta mówi mi — zaczął po chwili — że obaj ci łotrzy odegraj niepoślednią rolę w dramacie przy ulicy Joubert. Kto mógł być tą trzecią osobistością, działającą wespół z nimi i udającą komisarza, nie wiem tego, ponieważ podane przez was szczegóły nie zgadzają się z temi, jakie otrzymaliśmy ze śledztwa. Może będziecie mogli cośkolwiek objaśnić mnie w tym względzie.
— Zkąd moglibyśmy objaśnić, nic sami nie wiedząc.
— W świecie hultajów i łotrów istnieją stosunki, wiążące ich z sobą. Podajcie mi, proszę, adresy i nazwiska tych waszych współziomków, którzy się wam zdają być podejrzanymi.
— Najchętniej.
Flogay, nanowo otworzywszy kononatnik, przygotował się do pisania.
Mistress Breed dyktowała:
— Tomasz Artwej, komisyoner, przyjeżdżający często do Paryża, staje zwykle w hotelu Angielskim, przy Amsterdamskiej ulicy. Miss Katt, kapcowa starożytności, ulica de Douai, nr. 9-ty. Klaryssa Stewe, jubilerka, ulica da Quatre-Septembre, nr. 7. Karol Lindey, dżokej, ulica Petits-Hotels, nr 28-my. Lincoln, wynajmujący powozy, bulwar Szpitala, 33. Oto wszystko. Ci ludzie zostają z pewnością w porozumieniu z przywódcami angielskich i amerykańskich stowarzyszeń; służą za pośredników w korzystnych interesach, dowodu jednak przeciwko nim nie posiadamy. Są to tylko nasze przypuszczenia. Według mego zdania, nie brali oni udziału w zbrodni przy ulicy Joubert.
— Zapomniałem, jak się nazywał ów sekretarz bankiera Mortimera, który był wspólnikiem złodziei w Londynie, a uchodzi za zaginionego podczas cyklonu w odnodze Aden?
— Karol Gérard, poddany francuski.
Flogny, zapisawszy sobie to nazwisko, zamknął konotatnik i schował go do kieszeni.
— Jak długo pozostaniecie jeszcze w Paryżu? — zapytał.
— Dopóki nas nie wezwą do Scotland-Yard, co niezadługo nastąpi, według wszelkiego prawdopodobieństwa.
— Gdziebym się mógł zobaczyć z wami w razie potrzeby?
— Przy ulicy du Poteau nr. 25, w Montmartre.
— Gdybyśmy zaś mieli tobie coś do zakomunikowania — rzekł klown — dobrzeby było wiedzieć, gdzie mieszkasz.
Flogny podał swój adres.
Podczas powyższej rozmowy ukończyli śniadanie.
Była godzina trzecia po południu, gdy agent policyjny rozszedł się z parą anglików w stosunkach najżyczliwszej przyjaźni. Mając jeszcze dość czasu przed sobą, postanowił przed udaniem się do ojca Loriota pójść wybadać odźwiernego w domu przy ulicy Lepic, ostatniego miejsca zamieszkania Will Scotta i Trilbego. Chciał wiedzieć ściśle datę wyprowadzenia się obu klownów z cyrku Fernando.
Odźwierna mu ją podała. Nastąpiło to w czterdzieści osiem godzin po zbrodni przy ulicy Joubert.
Owo zetknięcie się jednoczesne, silnie obciążało obu Irlandczyków, mimo to Flogny nie chciał nic jeszcze przedsiębrać bez dalszych wskazówek.
Z ulicy Lepic poszedł do cyrku Fernando, zapytując dlaczego Scott i Trilby porzucili zajmowane tam miejsce.
Odpowiedziano mu, że obaj klowni wydaleni zostali za pijaństwo i zaniedbanie się w służbie.
Data ich wydalenia poprzedzała o dni kilka porwanie Edmunda Béraud.
Nikt nie słyszał ażeby mieli być zamówionemi przez jakiegoś amerykańskiego impresarya. Nie wierzono w to zamówienie ze względu na złe prowadzenie się obu Irlandczyków.
Z zebrania tych wszystkich szczegółów, agent tak doświadczony jak Flogny, wyprowadził wnioski wielce prawdopodobne. Widział wyraźnie, iż Scott i Trilby opuścili cyrk, ażeby się zająć przygotowaniami do zbrodni w Indyjskim hotelu i natychmiast po spełnieniu tejże, opuścili swoje mieszkanie przy ulicy Lepic, zniknąwszy bez śladu.
— Gdzie teraz przebywali?
To pytanie wielce kłopotało i niepokoiło agenta.
Szukając jego rozwiązania, przybył na ulicę des Moizes do zabudowań Loriot’a.
Niestety, zawód go tam oczekiwał.
Stary Loriot wyjechał dnia poprzedniego z podróżnym ma wycieczkę w okolice Paryża i miał wrócić dopiero nazajutrz o trzeciej godzinie.
— Przyjdę tu jutro... — rzekł Flogny. I złamany znużeniem wsiadłszy do fiakra pojechał do domu na ulicę François-Miron.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Verrière zatelegrafował na wieś do nadzorcy swej willi i wydał polecenie kamerdynerowi ażeby część służbowego personelu z bulwaru Hausmanna wyjechała do Malnoue dla przygotowania apartamentów na nadchodzącą Niedzielę.

Uczyniwszy to udał się na ulicę Le Pelletier, gdzie Arnold już się znajdował.
— Wyjeżdżamy jutro rano... — rzekł bankier do swego wspólnika. — Jedziesz z nami?
— Nie. Potrzebuję dnia jutrzejszego na uregulowanie moich interesów.
— A jakże stoi nasza sprawa ze spadkobiercami?
— Nie troszcz się o to... — odparł z uśmiechem Desvignes.
— Jednakże...
— Niechaj ci to wystarczy, że pracuję za nas obu...
— Mówiłeś, że w ciągu trzech miesięcy...
— Stałego terminu nie oznaczałem. Nic niechcę przyśpieszać...
— Ufam ci najzupełniej. Radbym jednakże pozbyć się co rychlej owej obawy i niepewności, jakie mnie udręczają...
— Mów raczej, że radbyś co prędzej schwycić owe miliony.. — rozumiem to dobrze. Pamiętaj jednak na nasze stare przysłowie: Osiąga cel, kto umie czekać. Czekaj więc cierpliwie.
— Czy zajmiesz się Vandame’m?
— Przyjdzie kolej na niego we właściwym czasie.
— Dlaczego opóźniasz swe zaślubiny z Anielą?
— Ponieważ chwila nie zdaje mi się być stosowną obecnie ku temu. Ależ przez litość więcej cierpliwości, mój drogi wspólniku... jesteś strasznie nerwowym jak widzę!...
— A ja me pojmuję twego lodowatego spokoju...
— Ten spokój właśnie jest moją siłą! Na co się przyda ów pośpiech? Wszak jesteś zapłaconym za położone we mnie zaufanie. Rozważ ile się to zrobiło w tak krótkim czasie. Podniosłem upadający dom Juliusza Verrière. Wyrobiłem piewszorzędny kredyt domowi bankierskiemu Verrière i Desvignes. Zgładziłem La Fouger’a, Emila Vandame prawie. Innych spadkobierców Edmunda Béraud trzymam w mym ręku i aby ich zdusić ostatecznie wystarczy mi ścisnąć nieco palce.
— A kiedyż to nastąpi?
— Wtedy, skoro mi się podoba. Jeszcze raz proszę, myśl tylko o rezultacie mój kochany... o rezultacie, który jest bliskim, a będzie wspaniałym, nie wdając się w szczegóły, aż wówczas, gdy ja ci to każę uczynić.
Desvignes wymówił ostatnie wyrazy dźwiękiem metalicznym, tonem szorstkim, stanowczym, niedopuszczającym żadnej dyskussyi, ani stawiania oporu.
Verrière, nie próbując też dyskutować, rozłożył leżące przed sobą papiery i zabrał się do pracy.
Siostra Marya po ukończonem śniadaniu dnia tego śledziła z poza firanki odjazd swego wuja.
Skoro wyjechał za bramę pałacu i ona wyszła też niezadługo.
Po wysłuchaniu mszy w kościele Notre-Dame udała się do mieszkania Misticot’a.
Mały sprzedawca medalików niecierpliwie jej oczekiwał. Rad był co prędzej opowiedzieć jej o swej bytności u Agostiniego przy ulicy Paon-blanc i o otrzymanym rezultacie.
Trilby, czatując w przyległym pokoju, również jak i Misticot, wyczekiwał niecierpliwie przybycia zakonnicy.
Wstawszy z brzaskiem dnia, wyglądał oknem na ulicę Fléchier, by dostrzedz z daleka nadchodzącą kuzynkę córki bankiera.
Naprzód już zdjął litografię ze ściany, zakrywającą, otwór, przez jaki mógł słyszeć jak w dniu poprzednim rozmowę siostry Maryi z jej sprzymierzonym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.