Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom III-ci/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział XVII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XVII.

Arnold Desvignes, nazajutrz po swej wizycie w pałacu na bulwarze Haussmana, udał się wcześnie do bankowego biura, którego został wspólnikiem.
Wszedł właśnie w chwili, gdy Verrière wchodził do swego gabinetu.
— Będziemy razem pracowali tego rana — rzekł Desvignes po powitaniu. — Po południu pojedziemy do teatru Fantazyj. Potrzeba mi poznać towarzystwo dramatyczne tego La Fougèra. Jeżeli panna Leona, owa Wenus sceniczna, cięży ci bankierze, wkrótce, jak ci mówiłem, pozbędziemy się jej.
— Przedewszystkiem nasza praca... — odparł Verrière. — Ale muszę cię też powiadomić — dodał — o tem, co wczoraj zaszło u mnie po twojem odejściu.
— Coś ważnego?
— Osądzisz.
Tu Verrière opowiedział w krótkości rozmowę, jaka miała miejsce pomiędzy nim a siostrą Maryą.
Arnold słuchał opowiadania z natężoną uwagą.
— Wypływa ztąd — rzekł — iż będę miał wiele trudności do zwalczenia, by zyskać miłość panny Anieli.
— I ja tak sądzę...
— A w dodatku — mówił dalej były sekretarz z Kalkuty — widzę, żem w osobie twej siostrzenicy, bankierze, znalazł zaciętego wroga...
— To widoczne.
— Przewidziałem ja to... Nie obawiaj się jednak. Przeciwności mnie nie zniechęcają... Będę walczył odważnie i zobaczysz, że tryumf odniosę. Proszę cię tylko o jedno objaśnienie, a mianowicie, jaką jest cyfra majątku, złożonego u ciebie przez siostrę Maryę?
— Pięćset tysięcy franków.
— Obecnie, ile ci pozostało z tych pieniędzy?
— Około trzystu tysięcy franków.
— W jaki sposób pomieniony kapitał został ci oddanym?
— Z ręki do ręki.
— Bez pokwitowania?
— Tak. Pojmujesz, że pomiędzy mną a moją siostrzenicą interes ten polegał na wzajemnem zaufaniu.
— Tym sposobem, gdyby siostra Marya umarła... jest wprawdzie młodą, wszak ludzie umierają iw młodym wieku, pozostałoby nam w kasie pięćset tysięcy franków, bez spadkobierców? Verrière, pomimo najwyższego egoizmu w swym charakterze, zadrżał na słowa wspólnika.
— Tak... wprawdzie... — wymruknął. — Lecz...
— W jaki sposób ów kapitał jest zapisanym w twych księgach? — przerwał mu Arnold.
— Na mój osobisty rachunek.
— Bez wymienienia nazwiska siostrzenicy?
— Bez tego.
— To zręcznie... słowo honoru! — zawołał zbrodniarz z zadowoleniem. — Widzę, że jesteś... ostrożnym. Spodziewani się — dodał po chwili — że mnie dziś zaprosisz do siebie na obiad. Potrzebuję jaknajczęściej widywać pannę Anielę wraz z jej kuzynką, aby pozyskać życzliwość pierwszej, a czynności drugiej mieć razem na oku.
— Od dziś nakrycie u mnie dla ciebie będzie położonem codziennie.
— Dziękuję. A teraz siadajmy do pracy.
I obaj nikczemnicy zasiedli nad rachunkami, z myślą, o swoich na przyszłość niecnych zamiarach.
Verrière, zagłębiwszy się w pracy, zapomniał całkiem o godzinie śniadania.
— Mniejsza z tem... — rzekł Desvignes — pójdziemy do restauracyi, poczem udamy się do teatru Fantazyj.
— Idźmy... ale ostrzegam, postępuj ostrożnie z tym intrygantem La Fougèrem i z tą oszustką Leoną.
— Nie obawiaj się... będziesz ze mnie zadowolonym.
We dwadzieścia minut później siedzieli obaj przy stole w jednej z bulwarowych restauracyj, a Arnold, jedząc śniadanie, wypytywał Verrièra o zobowiązania pieniężne względem La Fougèra, oraz przeglądał listy Leony, oddane mu przez bankiera.
Około trzeciej udali się do teatru, gdzie w bramie odźwierna powitała Verrièra głębokim ukłonem, a minąwszy długi, ciemny korytarz, weszli na scenę.
Różne części dekoracyj, porozstawiane na prawo i lewo, mające oznaczać plany, dziwną tworzyły całość.
Próba sztuki w pełni się odbywała.
Aktorzy, oczekując na znak wejścia na scenę, przechadzali się, rozmawiając cicho, w głębi teatru. Niektórzy przychodzili powitać Verrièra, znając go jako silny fundament teatralny:
— Kochany bankierze... — rzekła, biorąc go pod rękę ładna, młoda aktorka, z widocznym zamiarem odebrania Leonie jej protektora — czy wiesz, że nasza sztuka będzie miała szalone powodzenie? Próby idą nam doskonale... Jeden wszelako tylko szkopuł istnieje...
— Jaki? — zapytał Verrière.
— Nie wiem, czy ci mogę wyznać to otwarcie?
— Owszem... w każdym razie radbym się dowiedzieć...
— Ten jednak szczegół dotyczy cię zbliska... Nie chciałabym ci wyrządzić przykrości...
— Nie obawiaj się... mów!
— A więc tym szkopułem w naszej sztuce jest panna Leona...
— Jakto... dlaczego?
— Psuje całość... jak zawsze. Za pomocą banknotów tysiąco frankowych, dawanych przez ciebie La Fougèrowi, dostała główną rolę... rolę wspaniałą, która jednak przechodzi jej siły... Nie poprzestając na tem, stara się na bok usunąć Inne artystki... psuje im ich efekta...
W chwili tej posłyszano na scenie żywą sprzeczkę.
— Posłuchał pan... — rzecze pomieniona aktorka — oto zaczyna już kłótnię... Dzieje się to po dwadzieścia razy dziennie.
Milczenie zaległo w kulisach, pośród którego brzmiał głos rozgniewanej Leony.
— Do czarta! — wołał ów głos — tak być nie może... Po moim kuplecie, który będzie stokrotnie bisowanym, nie pozwalam, panie autorze, abyś psuł wrażenie, każąc mi wygłaszać głupi wyraz bez sensu... Wykreśl to słowo!
— Za zbyt dobrze jestem wychowanym — odparł autor — ażeby pani odpowiedzieć, iż to raczej ty jesteś... przypuśćmy śmieszną... występując z podobnem żądaniem. Nie wykreślę tego wyrazu!
— Pan nie wykreślisz?
— Nie... nigdy!
— A więc ja nie będę grała w pańskiej sztuce... Zobaczymy, jak ona pójdzie bezemnie.
— No... no! Leono... proszę cię, bez szaleństw — ozwał się głos La Fougèra. — Uspokój się pan, kochany autorze. Masz słuszność za sobą, lecz i Leona ma ją także. Gra ona główną rolę, zatem efektu pozbawiać jej nie należy.
Następnie zbliżywszy się do rozirytowanego autora, szepnął mu zcicha:
— Wiesz, że potrzeba mi jeszcze pięćdziesięciu tysięcy franków na dokompletowanie maszyneryi... Potrzebuję zatem Leony, aby mi je wydostała od Verrièra. Wszak życzysz sobie, ażeby grano twą sztukę? A więc bądź, proszę, pobłażającym... Zrób dla niej to małe ustępstwo.
Te kilka wyrazów, mimo, że cichym wymówione głosem, dobiegły Arnolda, który stał po za kulisą, o parę kroków od rozmawiających.
— No! sprawa załatwiona... — zawołał La Fougère — wykreślimy ów wyraz...
Przechodzimy do drugiego obrazu.
Jednocześnie Desvignes z Verrièrem ukazali się na scenie.
Leona wraz z dyrektorem razem ich spostrzegli.
— Co widzę? kochany bankier! — zawołał La Fougère; — przybywasz w samą porę. Miałem właśnie pisać do ciebie, prosząc, abyś mi schadzkę oznaczył. Chcę ci zakomunikować rzecz nader ważną.
— Możemy więc zaraz pomówić tak o tym interesie; jak i o sprawie, która mnie do ciebie sprowadza — rzekł bankier ozięble. — Pozwól mi jednak przedewszystkiem przedstawić sobie mojego wspólnika.
La Fougère z Leona spojrzeli zdumieni.
— Twojego wspólnika? — powtórzył dyrektor teatru.
— Tak... pana Arnolda Desvignes.
Wymieniono ukłon wzajemnie.
— Moje najszczersze życzenia pomyślnego obrotu w interesach, kochany panie — mówił La Fougère, ściskając rękę Arnolda, mimo, że pomieniona wiadomość wiele mu przykrości sprawiała i mocno go trwożyła.
— Przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi — odezwała się Leona, podając rękę kolejno nowemu wspólnikowi bankiera.
— Czy możesz nam pan udzielić kilka chwil rozmowy w swym gabinecie? — zapytał Desvignes.
— Najchętniej! Próba może się dalej odbywać bezemnie. Przedewszystkiem interesa! Proszę... pójdźcie panowie.
— I ja wam towarzyszę... — ozwała się Leona.
— Nie słyszałażeś pani, iż mamy mówić o interesach? — odparł szorstko Desvignes.
— Cóż z tego? Znam dobrze tak teatralne interesa, jako i interesa bankiera.
— Mimo to, pani, twoja obecność mogłaby nas krępować... — powtórzył Arnold z naciskiem.
Leona przygryzła wargi i brwi zmarszczyła.
Chciała nalegać dalej, La Fougère jednak nakazał jej gestem milczenie.
— Proszę... pójdźcie panowie... — rzekł głośno.
I wyprowadził obu mężczyzn, podczas gdy aktorka, zostawszy w kulisach, tupnęła gniewnie nogą o podłogę, szepcąc zcicha:
— Co to wszystko znaczy? W tem się ukrywa coś niezwykłego... Verrière przyjął wspólnika... Dlaczego? Widoczna, iż nie mógł sam dalej prowadzić interesów... Zaledwie powitać mnie raczył... nie dbam ja o to, lecz niech mi odda pieniądze, jakie u niego ulokowałam... Rzecz ta musi się wyjaśnić za chwilę.
Nagle zabrzmiał głos reżysera:
— Panno Leono! na scenę... do dziewiątego obrazu!
I próba się rozpoczęła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.