Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom II-gi/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom II-gi
Część pierwsza
Rozdział XXXIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XXXIII.

Włoch, rozwinąwszy pakiet, dobył zeń kilka arkuszy zapisanego papieru i począł czytać:

„Juliusz Karol Verrière, urodzony w Romorantin, departamencie Loire i Cher, dnia 15-go stycznia 1828-go roku syn Napoleona Verrière i jego prawej małżonki, Julii Béraud, obojga rodziców zamożnych.
„W młodości odebrał nader staranne wychowanie. — W szesnastym roku życia, dla ukończenia nauk, posłano go do Paryża. Gdy doszedł lat dwudziestu, począł pracować w biurze bankiera. Widoczne jego zdolności finansowe zjednały mu awans w krótkim czasie. Zajął jedno z ważnych stanowisk w tem biurze, z dość Wysokiem wynagrodzeniem.
„Ambitny i chciwy bogactw, zebrał je niezadługo, prowadząc po za bankiem drobne spekulacye pieniężne. Wszystkie one prawie mu się udawały, a zysk zebrany stał się podstawą jego przyszłego majątku, który powiększył bogatem ożenieniem.
„W roku 1863-im zaślubił wdowę trzydziestopięcioletnią, swą krewnę, której rodzina wprawdzie nic nie posiadała, lecz którą śmierć pierwszego męża, zbogaconego spadkiem niespodziewanym, uczyniła dziedziczką majątku, dosięgającgo miliona.
„Dołączywszy do wspomnionego kapitału swój własny majątek, Juliusz Verrière otworzył dom bankierski, nader pomyślnie prosperujący.
„Z małżeństwa tego urodziła mu się jedyna córka, Aniela. W pięć lat po przyjściu na świat tego dziecięcia pani Verrière umarła.
„Córka więc odziedziczyła milion po matce, którym administrował Verrière, jako legalny opiekun córki, obowiązany do zdania rachunku po dojściu jej do pełnoletności.
„Prócz własnej córki, Verrière miał na opiece swą siostrzenicę, sierotę, którą powołanie poprowadziło do poświęcenia się życiu zakonnemu.
„W chwili przywdziania habitu wspomniona siostrzenica Verrièra była posiadaczką miliona pięciuset tysięcy franków, które postanowiła użyć na dzieła miłosierdzia.“
— Oddała mu więc milion! — zawołał Desvignes.
— Tak — odrzekł Agostini — i ów milion przybył mu bardzo w porę dla wydobycia go z nader ciężkiego położenia. Wskutek zachwiania się pewnego towarzystwa przemysłowego, którego był założycielem, głównym akcyonaryuszem i dyrektorem zarazem, pod naciskiem licznych zaskarżeń był zagrożony stawieniem przed sądowemi kratkami. Kapitał siostrzenicy pozwolił mu zaspokoić pretensye skarżących i sprawę umorzono. Szczęście wszelako od owej chwili opuszczać go zaczęło i obecnie, równie jak wtedy, powtórnie jest zagrożonym.
— Posiadasz pan pewność na to, co mówisz? — zawołał żywo Desvignes.
— Niezachwianą pewność... Przekonasz się pan o tem. W obecnej chwili Juliusz Verrière traci co najmniej trzysta tysięcy franków w założonem przez siebie towarzystwie eksploatacyi marmurów w Belgii.
— Trzysta tysięcy franków... — powtórzył Arnold, zapisując tę cyfrę w konotatniku.
— Prócz tego, traci jednocześnie pięćset tysięcy franków w stowarzyszeniu nadbrzeżnej żeglugi, której upadłość ogłoszoną została.
Desvignes zapisał sobie tę cyfrę pod pierwszą.
— Verrière — mówił Włoch dalej — posiada należytość dwieście tysięcy franków u jednego ze swych dalszych krewnych, niejakiego La Fougèra, dyrektora teatru Fantazyj, jakie zapłacił temuż za przyjęcie do trupy pewnej aktorki, swojej kochanki. Oprócz powyższych dwustu tysięcy franków, które oddawna zniknęły, przyjął na siebie odpowiedzialność za sumy, przypadające różnym dostarczycielom teatru, a wynoszące około sto pięćdziesiąt tysięcy franków... Lecz to jeszcze nie wszystko... Ustępując naleganiom kochanki, pragnącej odtworzyć główną rolę w nowej czarodziejskiej feéries, wypłacił świeżo La Fougèrowi sto pięćdziesiąt tysięcy franków, potrzebnych na wystawienie tej sztuki.
— Razem więc dał mu pięćset tysięcy franków! — zapisywał Desvignes. — Otóż ogólna cyfra strat jego dosięga miliona trzystu tysięcy franków; nie sądzę jednak, by skutkiem tego pozycya Verrièra zachwianą być mogła.
— Przeciwnie... jest ona zachwianą — odrzekł Włoch — tem silniej zachwianą, że wieść o jego bankructwie rozchodzić się poczyna, a ztąd wiele osób, posiadających u niego kapitały, zgłasza się po odbiór takowych.
— No... więc im je wypłaci...
— Z czego? pytam pana... Pieniądze jego klijentów, dosięgające miliona, zniknęły w prowadzonych przezeń niepomyślnie operacyach giełdowych.
— A pięćset tysięcy franków, umieszczonych u niego przez zakonnicę?
— Ulotniły się wraz z innemi.
— Zostaje mu na posag córki.
— Mocno nadszarpnięty... Gdyby Verrière jutro zmuszonym był zebrać swój bilans, znalazłby deficyt, wynoszący do trzech milionów, a wtedy nie będzie to upadłość, ale najprostsze w świecie bankructwo.
— Kto jest ta jego kochanka, o której pan wspomniałeś?
— Istota nader niebezpieczna, na którą wydaje rocznie do trzechset tysięcy franków. Umieściła ona również u niego kapitał i chce go odebrać z dwóch przyczyn. Najprzód ulokowanie to nie zdaje się jej być pewnem, a powtóre postanowiła nabyć jaką nieruchomość. Urodziwa dziewczyna, lecz bez żadnego dramatycznego talentu... A język... jak żądło żmii... Verrière obawia się jej.
— Dlaczego?
— Zna ona cały Paryż, a wrazie wynikłego pomiędzy nimi nieporozumienia, zrządziłaby mu wiele szkody swoją wielomównością. Rzecz ta bądźcobądź jest do przewidzenia rychlej, czy później, ponieważ bankier bez jej upoważnienia ulokował jej pieniądze w belgijskiej kopalni marmurów, jak również kapitał pewnej pani de Nervey w stowarzyszeniu nadbrzeżnej żeglugi.
— De Nervey?... — przerwał Arnold; — byłażby to matka wicehrabiego Jerzego de Nervey, którego kochanką jest również krewna bankiera?
— Melania Gauthier... tak, właśnie... Owa damulka przepuściła mu już do czterystu tysięcy franków, na rachunek sukcesyi wicehrabiego po matce. Pani de Nervey jest już kobietą w podeszłym wieku i mocno słabą. W razie jej śmierci syn natychmiast zażądałby od Verrièra wypłaty kapitału, bezustannie potrzebując pieniędzy. Wystarczyłoby więc jedno słowo, jak pan widzisz, dla przyśpieszenia upadku bankiera, czego lękając się, ulega on żądaniom panny Leony.
„Mimo to, Verrière jest człowiekiem inteligentnym, ale rozrzutnik, hulaka zapamiętały! Nie ma w nim uczuć szlachetnych. Dla osobistych swych celów gotów poświęcić wszystko i wszystkich. Nie chce wydać zamąż swej córki, ponieważ jednocześnie zdaćby musiał rachunek z roztrwonienia jej posagu, pozostałego po matce, a jak wszyscy ludzie, żyjący złudzeniami, ma on nadzieję, że przed dojściem do pełnoletności panny Anieli zdoła może jakim sposobem zapełnić uczyniony w jej sumie deficyt.
— I to już wszystko? — zapytał Desvignes.
— Tak... w tem, co dotyczy bankiera, już wszystko. Pozostaje jeszcze drobna notatka względem jego córki.
„Panna Aniela Verrière ma obecnie lat osiemnaście. W niczem ona nie jest podobną do swego ojca. Łagodna, miłosierna, prawego charakteru, posiada jednak wolę żelazną. Jedna jedyna osoba tylko jest zdolną na nią wpływ wywrzeć, a tą jest jej kuzynka, siostra Marya, zakonnica.
— Daj mi pan te notatki.
Włoch podał paczkę akt Arnoldowi, który schowawszy je do kieszeni, wydostał z pugilaresu ćwiartkę papieru z listą wypisanych nazwisk.
— Mam nową robotę dla pana — rzekł; — zapłacę tyleż co za poprzednią.
Agostini, wziąwszy papier, czytał głośno:
— La Fougère... Melania Gauthier... Jerzy de Nervey...
— Znasz pan te nazwiska — rzekł Desvignes — boś je wymieniał przed chwilą. A zatem potrzebuję szczegółowych objaśnień o tych osobistościach, oraz o wszystkiem, co ich dotyczy.
— Jest to rzecz pilna?
— Tak, życzę sobie mieć to dostarczonem w ciągu trzech dni. Będziesz-że pan mógł tego dokonać?
— Mam nadzieję...
— Zatem po trzech dniach przybędę do pana.
Desvignes podniósł się, chcąc odejść, gdy nagle dzwonek odezwał się od strony wejścia.
— Nie chcę, ażeby mnie tu widziano... — zawołał żywo.
Dzwonek powtórnie zadźwięczał.
— Wejdź pan tu... — rzekł Włoch, otwierając drzwi do przyległego pokoju. — To moja sypialnia. Załatwię się prędko z przybywającymi.
Desvignes wszedł do wskazanego sobie pokoju, nie zamykając jednak drzwi szczelnie, ażeby mógł widzieć i słyszeć nowoprzybyłych.
Agostini, odsunąwszy zasuwkę, drzwi od wejścia otworzył.
W progu ukazała się młoda zawoalowana kobieta, bogato, lecz i jaskrawa razem ubrana.
— Co pani sobie życzysz? — pytał właściciel mieszkania.
Przybyła odrzuciła woalkę.
— Panna Melania Gauthier!... — zawołał Włoch zdumiony.
— Po co, u czarta, ona tu przyszła? — wyszepnął Arnold, dosłyszawszy wyrazy Agostiniego.
Włoch, wprowadziwszy młodą kobietę, podał jej krzesło.
— Tak dawno pani nie widziałem... — rzekł; — cóż ją tu do mnie sprowadza?
— Chcę z tobą pomówić, staruszku... — mówiła Melania, rozkładając się na fotelu; — głównie w przedmiocie wicehrabiego de Nervey.
— Słucham... o cóż chodzi?
— Otóż trzeba ci wiedzieć — poczęła — iż Jerzy de Nervey kompletnie jest zrujnowanym. Gra w karty i cukierki ślazowe pochłonęły mu cały majątek. Chce, ażebym go kochała dla jego pięknych oczu, co nie jest moim zwyczajem, tem więcej, że i te jego oczy są również brzydkiemi. Doktorzy nie wróżą mu dłuższego życia nad kilka miesięcy; potrzeba mi zatem zabezpieczyć swą przyszłość. Chcę, aby on mnie zaślubił i przyszłam właśnie prosić cię o radę w tym względzie.
— Myśl niezła... — odrzekł Włoch; — lecz czy on na to zgodzić się zechce?
— Stawia obecnie trudności; będę się jednak starała przełamać to wszystko. Po zaślubinach, zostawszy wdową, do jego majątku mieć będę prawo.
— Do jakiego majątku? Obecnie posiada on tylko długi, a wątpię, by matka za życia coś mu oddała.
— E! matce też niewiele się już na świecie należy.
— Przypuśćmy... Lecz w razie jej śmierci wierzyciele wicehrabiego spadną na owe resztki miodu, jak chmura szerszeni.
— Wszystkiego jednak nie zabiorą. Hrabina jest bogatą. U mego kuzyna, Juliusza Verrière, ulokowała czterysta tysięcy franków.
Agostini wiedział, co sądzić o tej lokacyi, nie rzekł jednakże i słowa.
— Długi Jerzego wynoszą obecnie do trzystu tysięcy franków — mówiła dalej Melania. — Przypuśćmy, iż podwoi tę cyfrę do chwili naszego małżeństwa; pozostałoby nam jeszcze sześć do siedmiuset tysięcy franków. Jak mi więc radzisz?
— Zawrzyj z nim pani małżeństwo, jeśli możesz... Odgaduję wszakże, że to nie jest jedynym celem jej przybycia do mnie na ulicę Paon-blanc.
— W rzeczy samej... jest jeszcze coś innego.
— Wiedziałem... o cóż więc chodzi?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.