Wali-góra — Wyrwi-dąb

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wójcicki
Tytuł Wali-góra — Wyrwi-dąb
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1876
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wali-góra — Wyrwi-dąb.



Żona jednego myśliwca, zbierając w lesie jagody, porodziła tam bliźnięta; a obadwa byli chłopcy, sama zaraz wnet umarła.
Zostawione niemowlęta nie karmiła żadna z niewiast; jednego karmiła wilczyca, a drugiego niedźwiedzica. Co wykarmiła wilczyca, ten się nazwał Wali-góra; drugi Wyrwi-dąb się nazwał. Pierwszy siłą walił góry, drugi jakby kłosy zboża, najtęższe wyrywał dęby.
Że się kochali wzajemnie, wychodzili na wędrówkę, by obchodzić świat szeroki. Idą przez puszczę ciemną dzień jeden i drugi; w dniu się trzecim za trzymali; bo drogę zaparła góra i skalista i wysoka.
— Co my zrobieni teraz, bracie? — Wyrwi-dąb smutnie zawoła.
— Nie troskaj się, bracie miły, ja tę górę precz odrzucę, by nam droga wolną była.
I podpiera ją plecami, i przewraca górę z trzaskiem; odsunął ją na pół mili. Poszli sobie zatém daléj.
Idą prosto, aż dąb wielki stoi na środku drogi; zatrzymuje ich w pochodzie. Wyrwi-dąb więc naprzód idzie, obejmuje go rękoma, wyrywa z całym korzeniem, i rzuca na blizką rzekę.
Ale chociaż tacy mocni, nogi przecież utrudzili; więc pod lasem odpoczęli. Jeszcze sen nie skleił pownek, patrzą, aż mały człowieczek leci ku nim, lecz tak prędko, że ptak żaden ni zwierz żaden, nie potrafiłby go zgonić.
Zdziwieni wstają na nogi, gdy on człeczek w ptasim locie, zatrzymuje się przed nimi.
— Jak się macie, parobczaki! — rzekł wesoło i radośnie — widzę żeście utrudzeni; jeśli wola wasza będzie, w jednej chwili was zaniosę tam gdzie jeno zażądacie.
Rozwinął piękny kobierzec.
— No, siadajcie społy ze mną!
Wyrwi-dąb więc z Wali-górą usiedli wygodnie na nim. Człeczek klasnął, a kobierzec niesie ich by ptak na skrzydłach.
— Zapewne was to dziwiło? — człeczek mały znowu rzeknie — żem tak prędko biegł po ziemi; widzicie, oto trzewiki, com dostał od czarownika; kiedy wdzieję, wtedy biegnę: co krok, to mila; co skoczę, to dwie.
Wali-góra prosi tedy, Wyrwi-dąb łączy swe prośby, by dał po jednym trzewiku, bo chociaż są tacy mocni, jednak droga nogi trudzi. Poruszony więc prośbami, podarował im trzewiki! Gdy niemało ulecieli zsadził ich pod wielkiem miastem, a w tém mieście był smok wielki, co dzień wiele ludzi zjadał. Król ogłosił: „Kto się znajdzie, że tego smoka zabije! — dwie mam córy do wyboru; jednę oddam mu za żonę i po śmierci tron swój oddam.“
Stają więc bracia przed królem, oświadczają swą gotowość, że zabiją tego smoka. Pokazano im jaskinię, gdzie ten potwór zamieszkiwał. Idą śmiało; na pół drogi on się mały człeczek zjawia.
— Jak się macie, przyjaciele! wiem gdzie kres jest waszéj drogi; lecz posłuchajcie méj rady: włóż każdy na nogę trzewik, bo smok jak wyskoczy nagle, nieda nawet machnąć ręką.
Posłuchali mądréj rady. Wyrwi-dąb stanął przed jamą, wzniósł z zamachem dąb ogromny, by jak tylko łeb ukaże, jednym ciosem smoka zgładził. Wali-góra zaszedł z tyłu, i jaskinią z szczeréj skały, trzęsie jakby snopem żyta.
Smok wypada z jamy nagle, a Wyrwi-dąb przestraszony, zapomniawszy i o kłodzie, co ją trzymał w obu rękach, szczęściem, że wdział dany trzewik, bo uskoczył na dwie mile. Smok go nie mogąc dogonić, obrócił na Wali-górę; ten w przestrachu skałę podniósł, i z zamachem silnie rzucił, a głaz świszcząc padł na ziemię i przycisnął ogon smoka. Wali-góra choć tak mocny, w tył uskoczył na dwie mile, i zobaczył brata swego.
— Idźmy teraz, bracie, razem; smok się z miejsca nie poruszy, ty go uderz kłodą dębu, a ja go przywalę górą.
Idą naprzód więcéj śmiało; jeden w ręku niesie górę, a drugi dębem wywija. Zawył smok jak stado wilków, widząc obu przeciwników; chciał się rzucić, lecz daremnie, ogon ciężki głaz przyciska. Wyrwi-dąb uderza silnie, i rozgniata łeb na miazgę, a brat jego rzuca górą, i zakrywa całe ścierwo.
Król już czekał; przyjął obu, i dał im po jednéj córze; a kiedy nie długo umarł, królestwem się podzielili i szczęśliwie sobie żyli.







Rysował M. Andriolli. Rytował E. Gorazdowski.
Wali-góra. — Wyrwi-dąb.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.