Madej (Wóycicki, 1876)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wójcicki
Tytuł Madej
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1876
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Madej.



Jechał kupiec przez las gęsty, ciemny; błądził długo i w pomroce nocnéj ugrzązł w bagnie bez ratunku. Zasmucony, począł rozpaczać, gdy nagle, w postaci ludzkiéj, zły duch mu się pokazał.
— Nie smućcie się człowieku! — wyrzekł do kupca — ja was wyciągnę z błota, i do domu wskażę drogę, ale pod warunkiem, że to, co masz w domu, a o czém ty nie wiesz, moją zostanie własnością.
Kupiec pomyślał trochę, i rad przystał na podany warunek, nie wiedząc, że żona powiła mu w czasie podróży dalekiéj, urodnego syna. Djabeł wyciągnął go z błota, wyprowadził na szeroki gościniec, a zmusiwszy kupca do wydania cyrografu, raz jeszcze umowę przypomniał, i zniknął.
O ile z radością powitał żonę tak dawno niewidzianą, o tyle zasmucił się, widząc ładnego syna, którego już złemu duchowi zapisał. Skrycie płakał nie raz poczciwy kupiec, tając łzy gorzkie przed żoną; tymczasem dziecię w pacholę wyrosło.
Ryło ciche, spokojne i chętne do nauk; w piątym roku, już dobrze czytało i pisało, co tém więcéj strapione serce ojca jątrzyło, że z dziecięciem tak lubem wkrótce się rozstać musi, oddając na ofiarę djabłu.
Małe pacholę doszedłszy lat siedmiu, uważało smutek ojca i łzy rzewne, ile razy zapatrywał się w jego urodne oblicze. Tyle przeto prosił, tyle nalegał, że kupiec wyjawił mu wszystko.
— Nie troszcz się, mój rodzicu, Bóg mi dopomoże, ja pójdę do piekła i cyrograf odbiorę.
Płakała matka, płakał i ojciec, błogosławiąc na tak daleką drogę chłopczynę, który zrobiwszy potrzebny przybór, niebawnie wyruszył z domu.
I szedł długo i daleko, aż zawędrował w puszczę ciemną i straszną, a tu w jaskini ukrytej zamieszkał rozbójnik Madej.
Morderca własnego ojca, matkę jeno zachował przy życiu, co mu gotowała strawę. Nikomu nie podarował życia; kogokolwiek dostał bez litości zabijał. Matka, podeszła niewiasta, zabłąkanych w jaskini przechowywała, ale Madej miał węch tak doskonały, iż zaraz poczuwał ludzkie ciało.
Chroniąc się przed burzą, przypadkiem zaszło tam nasze pacholę; stara, litując lat młodych, ukryła go w ciasnym zakątku jaskini, lecz Madej zaledwie wpadł do niéj, poczuł świeżego człowieka. Już biedne dziecię nachyliło głowy pod zabójczą pałką, kiedy rozbójnik dowiedziawszy się gdzie idzie, podarował mu życie, z warunkiem, ażeby zobaczył w piekle, jakie dlań zgotowano po śmierci męczarnie.
Pacholę, równo ze świtem opuszczając jaskinię, prędko dostało się do piekielnéj bramy; święconą wodą i obrazkami, które przylepiał, otworzyło ją snadnie. Zaskoczył mu Lucyper, z zapytaniem, czego żąda?
— Cyrografu! na moją duszę przez ojca mego wydanego.
Hetman piekielny, chcąc go się pozbyć czém prędzéj, wydać cyrograf rozkazał: ale trzymał go kulawy Twardowski, co parzony kropidłem święconéj wody, nie chciał wrócić cyrografu.
Rozgniewany Lucyper: — Weźcie go na Madejowe łoże! — zawołał — a Twardowski przestraszony okropną męką, oddał pismo w téjże chwili.
Ciekawy chłopczyna, poszedł zobaczyć tak straszliwe łoże. Było z żelaznej kraty, wysłane ostremi nożami, iglicami i brzytwami; pod spody palił się ogień nieustany, a z góry kapała kroplami rozpalona siarka.
I wyszedł z piekła, i szedł dzień jeden, dzień drugi, aż trzeciego zaszedł do téjże jaskini, gdzie go już oczekiwał zasmucony Madej. Doniósł więc o tém, co widział rozbójnikowi. Zmartwiał z przestrachu zbrodzień; a chcąc tak srogiej męczarni uniknąć, postanowił pokutować.
Wyszli więc razem z jaskini; Madej ukląkł w lesie, zatknął w ziemi przy sobie morderczą pałkę, wiedząc zaś, że młodę pacholę na księdza się poświęciło, przyrzekł, iż dopóty czekać będzie na tém samém miejscu, dopóki nie zostanie biskupem.
Minęło lat kilkadziesiąt, nim on chłopczyna z księdza, otrzymał dostojność biskupa.
Raz przejeżdżając puszczę ciemną i gęstą, nie zajrzaną okiem, doszedł go jabłek zapach przyjemny. Rozkazuje więc swéj służbie tego owocu wyszukać; dworzanie wkrótce wracają i donoszą, że w pobliżu jest piękna jabłoń, ale żadnego nie da sobie urwać jabłka, przy niéj zaś klęczy starzec siwobrody.
Biskup idzie na wskazane miejsce i z podziwem poznaje Madeja, okrytego siwizną, z długą do ziemi zarosłą brodą, który go o wysłuchanie spowiedzi i rozgrzeszenie zaklinał. Przychylił się kapłan do jego prośby, a dworzanie z osłupieniem patrzali, jak w czasie tego aktu jabłko po jabłku, zamienione w białe gołąbki, znikało w powietrzu. Jedno tylko pozostało jabłko, była to dusza ojca Madeja, którego sam zamordował, a ten grzech ciężki utaił; lecz gdy wyznał i ten grzech ostatni, ostatnie jabłko przedzierzgnięte w siwego gołębia, za innemi uleciało.
Modlił się gorąco biskup nad grzesznikiem; a gdy dał mu rozgrzeszenie, ciało Madeja w drobny proch się rozsypało.





Rysował M. Andriolli. Rytował A. Zajkowski.
Madéj.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.