litując lat młodych, ukryła go w ciasnym zakątku jaskini, lecz Madej zaledwie wpadł do niéj, poczuł świeżego człowieka. Już biedne dziecię nachyliło głowy pod zabójczą pałką, kiedy rozbójnik dowiedziawszy się gdzie idzie, podarował mu życie, z warunkiem, ażeby zobaczył w piekle, jakie dlań zgotowano po śmierci męczarnie.
Pacholę, równo ze świtem opuszczając jaskinię, prędko dostało się do piekielnéj bramy; święconą wodą i obrazkami, które przylepiał, otworzyło ją snadnie. Zaskoczył mu Lucyper, z zapytaniem, czego żąda?
— Cyrografu! na moją duszę przez ojca mego wydanego.
Hetman piekielny, chcąc go się pozbyć czém prędzéj, wydać cyrograf rozkazał: ale trzymał go kulawy Twardowski, co parzony kropidłem święconéj wody, nie chciał wrócić cyrografu.
Rozgniewany Lucyper: — Weźcie go na Madejowe łoże! — zawołał — a Twardowski przestraszony okropną męką, oddał pismo w téjże chwili.
Ciekawy chłopczyna, poszedł zobaczyć tak straszliwe łoże. Było z żelaznej kraty, wysłane ostremi nożami, iglicami i brzytwami; pod spody palił się ogień nieustany, a z góry kapała kroplami rozpalona siarka.
I wyszedł z piekła, i szedł dzień jeden, dzień drugi, aż trzeciego zaszedł do téjże jaskini, gdzie go już oczekiwał zasmucony Madej. Doniósł więc o tém, co widział rozbójnikowi. Zmartwiał z przestrachu zbrodzień; a chcąc tak srogiej męczarni uniknąć, postanowił pokutować.
Wyszli więc razem z jaskini; Madej ukląkł w lesie, zatknął w ziemi przy sobie morderczą pałkę, wiedząc zaś, że młodę pacholę na księdza się poświęciło, przyrzekł, iż dopóty czekać będzie na tém samém miejscu, dopóki nie zostanie biskupem.
Minęło lat kilkadziesiąt, nim on chłopczyna z księdza, otrzymał dostojność biskupa.
Raz przejeżdżając puszczę ciemną i gęstą, nie zajrzaną okiem, doszedł go jabłek zapach przyjemny. Rozkazuje więc swéj służbie tego owocu wyszukać; dworzanie wkrótce wracają i donoszą, że w pobliżu jest piękna jabłoń, ale żadnego nie da sobie urwać jabłka, przy niéj zaś klęczy starzec siwobrody.
Biskup idzie na wskazane miejsce i z podziwem poznaje Madeja, okrytego siwizną, z długą do ziemi zarosłą brodą, który go o wysłuchanie spowiedzi i rozgrzeszenie zaklinał. Przychylił się kapłan do jego prośby, a dworzanie z osłupieniem patrzali, jak w czasie tego aktu jabłko po jabłku, zamienione w białe gołąbki, znikało w powietrzu. Jedno tylko pozostało jabłko, była to dusza ojca Madeja, którego sam zamordował, a ten grzech ciężki utaił; lecz gdy wyznał i ten grzech ostatni, ostatnie jabłko przedzierzgnięte w siwego gołębia, za innemi uleciało.
Modlił się gorąco biskup nad grzesznikiem; a gdy dał mu rozgrzeszenie, ciało Madeja w drobny proch się rozsypało.