Przejdź do zawartości

Wacek i jego pies/Rozdział szósty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział szósty
KRZYWDY WACKA


Przypomniał sobie chłopak jeden straszny dzień. Żołnierze weszli do ich domu i zaczęli zabierać wszystko.
Matula płakała gorzko, ale tatuś schwycił siekierę i chciał bronić swego domu i mienia.
Wtedy żołnierze rzucili się na niego, wyrwali mu siekierę z rąk, wywlekli na podwórko i zastrzelili.
Matula zawodziła rozpaczliwie. Wacek drżał ze strachu i zgrozy, ale milczał.
Żołnierze wypchnęli ich na drogę i kazali iść precz.
Wtedy to właśnie porzuciła Wężykowa z synkiem własny dom, gdzie niczego nie brakowało cichym, pracowitym i uczciwym ludziom.
Długo się potem tułali to tu, to tam, aż zabrnęli do tej wioski i tu pozostali.
Wacek przypomniał to sobie, a w sercu chłopaka wzbierać zaczęła nienawiść przeciwko mordercom ojca, sprawcom niedoli matuli i jego sieroctwa.
Twarz miał surową i smutną.
Zdawało mu się, że nie warto żyć na świecie, gdzie nazbierało się tyle krzywdy, grzechów i łez.
Nie wiedział sam, co ulżyłoby mu.
Czy lepiej wypłakać się, tak jak to zrobił wczoraj, czy też wykrzyknąć jakieś groźby i przekleństwa dla wrogów?
Poczuł nagle, że coś go potrąciło z siłą.
Zobaczył Mikusia.
Piesek oparł mu łapy na piersi, patrzał na niego dobrymi ślepiami i lizał mu policzki.
Wacek zrozumiał, że Mikuś wyczuł smutek jego i ból serdeczny i chce go pieszczotą swoją pocieszyć i uspokoić.
Wolną ręką objął kundelka i przycisnął twarz do jego szyi.
Zdumienie ogarnęło znowu chłopaka.
Nie umiał wytłumaczyć sobie, w jaki sposób ten prawie dziki i nieufny zawsze piesek potrafi wyczuć wszystko.
Wacek uspokoił się i poszedł dalej.
Mikuś nie odstępował go już.
Szedł przy nim, chwilami ocierał się o jego nogę.
Czasami zabiegał mu drogę i zaglądał do oczu, niby chciał się przekonać, czy nie ma w nich łez.
Wymachiwał przy tym ogonem i piszczał zabawnie.
Dopiero, kiedy Wacek zaczął się uśmiechać, Mikuś począł po dawnemu krążyć po polu.
Doszli wreszcie do lasu.
I tu znowu piesek zadziwił Wacka.
Mikuś szedł teraz zadzierając głowę wysoko i parskając głośno.
Kilka razy zatrzymywał się, podnosząc przednią łapę i wyprężając kitę.
Gorejącymi ślepiami jak gdyby wskazywał na coś Wackowi.
Chłopak przyjrzawszy się bacznie, spostrzegł to, co z ziemi zwęszył piesek.
Na wysokiej, dziuplastej sośnie dojrzał Wacek zaczajoną na gałęzi kunę.
W innym znów miejscu — ukryte śród igliwia dwie wiewiórki z szyszkami w łapkach. Na starej buczynie zobaczył całe stadko jemiołuszek, dalej — w gąszczu olszowym — parę kwiczołów.
Chłopak nie spostrzegł nawet, jak doszedł do szosy, gdzie z zasapaniem i zgrzytem toczyły się parowe walce i dymiły kotły ze smołą.
Odnalazłszy obu młodych Siwików, Wacek razem z nimi zjadł śniadanie i opowiadał im o polowaniu Mikusia na zająca.
— Przed wojną do takich polujących psów gajowi strzelali, no, ale teraz lepiej będzie, jeżeli my zjemy w niedzielę tego szaraka, niż miałby się on dostać naszym wrogom — ze śmiechem zauważył Piotr Siwik.
Każdy z nich podzielił się z Mikusiem śniadaniem.
Wacek pożegnał chłopców i ruszył w stronę miasta.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.