Przejdź do zawartości

Wacek i jego pies/Rozdział dwunasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział dwunasty
WACEK STAJE SIĘ MĘŻCZYZNĄ


Wacek z Mikusiem wpadli do wsi.
Chłopak nie rozglądając się biegł ku zagrodzie Siwików.
Stanął jak wryty.
Przed nim leżało dymiące rumowisko i sterczał komin z zakopconych cegieł.
I nic więcej...
Dym gryzł oczy. Żar palił skórę.
Wacek dopiero teraz począł się rozglądać wokoło.
O kilka kroków od niego spostrzegł czyjeś nogi w butach, wystające z gruzów na pogorzelisku.
Przerażony zbliżył się i krzyknął.
Poznał Macieja Siwaka, chociaż gospodarz miał twarz na wpół spaloną.
Wacek zaczął wołać na Ceśkę i młodych Siwików, lecz nikt mu nie odpowiadał.
Poszedł więc ulicą, śród dopalających się zgliszcz, rozglądając się na wszystkie strony.
Musiał przecież dowiedzieć się i zrozumieć, co się stało w wiosce — spokojnej zawsze i cichej.
Dostrzegł jeszcze kilku zabitych gospodarzy, leżących na drodze i na podwórzach swych zagród.
Dopiero wyszedłszy za wieś, ujrzał Wacek w polu gromadkę ludzi.
Gdy się zbliżył, zobaczył kilka starszych kobiet.
Obok nich stały wyprowadzone z palących się obór krowy i konie. Zwierzęta miały opaloną sierść i rany na bokach.
Tłum plączących chłopaków i dziewczynek otoczył Wacka. Ujrzał śród nich sołtysowych synów — Kostka i Maćka, potem Jurka i Bronka. Próżno szukał Ceśki. Nie było jej w tej gromadzie strwożonych i zrozpaczonych dzieci.
— Jurek, chodź-no tu! — zawołał Wacek.
Gdy syn nauczyciela stanął przy nim, spytał go:
— Opowiadaj, jak się stało to nieszczęście!
Jurek łkając i co chwila urywając, zaczął mówić:
— Przyjechali zabierać młodych chłopców i dziewczęta na roboty... Tatuś i mama chcieli bronić chłopców, ale ich natychmiast zastrzelili i podpalili smołą ze wszystkich stron... Wyskoczyłem z pięterką na ulicę... bo zajął się od razu cały budynek... Gospodarze widząc to, schwycili siekiery i kłonice... Pobili wszystkich... starszych chłopów... młodych i kobiety zabrano do wozów i — podpalono wieś... Pozostały tylko staruchy i dzieci.
Jurek zaczął łkać głośno.
Wacek stał jak nieżywy, wstrząśnięty strasznym nieszczęściem.
Trwało to jednak krótko.
Posłyszał żałosny płacz małej dziewczynki, która wołała:
— Matulo, matulo, daj chlebka!
Wacek podniósł głowę i czekał.
Żadna z kobiet nie podeszła do małej.
Chłopiec zrozumiał, że śród nich nie ma matki skarżącej się na głód dziewczynki.
Sięgnął do kieszeni, gdzie mu pozostał kawałek chleba od śniadania i podał go maleństwu.
— Trzeba nakarmić dzieci — zwrócił się do kobiet stanowczym głosem, w którym brzmiał już rozkaz.
— Czym tu nakarmić? Wszystko ogień pożarł — mruknęła jedna z nich.
— Zapewne coś się uratowało gdzieś — odparł. Chodźmy poszukać na pogorzelisku.
Zaczęto rozgrzebywać gruzy, zaglądać do niedopalonych spichrzy, obórek i kurników.
Sam Wacek przeszukał całe podwórko Siwików. W oborze wykrył nieżywego już, na wpół upieczonego wieprzka, w kurniku dwie kury, co udusiły się w dymie. Spichrz za to spalił się doszczętnie, tak jak i cała chałupa.
Wacek jednak z pomocą Jurka usunął gruzy i dostał się do piwnicy. Tam ocalało wszystko. Chłopcy zaczęli wynosić ziemniaki, marchew i cebulę, dwie blaszanki z mlekiem, dużą osełkę masła i płacheć słoniny.
Wzrok jego padł nagle na spaloną budę Mikusia. Spadł z niej dach i przykrył dymiące się jeszcze zgliszcza.
Wacek nogą odrzucił dach i krzyknął.
Na zamienionej w popiół słomie leżała nieżywa, straszliwie poparzona kotka.
Pozostało na niej zaledwie trochę białej sierści.
W tej samej chwili nadbiegł Mikuś.
Stanął przed kotką osłupiały, wpatrywał się w nią długo, powolnie wciągał powietrze, a potem — drżąc cały zaczął ujadać wściekle, warczeć i wyć.
Zdawało się, że groził komuś, przeklinał czy też wyrażał swoją rozpacz.
Długo nie odchodził od spalonej budy i wył coraz smutniej.
Inne psy zaczęły mu wtórować.
Wszystkie jak gdyby płakały nad losem mieszkańców cichej osady.
W każdej spalonej chacie zachowało się coś niecoś przed ogniem.
Zapasów więc nazbierało się sporo.
Znalazła się mąka, kasza, olej i słonina.
Wacek tym samym rozkazującym głosem polecił kobietom przygotować strawę.
Odnaleziono zdolny do użytku kocioł, chłopaki rozpalili wnet ognisko, dwie staruszki poczęły gotować krupnik i zamiast chleba piec placki kartoflane.
Kiedy cała gromadka pogorzelców była już po posiłku, Wacek kazał starszym chłopcom stanąć na uboczu.
Nikt się z nich nie sprzeciwiał.
Każdy wykonał rozkaz, jak gdyby uznając, że Wacek ma już prawo dowodzić wszystkimi.
Chłopiec zwrócił się do kobiet.
— Wieczór się zbliża — powiedział. — Przed nocą nie doszłybyście z dziećmi do miasteczka. Musicie tu spędzić noc... Widziałem, że w domu kupca ocalały dwa narożne pokoje... Urządzicie tam sobie nocleg. Ja tymczasem odprowadzę chłopców do miasta i z księdzem-wikarym porozmieszczam ich w przytułku i w Czerwonym Krzyżu... O świcie będę tu z powrotem i powiem, co robić należy.
Po tym przemówieniu poprowadził chłopców do miasteczka.
Szli szybko, żeby zdążyć przed nocą.
Nikt się nie odzywał.
Gdzieś trwożnie krakały wrony.
Zapalały się gwiazdy i z przerażeniem spoglądały na nieszczęśliwą, grzeszną ziemię.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.