Strona:Wacek i jego pies.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Długo nie odchodził od spalonej budy i wył coraz smutniej.
Inne psy zaczęły mu wtórować.
Wszystkie jak gdyby płakały nad losem mieszkańców cichej osady.
W każdej spalonej chacie zachowało się coś niecoś przed ogniem.
Zapasów więc nazbierało się sporo.
Znalazła się mąka, kasza, olej i słonina.
Wacek tym samym rozkazującym głosem polecił kobietom przygotować strawę.
Odnaleziono zdolny do użytku kocioł, chłopaki rozpalili wnet ognisko, dwie staruszki poczęły gotować krupnik i zamiast chleba piec placki kartoflane.
Kiedy cała gromadka pogorzelców była już po posiłku, Wacek kazał starszym chłopcom stanąć na uboczu.
Nikt się z nich nie sprzeciwiał.
Każdy wykonał rozkaz, jak gdyby uznając, że Wacek ma już prawo dowodzić wszystkimi.
Chłopiec zwrócił się do kobiet.
— Wieczór się zbliża — powiedział. — Przed nocą nie doszłybyście z dziećmi do miasteczka. Musicie tu spędzić noc... Widziałem, że w domu kupca ocalały dwa narożne pokoje... Urządzicie tam sobie nocleg. Ja tymczasem odprowadzę chłopców do miasta i z księdzem-wikarym porozmieszczam ich w przytułku i w Czerwonym Krzyżu... O świcie będę tu z powrotem i powiem, co robić należy.
Po tym przemówieniu poprowadził chłopców do miasteczka.