Wacek i jego pies/Rozdział czterdziesty pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział czterdziesty pierwszy
TRZY STRZAŁY


Tego roku zima przyszła niebywale późno.
A była tak łagodna, że drugiej podobnej sąsiedzi-gajowi nie pamiętali.
Wszyscy się dziwili i różne z ciepłej zimy wysnuwali wróżby.
Puszcza prawie nie zmieniła swej jesiennej, barwnej szaty.
Może tylko ściemniała nieco, kiedy siwa, puszysta sadź okryła gałęzie, witki, liście, igliwie drzew, pędy bylin i suche badyle chwastów.
Dopiero po szarudze, kiedy wilgoć w powietrzu i w korze ściął nieduży mróz, zaczęły sypać się zwinięte, zgrzytliwe liście i śnieg cienkim całunem okrył kujawy leśne, szare wrzosowiska, mszarniki i najniższe poszycie leśne z borówek i czarnych jagód.
Na śniegu, jak w księdze otwartej, czytać można było o tym, co się w okolicy, działo.
Widniały tam ślady pazurów wiewiórek i wlokących się za nimi puszystych kitek, bo rude tanecznice leśne nie kryły się jeszcze w zimowych norach, w mroku głębokich dziupli.
Lisy, szaraki, łasice również pozostawiały ślady swych łap.
Można było nawet osądzić czy biegły, czy szły spokojnie, skradały się, napadały w nagłym skoku lub uciekały w popłochu.
Ptaki — głuszce, cietrzewie, jarząbki, żerujące na jagodnikach i mchach, również odciskały ślady nóg, skrzydeł i ogonów, i pozostawiały po sobie poryty śnieg i rozrzucone, wilgotne szczerniałe liście i pobite mrozem jagody.
Do puszczy nadleciały nowe ptaki — zakłopotane ciągle jemiołuszki, stadka stale głodnych kwiczołów, wrzaskliwe sójki i świergotliwe rzesze czyżyków i gromadki poważnych gilów, dumnych ze swego upierzenia.
Jeziorko wśród bajorów nie zamarzło.
Wacek z jego toni wyciągał drzemiące w mule karasie.
Kłusownicy nie zaglądali do puszczy, pozbawionej nęcącej zwierzyny.
Przenieśli się do innych rewirów, gdzie stali się plagą dla gajowych.
Nie przychodziły nakazy o nowych porębach, więc w puszczy dokoła gajówki panowała cisza i spokój.
Szczególnie opuszczoną, jak gdyby martwą wydawała się zniszczona pożarem leśnym połać dobiegająca do rzeki.
Tam nie wchodziły nawet zające i lisy, co skradały się ich tropem; nie zalatywały ptaki, gdyż ostry zapach pogorzeliska odstraszał je.
Na tym to pustkowiu i w ciszy działy się rzeczy ważne i tajemne.
Tam Strunowski szkolił oddział ochotników-chłopów, którzy wystąpili do obrony ziemi rodzinnej i wolności narodu, a jednocześnie marzyli o odwecie dla wrogów, za zbrodnie dokonane przez nich w Polsce.
Tam, śród nagich pionów grabów i sosen oddział miał ukryty w ziemi skład broni i amunicji.
Strunowski szybko i umiejętnie przekształcał chłopów w żołnierzy.
Uczył ich nie samych tylko sposobów walki i użycia różnych rodzajów broni, ale otwierał przed nimi jasne cele, do których naród cały w zgodzie i wzajemnym zaufaniu, nie szczędząc swego mienia, zdrowia i życia, powinien był dążyć nieodstępnie.
Z chłopów, którzy nigdy o tym przedtem nie myśleli, oddani ciężkiej pracy na roli, tworzyły się oddziały obrońców ojczyzny. Teraz ci nowi żołnierze rozumieli przyczynę wojny i klęski, i widzieli przed sobą drogi prowadzące do zwycięstwa.
Strunowski, młody porucznik, okazał się prawdziwym „dowódcą“, bo budził w swoich ludziach zapał i poryw do ofiary i czynu.
Wacek czuł się wybornie w tym otoczeniu.
Odbywał czujki i patrole, chodził na wywiady, uczył się sztuki wojennej albo zaprzągłszy Siwka do wozu ze słomą, jeździł do pobliskich miasteczek, skąd przywoził nowe paczki z bronią i amunicją.
Poznał wielu nowych ludzi.
Należeli, jak i on, do organizacji, chociaż byli tam różni ludzie: chłopi, rzemieślnicy, ksiądz, nauczyciel i kilku młodych ziemian.
Wszyscy byli równi sobie, uważali się za kolegów; nikt się nie wywyższał; każdy słuchał rozkazu dowódcy.
W gajówce Strunowski o tych sprawach tajemnych nigdy z Wackiem nie rozmawiał. Stawał się od razu dawnym, wesołym studentem i towarzyszem.
Wieczorami uczył Wacka, przesłuchiwał go lub przeglądał jego wypracowania.
Z rzadka zaglądali do gajówki jacyś nieznani Wackowi ludzie i porozmawiawszy na osobności ze Strunowskim, odjeżdżali.
W lutym student rozpuścił swój przeszkolony oddział i rozpoczął zbiórki z nowozaprzysiężonymi chłopami z dalszych osiedli.
Wacek nie zaglądał już na pogorzelisko, chyba że musiał dostarczyć tam broń czy jakieś inne paczki, po które posyłał go student.
Chłopak pracował w domu, przygotowując ser na sprzedaż lub przywożąc kupcowi wyciągnięte z jeziorka karasie.
Mikuś, nie mając nic do roboty, nudził się, ziewał wniebogłosy i tył.
Czasami tylko dla rozrywki wykradał się z domu i przepadał w puszczy.
Powracał zawsze ze zdobyczą czy upominkiem dla Wacka.
Przynosił upolowanego zająca lub kuropatwę, kładł je przed chłopakiem, wpatrywał się w niego i merdał ogonem.
Pewnego razu Mikuś powrócił z puszczy zziajany i niespokojny.
Wpadł do izby i począł targać Wacka za ubranie, ciągnąc go za — sobą.
— Coś tam nowego wyszperał, piesku? — pytał chłopak, szybko nakładając kożuszek i czapkę.
Mikuś prowadził go ku rzece.
W pewnej chwili położył się i węszył ostrożnie.
Wacek zaczaił się za krzakami i czekał.
Wkrótce posłyszał mowę niemiecką.
Ktoś opowiadał o zbiórce chłopów w lesie.
Wacek zrozumiał, że Strunowskiemu i jego oddziałowi grozi niebezpieczeństwo.
Wycofawszy się bez szmeru z krzaków i skinąwszy na psa, popędził najkrótszą drogą na pogorzelisko.
Zameldował natychmiast o posłyszanej rozmowie Niemców.
Strunowski zamyślił się.
Niebawem jednak coś, widać, postanowił, bo zawołał pięciu swoich ludzi. Wackowi zaś kazał czym prędzej wrócić do gajówki i przez cały dzień — nie wychodzić z domu.
Wacek szedł przez puszczę. Nasłuchiwał jednak, bo brała go ciekawość, co z Niemcami zrobi Strunowski. Dobiegły go wkrótce urwane okrzyki i gwar kilku głosów, po czym zapadła cisza, a w kilka minut później — trzy strzały.
Więcej Wacek już nie słyszał.
Tylko zaniepokojone wrony rozkrakały się po całej puszczy.
Wieczorem, po skończonej lekcji, student podniósł na Wacka smutne oczy i szepnął:
— Miałem dziś z tobą ostatnią lekcję, bracie!
— Ostatnią? Dlaczego? — przeraził się chłopak.
— Muszę na łeb na szyję zwiewać stąd i to — jak najdalej — mruknął Strunowski.
— Co się stało?
— Dziś pochwyciliśmy w lesie trzech szpiegów: Szumachera i obu Flemmingów... — objaśnił student.
— Gdzie oni są teraz? — spytał przerażonym głosem Wacek, przypomniawszy sobie trzy strzały w puszczy.
— Są w ziemi... — machnął ręką Strunowski. — Zostali zastrzeleni, bo w przeciwnym razie wydaliby pały oddział. Zakopaliśmy ciała na bagnie... Muszę teraz uciekać stąd... bo żandarmi będą szukali zaginionych i chwytali ludzi bez wyboru.
Wacek był niepocieszony.
Rady jednak nie było.
Rozumiał, że po tym, co się stało dziś w puszczy, Strunowski i jego ludzie muszą się ukryć.
Odezwały się w jego głowie, słyszane przed dwiema godzinami, trzy dziwnie ponure i złowieszcze strzały.
Ze dna duszy podniósł się strach, że pozostanie w gajówce sam, że będzie spędzał samotnie nieskończenie długie noce zimowe i nigdy nie posłyszy głosu ludzkiego.
Ucieknę do pana Karskiego i będę prosić go, by odesłał mnie do Wyżyn — mignęła mu nagle zbawcza myśl i uspokoiła go.
W tej samej chwili odezwał się student:
— Wacku! Musisz tu pozostać... Przyjedzie tu ktoś z hasłem „Struna“ i zapyta ciebie o miejsce, gdzie złożyliśmy broń... Pokażesz mu skład i wtedy dopiero będziesz: mógł robić ze sobą., co zechcesz. Żądam tego od ciebie w imię Ojczyzny!
Wacek zbladł.
Drżały mu nogi i serce głośno tłukło się w piersi.
— Jak to? Ma pozostać tu sam nie wiadomo na jak długo? Nie! Nie! Tego nikt nie może żądać od niego!
Chciał już powtórzyć to Strunowskiemu, kiedy nagle poczuł znany mu ciepły powiew na policzku i cichy, ledwie uchwytny szept:
— Synaczku! pozostań! Pamiętej o ojcu, zabitym przez okrutnych wrogów naszych, o Siwikach, spalonej wsi, zamordowanym Rolskim i tysiącach Polaków — braci twoich, którzy giną z ręki Niemców... pozostań! Broń potrzebna będzie dla pokarania zbrodniarzy i dla wywalczenia Ojczyzny... Słyszysz, synku mój?!
Wacek potarł czoło i wyprostował się.
Służbowym, chociaż głuchym i drżącym głosem powiedział:
— Dowódco! Melduję posłusznie, że zostaję na posterunku.
— Dziękuję wam, szeregowy „Ryś“! — odparł Strunowski i mocno, po żołniersku potrząsnął dłoń Wacka.
Więcej już o tym nie mówili.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.