W szponach wroga/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł W szponach wroga
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 27.7.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Ocalona

Raffles zatrzymał się przed drzwiami, wiodącymi do mieszkania Luce Herringa. Nacisnął klamkę wszedł do środka. Na widok panującego tam rozgardiaszu omal nie zaklął z wściekłości. Widok, który się przedstawił jego oczom świadczył wymownie o walce, którą nieszczęśliwa dziewczyna stoczyła z okrutnym pijakiem. Na podłodze leżały poprzewracane i pogruchotane krzesełka. Stół zsunięty był całkowicie w kąt pokoju, zerwane firanki wisiały smętnie, przysłaniając strzępami część okna. Prawdziwy niepokój wzbudziły w nim świeże jeszcze ślady krwi, widoczne na podłodze.
Czyżby dziewczyna, broniąc się zraniła nożem swego dręczyciela? A może Herring pobił ją tak dotkliwie, że to jej krew zrosiła podłogę?
Raffles pochylił się. Wzrok jego padł na parę znoszonych pantofelków, stojących obok łóżka. Przysunął się do tego miejsca, podniósł w górę zniszczony materac i wówczas ujrzał na ścianie obok łóżka coś, jak gdyby początek nieudolnie pisanego listu. Litery kreślone były krwią.

„Hackney — Darn...“

Ostatnie słowo tego listu zostało niestety niedokończone. Biedna dziewczyna nie zdążyła już widać tego uczynić. Ale to wystarczyło Rafflesowi, który doskonale orientował się w topografii Londynu i znał wszystkie najmniejsze uliczki jego przedmieść.
Darn — znaczyło niewątpliwie Darnley Street. Była to stara uliczka na przedmieściu Hackney, położonym w odległości conajmniej dwuch godzin jazdy od miejsca, w którym znajdował się obecnie.
Skąd dziewczyna zdobyła tę wiadomość, było dla niego zagadką. Może Herring miał tam swych przyjaciół, albo też w przystępie pijackiej gadatliwości zdradził się dokąd zamierza ją wywieźć. Przez chwilę Raffles stał nieruchomo, przeklinając swą walkę z bandą Czarnego Kruka i niefortunny pomysł przebrania Hendersona za Cunninga. Gdyby nie to, nie pozostawiłby nigdy biednej dziewczyny na pastwę brutala.
Nagle usłyszał odgłos odmykanych drzwi.
— Co tu robicie, człowieku? — usłyszał głos stojącego w progu inspektora. — Czy macie jakiś interes do mnie?
Raffles z trudem uświadomił sobie swoją sytuację. Był tak pochłonięty własnymi myślami. że głos jego zabrzmiał trochę fałszywie:

— Tak, panie inspektorze... Przychodzę z głównej kwatery — rzekł. — Otrzymałem dla pana polecenie.
— Z głównej kwatery? — zdziwi! się inspektor, — To dziwne... Właśnie stamtąd przychodzę.

Raffles zagryzł wargi. Co za nieszczęśliwy zbieg okoliczności! Liczył bowiem, że obserwację nad domem roztoczy policja właściwego, miejscowego komisariatu, tymczasem kierownictwo nad akcją objął inspektor z głównej kwatery, który oczywiście podobnego brygadiera nie widział na oczy.
Poczynało się już ściemniać... Należało za wszelką cenę działać, aby wyzwolić Mabel z rąk niebezpiecznego pijaka.
Sytuacja poczynała być groźna.
Po raz pierwszy przypadek wypłatał Rafflesowi złośliwego figla. Należało czymprędzej zawrócić z niebezpiecznej drogi. Nie sposób było upierać się dłużej przy niefortunnym koncepcie rozkazu z głównej kwatery.
Raffles błyskawicznym ruchem sięgnął do kieszeni inspektora, wyrwał mu rewolwer, a jego samego odrzucił w kąt pokoju, gdzie leżał materac. Droga do drzwi stała przed nim otworem. Wszystko to stało się tak szybko, że stojący przed drzwiami agent policji nie zdążył zorientować się w sytuacji.
Raffles wypadł na korytarz, zamknął drzwi od mieszkania na klucz i potężnym ciosem pięści powalił na ziemię stojącego na warcie agenta.
Śmiało wyszedł na ulicę i skierował się w tę stronę, gdzie stało auto.
Brand i Henderson cierpliwie czekali na jego powrót.
Z alarmujących gwizdków policji i krzyżujących się rozkazów, przyjaciele nasi domyślili się, że stało się coś niespodziewanego. W oknach ukazały się głowy ciekawych. Nagle z sieni sąsiedniego domu wybiegł brygadier policji... Sąsiadki kiwały głowami, nie rozumiejąc, co się stało.
Policjant biegł wyciągniętym kłusem, ale nigdzie nie widać było ściganego przestępcy. Wpadł on do auta, które natychmiast ruszyło naprzód. Gdy stojący na warcie agent zorientował się w sytuacji, było już za późno.
— Do Hackney — rzucił Raffles rozkaz Hendersonowi.
Znajdowali się już poza obrębem bezpośredniego niebezpieczeństwa. Brand płonął z ciekawości. Na usta cisnęły mu się różne pytania. Raffles oparł się na miękkich poduszkach auta i uśmiechnął się wesoło:
— Małe niedopatrzenie, Brand.... — Może to się przytrafić nawet najbardziej przezornym ludziom. Na szczęście zorientowałem się w porę... Niestety, nasza biedna mała została w międzyczasie uprowadzona i musimy ją odnaleźć.
Raffles zamilkł. Nie obawiał się posterunków policyjnych, które mijali, bowiem do nich wiadomość o ucieczce mogła dojść najwcześniej za jakieś pół godziny. Dla wszelkiego bezpieczeństwa zerwał z twarzy sumiaste wąsy, które mogłyby stanowić znak rozpoznawczy. Zapiął deszczowe palto i nasunął na oczy czapkę z daszkiem.
Zapadła noc. Gdy przybyli do Hackney na ulicach przedmieścia panowały ciemności.
— Zatrzymasz się tam, gdzie rozpoczyna się Darnley-Street — zwrócił się do Hendersona. Na szczęście uliczka ta jest bardzo krótka. Mam nadzieję. że poszukiwania nie zajmą nam zbyt wiele czasu.
Raffles wysiadł.
— Poczekajcie tu na mnie — zwrócił się do obu przyjaciół.
— Czy nie mogę pójść razem z tobą? — zapytał Brand z niepokojem.
— Sądzę, że sam sobie dam radę. Gdyby stało się inaczej, usłyszycie nasz umówiony sygnał.
— Czy ona ukrywa się tu gdzieś w pobliżu?
— Tak.
— Nie wiesz przecież, w którym domu?
— Będę mógł zapytać o to ludzi.
Z tymi słowy Raffles zniknął w mroku.
Darnley-Street słynie z wielkiej ilości szynków i podejrzanych spelunek. Raffles postanowił zwiedzić je kolejno, pytając o Herringa. Pewien był, że zjawienie się młodej i ładnej dziewczyny musiało wzbudzić zainteresowanie wśród okolicznych mieszkańców.
Ale tym razem los sprzyjał mu wyraźnie. Gdy tylko otworzył drzwi pierwszej winiarni, ujrzał Luce Heringa we własnej osobie. Pijak zataczał się na nogach.
Raffles począł przechadzać się spokojnie tam i z powrotem, jak na agenta policji przystało. Gdy Herring ujrzał go, przyśpieszył kroku. Raffles podążył za nim. Herring zatrzymał się przed jednym z domów, sięgnął ręką do kieszeni, szukając klucza, po czym zniknął za drzwiami. Za nim jednak zatrzasnął je za sobą, Raffles zdążył włożyć w szparę ostrze swego kieszonkowego noża. Drzwi pozostały otwarte. Herring począł z mozołem wspinać się po schodach. Raffles po cichu szedł jego śladem. Pijak mruczał coś do siebie półgłosem. Na trzecim piętrze zatrzymał się, wyciągnął z kieszeni drugi klucz, otworzył drzwi, wiodące do mieszkania i zapalił światło. W tej samej chwili Raffles rzucił się na niego, pchnął go na ziemie i zamknął za sobą drzwi.
Upadek otrzeźwił Herringa. Podniósł się i wyciągnął z kieszeni nóż. Przez uchylone drzwi, wiodące do sąsiedniego pokoju, Raffles spostrzegł śmiertelnie bladą twarzyczkę Mabel Melony.

Nóż pijaka znalazł się tuż obok piersi Rafflesa. Raffles uderzył go silnie w podbródek tak, że Luce Herring zachwiał się i upadł na ziemię. Padając wbił sobie ostrze noża w lewe ramię.

Raffles rzucił się w stronę Mabel. Biedna dziewczyna miała skrępowane ręce i nogi. Raffles zręcznie przeciął jej więzy i wyniósł ją z mieszkania.
Na korytarzu stało kilka kumoszek, zwabionych odgłosem walki.
— Zaraz przyślę tu mych kolegów — rzekł Raffles do sąsiadek, na których mundur policjanta uczynił wielkie wrażenie — Człowiek, który tam leży, jest przestępcą poszukiwanym przez policję.
Wyszedł na ulicę. Głowa Mabel Melony bezwładnie zwisała na jego ramieniu. Na chwilę otworzyła oczy, spojrzała z wdzięcznością na swego wybawcę, lecz wkrótce zamknęła je znowu.
Raffles wniósł ją do auta, które czekało u wylotu ulicy.

Koniec.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.