W sidłach hypnozy/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł W sidłach hypnozy
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 86
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 29.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zbrodnia

Lord Worthfield — szarlatan, czy uczony, zbrodniarz, czy tylko człowiek bez serca?...
Te pytania zadawał sobie naprzemian Harry Dickson, gdy późną nocą opuścił mieszkanie lorda i zastanawiając się nad nimi — długo nie mógł zasnąć.
Mimo zmęczenia i niewyspania nazajutrz już bardzo wcześnie był detektyw na nogach.
Wyszedł na taras, by zażyć rannego chłodu i wsłuchać się w poranny koncert ptactwa. W głębokim fotelu, w ciszy zupełnej, dopiero teraz odpoczywał Dickson prawdziwie.
Nagle od strony pałacu lorda Worthfielda doszedł go przenikliwy krzyk.
Ktoś zbiegł z górnego piętra pałacu, gdzie mieszkała służba. Po chwili kilku ludzi ze służby poczęło się z dziwnym podnieceniem krzątać po dużym domu, wreszcie stary lokaj James wybiegł przed dom i jak bezradne dziecko zaczął wołać:
— Na pomoc! Nasza pani! Na pomoc!...
Ulica była pusta. Nikt nie mógł dosłyszeć tych wezwań. Dosłyszał je tylko jeden Harry Dickson.
Przebiegł na drugą stronę ulicy.
— Co się stało?!
— Pani! Pani nie żyje!
— Umarła, tej nocy?
— Tak. Ale nie umarła zwykłą śmiercią! Zbrodnia! Zabili ją!
Lament i narzekania służby były ogólne. Lady Bessy cieszyła się prawdziwą miłością swego personelu domowego.
Harry Dickson zmarszczył brwi. Stał się, jak zawsze, gdy przystępował do swej pracy zawodowej — spokojny i skupiony.
— Czy ktoś był w pokoju zmarłej?
— Ja jedna byłam!
Młoda kobieta o miłym wyglądzie zbliżyła się do detektywa nie wzywana:
— Przyszłam rano, bo pani sobie życzyła, by do niej bardzo wcześnie zaglądać. Sądziłam, że lady śpi. Przeszłam przez pokój i odsunęłam firanki. Lady zawsze się w ten sposób budziła. Tym razem spała dalej. Podeszłam do łóżka. Zdawało mi się, że nie oddycha. Pochyliłam się nad nią. Leżała bez ruchu i bez oddechu. Nie żyła! Uciekłam z pokoju...
Dziewczyna poczęła gorzko płakać.
— Nie tknęła pani niczego w pokoju zmarłej?
— Niczego, mogę na to przysiąc...
— Dobrze. Lokaj James niech zatelefonuje po policję. Nie wolno nam wejść do pokoju zmarłej. To należy do policji.
Po kilkunastu minutach otyły człowiek z małą bródką zjawił się na miejscu.
— Jestem Smith, inspektor policji, — przedstawił się rzekomemu lordowi. — Więc tutaj została popełniona zbrodnia?... Hm... A może mi pan powie, w jaki sposób znalazł się pan tak wcześnie w tym domu?...
— Czy to należy do dochodzenia w sprawie zbrodni?
— Proszę mi odpowiadać na pytania, a nie zadawać pytań!
Harry Dickson zagryzł wargi. Nie chciał jeszcze zdradzać swego incognito.
— Przyszedłem, bo usłyszałem krzyk. Mieszkam naprzeciwko.
— Naprzeciwko... hm... A co pan tej nocy robił?
— Trochę spałem.
— A nie trochę?
— Nie spałem, panie inspektorze.
— Dobrze. Proszę się stąd nie oddalać. Będzie mi pan jeszcze potrzebny.
Harry Dickson uśmiechnął się i stanąwszy na baczność krzyknął głośno:
— Rozkaz, panie inspektorze!
Wywiadowca skierował się tymczasem do pokoju lady.
Dicksonowi zależało bardzo, by jednak był w tym pokoju nim Smith i inni rozrzucą wszystko i zatrą ślady zbrodniarza.
— Czy nie przydałaby się panu moja pomoc, sir.
Inspektor Smith spojrzał na nieznajomego wzrokiem, w którym zachwytu nie było zupełnie.
— Policja śledcza nie zwykła się posługiwać pomocą osób trzecich.
— Nie uważam się za trzecią osobę, inspektorze Smith. Chodzi o to, że nazywam się Harry Dickson i że jako taki na tych sprawach się znam.
Inspektor otworzył oczy tak szeroko, że zdawało się, iż z oczodołów wyskoczą:
— Harry Dickson? Sławny detektyw z Londynu?... To pan nim jest naprawdę?...
— Naprawdę, mr. Smith, całkiem naprawdę.
— Proszę mi w takim razie darować... Ja... bardzo... żałuję...
Nieborak Smith prężył się teraz przed Dicksonem, mocno skonfundowany
— Wszystko jest w porządku, mr. Smith, — poklepał go protekcjonalnie po ramieniu detektyw. — Idziemy zbadać rzecz na miejscu. Zapewniam pana, progu tego pokoju jeszcze nie przekroczyłem.

Lady czyniła wrażenie jakby spała. Znać było, że zgon nastąpił niedawno. U jej wezgłowia na nocnym stoliku stał niewielki puchar srebrny a w nim kilka wspaniałych klejnotów.
— Zbrodnia nie miała charakteru rabunkowego, — zauważył wywiadowca nieśmiało.
Harry Dickson skinął potakująco głową.
— Wartoby się dowiedzieć, jaka była przyczyna zbrodni, — dodał wywiadowca.
— Prokurator i lekarz przybędą wkrótce. Powiadomiłem ich przed wyjściem.
— Bardzo słusznie, — pochwalił wywiadowcę Harry Dickson. — Zdaje mi się, że słyszę głosy tych panów.
Istotnie, po chwili zjawili się na miejscu prokurator, lekarz sądowy i fotograf.
Lekarz pochylił się nad twarzą denatki.
Na policzku ujrzał małą rankę, ledwie widoczną, jak czerwony punkcik.
Doktor wyjął szkło powiększające i zbadał dokładnie ranę.
— Nakłucie, — rzekł. — Bardzo ostrym narzędziem. Zgon nastąpił nagle, jakby udar serca. Mamy do czynienia z otruciem. Trucizny ustalić nie mogę, działać jednak musi piorunująco.
Prokurator nacisnął dzwonek.
W drzwiach stanął James, stary lokaj lordostwa.
— Gdzie jest lord?
— Lord jest na polowaniu, sir.
— Czy został już powiadomiony o tragedii?
— Niestety, nie. Nie znamy adresu lorda. Nie pozostawia nigdy swego adresu: nie chce zajmować się interesami, gdy poluje.
— Czy zmarła miała nieprzyjaciół?
Stary sługa głosem drżącym od powstrzymywanych łez rzekł powoli:
— Nasza... pani nieprzyjaciół?... A bo... to był człowiek, któryby jej nie pokochał?... Przecież nie było takiej pani pod słońcem...
Prokurator uczynił małą pauzę. Szanował ból tego starego sługi.
— Prócz służby, czy jest jeszcze ktoś w domu? Ktoś obcy?...
— Jest lady Angela... Ale to nie obca. To przyjaciółka naszej pani najlepsza.
— Gdzie jest ta pani? — rzucił ostro prokurator.
— W swoim pokoju. Śpi jeszcze. Pewnie nic nie słyszała.
— Czy ktoś jeszcze śpi w tej chwili w tym domu?...
Lokaj zawahał się:
— Chyba nikt... Zdaje mi się, że nikt.
— Więc trzeba będzie tę panią obudzić i powiedzieć jej, że czekamy na nią tutaj na dole.
Harry Dickson przypomniał sobie delikatną i pełną uroku sylwetkę lady Angeli. Lękał się, że ta wiadomość, podana w zbyt ostrej formie, może wywołać zbyt silne wrażenie na młodej kobiecie. Dodał tedy:
— Tylko nie należy lady Angeli przerażać... Niech pan jej tak od razu wszystkiego nie mówi.
Lokaj wyszedł. Nastąpiła chwila ciszy śród członków komisji śledczej. Przerwał ją lekarz:
— Dziwna historia... Nie mam najmniejszego pojęcia jaka to może być trucizna. Jakby cjanek potasu. Ale wtedy byłyby inne zmiany w ofierze...
— Dziwna i z innej strony, doktorze. — dodał prokurator. — Pani domu — ofiarą zbrodni.
Pana domu i jej męża nie ma. Cały dom jest na nogach, prócz jednej jedynej najlepszej przyjaciółki zmarłej. Śpi snem sprawiedliwego...
— Rzecz jest doprawdy mocno skomplikowana, — zauważył detektyw.
Drzwi się otworzyły powoli. Blada, z płonącymi oczami, w białym jedwabnym peniuarze stanęła w progu lady Angela Sorel.
Cztery pary oczu spoczęły na zachwycającej, ale w tej chwili niesamowicie wyglądającej sylwetce młodej kobiety.
Przez chwilę szklanym wzrokiem spoglądała wokół. Potem nagle padła na ko!ana.
— Bessy! — łkała. — Moja najdroższa Bessy! Co jej się stało?
— Lady Worthfield, — rzekł grobowym głosem inspektor Smith, — nie żyje.
— Nie żyje! — krzyknęła Angela. — Nie żyje! Wielkie nieba!
Przez chwilę spoglądała wokół wzrokiem szklanym i martwym niemal aż nagle, jęknąwszy głucho, osunęła się na podłogę.
Podbiegł do niej lekarz i udzielił jej pierwszej pomocy.
Nieszczęśliwa zapadła w głębokie omdlenie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.