Posępny, słotny, nikczemny dzień, Najgorszy z dni października;
Niemile jechać w tak podły czas; Chłód w samo serce przenika.
Z szalonym pędem mój pociąg mknie I trzęsie mną nielitośnie,
Drewniana klatka wagonu drży, A koła mruczą nieznośnie.
Ach, monotonny pomruk tych kół Rozdziera hałasem uszy,
Niby przykrości wróżebna wieść Zakrada mi się do duszy…
Przez szyby zimną pokryte mgłą, Rzucam niechętne spojrzenie,
Bo nieba blady i smętny strop Ponure sprawia wrażenie.
Na mokrych polach szeregi drzew — Niedawno strojne, ponętne,
W przeciwną stronę, niźli ja, mkną, Zaspane i obojętne…
Gromada z dymu usnutych widm Z wiatrem napowrót ucieka.
Ach, gdybyż przeszedł ten humor zły! Dziewczę w ojczyźnie mnie czeka!!!