W ludzkiej i leśnej kniei/Część trzecia/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł W ludzkiej i leśnej kniei
Podtytuł Część trzecia
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Drukarskie F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.
JAK UCIEKŁEM OD SWOJEJ... ŻONY.

Zastałem profesora w bardzo złym humorze. Dostał on z Petersburga polecenie zwiedzenia jeziora Czany, położonego wpobliżu miasta Kainsk. Jezioro to miało być głównym wodozbiorem dla osad kolonistów, przysyłanych z Rosji Europejskiej, tymczasem rząd nie miał ścisłych wiadomości co do charakteru wody tego olbrzymiego basenu. Były jeszcze inne polecenia, które zmieniły plany profesora co do zwiedzenia jezior mineralnych, położonych wpobliżu Irtysza i na drugim brzegu tej rzeki, przecinającej stepy, należące do Wielkiej i Małej Hordy Kirgiskiej.
Trzeba było szukać różnych drobnych jeziorek, o których nie mieliśmy pojęcia, byliśmy tedy zmuszeni starać się o przewodnika. Lepszego jednak od naszego Sulimana nie mogliśmy znaleźć, więc postanowiliśmy wpaść na Kułundę i odnaleźć Kirgiza.
Odnaleźliśmy go bardzo prędko, gdyż koczował wtedy pomiędzy Barnaułem a Kułundą, we wschodniej części stepu. Ucieszył się bardzo na nasz widok i z radością przyjął naszą propozycję; zasmuciła go tylko wiadomość, że, dojechawszy do miasta Kaińska, zamierzamy następnie powrócić do Petersburga. Poprosił nas o kilka godzin czasu na załatwienie własnych interesów i odjechał. Powrócił zaraz po zachodzie słońca i przyprowadził z sobą młodego wielbłąda, którego ofiarował mi bardzo ostentacyjnie, jako wiernemu „Kunakowi“. Z trudnością udało mi się przekonać go, że nie mogę jechać do stolicy z takiem bydlęciem, i że w Petersburgu na ulicach wszystkie konie powściekałyby się, gdybym wyjechał na swoim wielbłądzie.
Zrozumiał i nie nalegał.
Nocowaliśmy we wsi Kułundzie, ale i w nocy zauważyłem, że Sulimana niema w izbie. Zapytałem gospodarza, gdzie jest. Odpowiedział, że Kirgiz odjechał na wielbłądzie. Rano jednak, gdyśmy się obudzili, Suliman zjawił się z raportem, że wóz jest już zaprzężony, nasze kufry i worki złożone i uwiązane, i że możemy jechać.
Po herbacie ruszyliśmy w drogę. Na przodzie, na dobrym bułanym źrebcu jechał Suliman, obok zaś wozu, trzymając się stale mojej strony, harcował Kirgiz-podlotek o pięknej, śnieżnej twarzy i o rozmarzonych, szeroko otwartych oczach. Wkrótce stwierdziłem, że chłopiec, na zlecenie Sulimana, obsługiwał wyłącznie mnie. Z wielką starannością i tkliwością nalewał mi herbatę i nakładał jedzenie, pakował moje rzeczy, strzepywał kurz z ubrania i z butów i biegał po wodę do picia i mycia.
Wieczorem, gdy na popasie przygotowywał dla mnie pościel i koło poduszki położył pęk kwiatów polnych, spytałem zdumiony, czy to Suliman kazał mu służyć mi tak rozczulająco.
— Tak, panie! — odparł chłopiec dźwięcznym głosem. — Ale ja czynię to z radością, bo jestem teraz twoją „hanum“ — pierwszą żoną.
Usłyszawszy to, drgnąłem: wyobraziłem sobie rozpacz mej matki na widok mojej „pierwszej żony“ i drwiące miny kolegów. Położenie było bardzo głupie, czułem zaś, że wykręcić się od „hanum“ przyjdzie mi z większym trudem, niż od wielbłąda.
Naradziwszy się z profesorem, który bardzo lekko potraktował tę moją nową przygodę, wezwałem Sulimana na rozmowę.
— Co znaczą słowa chłopca? — pytałem go głosem surowym.
— Jakiego chłopca? — odpowiedział pytaniem na pytanie, wzruszając ramionami. — To jest Bibi-Ajne, moja młodsza siostra. Kazałem jej być twoją hanum, Kunaku, bo daruję ci ją, jak darowałbym ci wielbłąda, konia lub psa. Bibi-Ajne odtąd jest twoją niewolnicą, rzeczą. Ma 13 lat i jest najpiękniejszą wśród naszych dziewczyn. Bierz ją i bądź szczęśliwy!
Długo i ostrożnie próbowałem uchylić się od tego podarunku, lecz Suliman na wzmiankę o odmowie chwytał za nóż.
— To byłaby zniewaga i hańba dla całego narodu, kunaku! — wołał, błyskając oczyma. — Tylko krwią moglibyśmy ją zmyć! Kunaku, nie czyń tego! Weź lepiej dziewczynę, zaprowadź nad jezioro i wrzuć do wody! Masz prawo, bo to twoja rzecz, ale nie odmawiaj! Nie odmawiaj, kunaku!
Suliman prosił, kłaniał się i składał ręce, jak do modlitwy, a „moja żona“ tymczasem ubierała kwiatami uprząż koni, które miały wieźć jej władcę i pana, czyli mnie!
Nie spałem przez całą noc, myśląc, co mam czynić z tym fantem i żałując, że niema wpobliżu głębokiego jeziora: wrzuciłbym do niego Sulimana, a dziewczynę wyprawiłbym do domu, dawszy jej, jako „kałym“, czyli wiano, parę funtów karmelków ze sklepiku wiejskiego.
Ale co robić? Co robić?
Ta myśl prześladowała mię przez cały czas badań na jeziorze Czany, gdzie wykryliśmy bardzo ciekawe zjawisko. Jezioro to ma wodę słoną, pozbawione jest ryb, i tylko północno-zachodnia jego zatoka posiada wodę słodką, obfitującą w wielką ilość karpi, linów, szczupaków i okoni.
Czany jest zarośnięte gęstemi trzcinami i otoczone błotami, gdzie gromadzą się dzikie kaczki, a nawet gęsi, które się tu zatrzymują w czasie przelotu na północ. Bardzo często chodziłem na polowanie, a za każdym razem moja nieproszona „Hanum“ zrywała się, aby mi towarzyszyć. Nie pozwalałem na to ku wielkiemu niezadowoleniu Sulimana i ku rozpaczy Bibi-Ajne.
Wreszcie pewnego dnia przyłapała mię, gdym powracał z polowania, obładowany kaczkami i zdejmując ze mnie worek z ptakami, swym śpiewnym głosem rzekła:
— Mój pan wciąż się gniewa na Bibi?
Poczułem, że zbliża się stanowcza rozprawa, i aż mi się zimno zrobiło!
— Ja się nie gniewam na ciebie, dziewczynko — odparłem, śmiechem pokrywając swe zmieszanie.
— Nie jestem dziewczynką, skoro ojciec i brat dali mię tobie za „hanum“! — zawołała z gniewem.
— Nie jesteś mi przecież żoną! Moja wiara zabrania mi żenić się z mahometanką, Bibi.
— Jestem twoim psem i niewolnicą, chcę się modlić do twego Boga, jak ty się modlisz! — powiedziała, spuszczając swoje śliczne oczy.
Bibi-Ajne zdobyła mój pierwszy fort obronny. Z całej duszy wołałem na pomoc kogoś nieznanego. Lecz na stepie nie było nikogo, do obozu zaś naszego pozostawało niemniej, niż pięć kilometrów.
Tymczasem urocza i wdzięczna kirgiska szła obok mnie, a jej głośny oddech i rozdymające się nozdrza świadczyły o wzburzeniu i stanowczości.
— Hanum pyta cię, mój panie, czy ci się podoba? Czyż nie jestem piękna, zwinna i silna? Czy mój śpiew i moje tańce nie wzruszają twego serca, panie mój? Odpowiedz, bo nie wiem tego i płaczę po nocach. Patrz, już prawie wypłakałam sobie oczy! Szczególnie to lewe oko!... Patrz!
Podniosła się na palcach i spojrzała mi w twarz swemi „wypłakanemi oczyma“, szczególniej tem lewem okiem, które błyszczało jak kryształ i, naturalnie, wcale nie było wypłakane.
Spuściłem oczy i pogłaskałem dziewczynkę po włosach.
— Wszystko dobrze! Oczy twoje połyskują jak gwiazdy, mała Bibi! — rzekłem.
— A! — klasnęła w dłonie, rzuciwszy worek na ziemię. — To znaczy, że oczy moje podobają się memu panu?
— Bardzo! — wypaliłem nieostrożnie, przyzwyczajony mówić kobietom tylko rzeczy przyjemne, szczególniej, gdy się same tego dopraszają.
— Taka jestem szczęśliwa! — wołała Bibi, skacząc, jak koza. — Weźmiesz mię ze sobą do dużego miasta? Będę twoją hanum?
Boże Wielki! Proroku Mahomecie! Znowu pytania!...
Milczałem, a „hanum“, już zupełnie uspokojona, jęła mi opowiadać:
— Wymówić się od dziewczyny, którą dają, jako „hanum“, znaczy to samo, co skazać ją na śmierć, bo nikt jej więcej nie poślubi i będzie ona zmuszona zabić się, ratując się przed drwinami i pogardą. U kirgizów tak się dzieje od pradziadów! Wtedy tylko hańba nie spada na głowę niedoszłej „hanum“, gdy mężczyzna odejdzie, a oczy porzuconej dziewczyny nie zobaczą go w chwili, gdy koń lub wóz ruszy. Wtedy dziewczyna rozplata warkocze, i chodzi tak przez trzy dni, a później wyrywa cztery włosy i rzuca je w tę stronę, w którą odjechał mężczyzna. Z włosami wraz znikną i wspomnienia o nim, i „hanum“ staje się zwykłą dziewczyną i może być oddana innemu.
Już widać było dym naszego obozu. Przyśpieszyłem kroku, aby uniknąć dalszej rozmowy, a szczególniej pytań.
— Odjechać tak, aby oczy Bibi mię nie widziały w chwili odjazdu! Ta myśl mię nie porzucała. Ale jak to uczynić? W stepie wszędzie dojrzą mię bystre oczy Bibi-Ajne i Sulimana. A nie chciałem, by dziewczynę spotkało co złego z mej przyczyny, jeżeli jej nie przyjmę.
A więc uciekać, uciekać!
Myśl ta stała się moją manją. Zapewne marszałkowie Pershing i Foch nie myśleli o strategji więcej i uporczywiej przed walnemi bitwami z Niemcami, niż ja przed ucieczką od ślicznej, jak wiosna, i śmiałej, jak wiatr stepowy Bibi-Ajne, gwałtem mi narzuconej żony-hanum.
Wreszcie skończyliśmy nasze prace na Czanach i ruszyliśmy w stronę miasta Kainsk, które leży przy kolei Syberyjskiej.
Suliman i Bibi oka ze mnie nie spuszczali i nie odchodzili ode mnie ani na chwilę, widocznie obawiając się, że mogę zemknąć.
Przed czasem nie mogłem nic mówić profesorowi, gdyż był roztargniony i gadatliwy i mógł pokrzyżować wszystkie plany, które już dojrzewały w mej głowie.
Przybyliśmy na stację kolejową na godzinę przed przyjściem pociągu. Odciągnąłem na stronę profesora pod jakimś usprawiedliwionym pozorem i poprosiłem go, aby ciągle dawał jakieś zlecenia Sulimanowi i dziewczynie.
Nadszedł pociąg. Na peronie rozpoczęła się bieganina, wrzawa i tłok, który zupełnie ogłuszył dzieci stepu — Kirgizów.
Na to ogromnie liczyłem.
Kręciłem się stale przy Sulimanie i przy jego siostrze, niczem nie zdradzając swych nikczemnych zamiarów. Byłem zewnętrznie zupełnie spokojny i zrezygnowany. Kupiłem w sklepiku przy stacji srebrną bransoletkę z zielonemi uralskiemi chryzolitami i podarowałem ją Bibi-Ajne, a jej bratu, memu kunakowi i... szwagrowi, takiż pierścionek.
Oboje nie posiadali się z radości, wykrzykując z podziwu i zachwytu i pokazując sobie wzajemnie piękne upominki.. Zdawało się, że na chwilę zapomnieli o „swoim mężu i szwagrze“. A ten zdrajca uważnie śledził za wskazówką zegara na peronie.
Do odejścia pociągu pozostawało pięć minut... trzy... dwie...
Pokazałem kirgiskiej parze błyski kamieni, jeżeli je trzymać wprost pod promieniami słońca.
Krzyknęli z zachwytu i zdumienia!
Ja tymczasem zmieszałem się z tłumem, obiegłem pociąg i stanąłem przy stopniach innego wagonu, niż ten, w którym już najwygodniej w świecie rozlokował się profesor, ale nie od strony dworca, lecz od strony plantu.
Dzwonek, gwizdek, — głębokie westchnienie lokomotywy, pierwsze drgnienie pociągu i turkot kół... Wskoczyłem do wagonu i zaczaiłem się tak, jakgdybym skradał się do jelenia. Lecz w tym wypadku ja byłem upatrzoną zdobyczą, a więc tem staranniej ukryłem się pomiędzy tobołami i tłumem podróżnych III klasy.
Mignęły mi ostatnie zwrotnice stacji, ostatnie latarnie, ostatnie zabudowania... Nie siadłem jednak odrazu do wagonu, gdzie był profesor, gdyż obawiałem się śmiertelnie, że ujrzę obok niego słodko uśmiechniętą twarzyczkę mojej „hanum“. Wszedłem dopiero na następnej stacji. O szczęście! Hanum nie było! Moje chryzolity uratowały mię. Suliman i Bibi pewno jeszcze przyglądali się błyskom i grze światła, gdy pociąg odszedł, i „hanum“ nie widziała w chwili ruchu pociągu twarzy zdrajcy „męża“.
— Miła, śliczna Bibi-Ajne! myślałem tegoż wieczora. Teraz rozplatasz swe czarne warkocze, sandałem i piżmem uperfumowane, i wyrywasz z nich cztery włosy, aby je rzucić na wszystkie strony świata i zabić wspomnienie o mnie. Nie gniewaj się na mnie! Jesteś prześliczna, cudna, zwinna i wiotka, śpiewasz, jak skowronek stepowy, tańczysz, jak hurysa raju, doskonale przyszywasz guziki i wspaniale robisz na węglach szaszłyki i azu[1], jak żadna inna kobieta! Ale — nie mogłem wziąć cię za żonę, bo najpierw jesteś niepiśmienna i cobyś robiła z uczonym i nudnym mólem papierowym, a powtóre, coby powiedziała moja mama, taka wymagająca, dobrze wychowana i nie lubiąca, żeby z niej żartowano. Good by, miła, mała Bibi-Ajne. Bądź szczęśliwa!
W parę dni później byłem już w Petersburgu, a moja matka, zobaczywszy mą sczerniałą, opaloną twarz i zgrubiałe ręce, roześmiała się i zauważyła głosem żartobliwym.
— Coś w tobie jest teraz tatarskiego!
— Aha! — zawołałem w duchu. — Co byś Ty, mamusiu, powiedziała, gdybym zawitał do Ciebie z piękną Bibi-Ajne, moją niedoszłą „hanum“?
A coby to było, coby uczyniła moja teraźniejsza prawdziwa „hanum“, której podarowałem nie chryzolity, ale serce i duszę, i którą uważnie śledzę, aby nie wyrwała ze swych cudnych kasztanowatych włosów tych czterech czarownych i nie rzuciła ich na wszystkie strony świata?!







  1. Tubylcze potrawy z baraniny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.