W krainie złota/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł W krainie złota
Podtytuł (nowella)
Pochodzenie Pisma zapomniane i niewydane
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział Pism
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór Pism
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.
SZAŁAS W LESIE. SPOTKANIE.

W życiu Mary Monteray, tak jak i na wiecznie pogodnem kalifornijskiem niebie, mało było zmian. Jeden dzień tak był podobny do drugiego, jak dwaj bracia bliźniacy.
Całą zmianę stanowiło to, że w miarę jak, poznając okolicę, Mary ośmielała się stopniowo, wycieczki jej myśliwskie stawały się coraz dalsze.
Nie spotykała nigdy nic niebezpiecznego, raz jednak wróciła z lasu niespokojna: zdawało się jej, że ją ktoś śledził.
Niepokój jej wzrósł znacznie, gdy następnego dnia, o dziesięć mil angielskich, poniżej strumienia, nad małem jeziorkiem leśnem, przez który strumień przepływał, odkryła szałas. Szałas był świeżo sklecony z giętkich gałęzi wierzbowych, pokrytych na wierzchu kawałkiem pitsburskiego płótna. Obok szałasu dymiło jeszcze świeżo zasypane ognisko.
Gdyby nie płótno, możnaby przypuszczać, że szałas był indyjskim wigwamem, dyle bowiem wierzbowe zatknięte były i wiązane na sposób indyjski. Ale i płótno i wyciski podkutych trzewików świadczyły, że w tem leśnem ustroniu chronił się człowiek biały.
Mary po chwili wahania weszła do środka. Obecność baby dodawała jej odwagi.
W środku nie było nikogo. Na mchach leżała tylko widocznie niedawno zdarta skóra niedźwiedzia, którą baby obwąchiwał ze zdziwieniem i niepokojem.
W kraju, do którego chronili się rozbójnicy całego świata, ważną było rzeczą wiedzieć, kto żyje w sąsiedztwie, zwłaszcza jeżeli ten ktoś krył się widocznie.
Mary też postanowiła za powrotem wysłać na poszukiwanie swych Yollofów, tem bardziej, że gdy wracała, w połowie drogi doszedł jej uszu odgłos dalekiego strzału.
Zarządzone poszukiwania nie wydały jednak rezultatu. Jeden z murzynów spotkał wprawdzie jakiegoś nieznanego strzelca w lesie, ale nie mógł niczego się od niego dowiedzieć.
Na pytanie, czy to on mieszka w szałasie poniżej strumienia Czerwonych Skór, strzelec odpowiedział „ja“; na pytanie, co robi, odpowiedział: „co mi się podoba“.
Po tygodniu nie było więcej o nim mowy. Tajemnicza postać przestała Mary straszyć, a zaczęła ją interesować. W jednostajnem życiu pustyni była to jakaś nowość. Mary, polując w lesie, myślała, że może gdzie niedaleko krąży tajemniczy strzelec — i czasem ją to gniewało, częściej jednak bawiło.
Okolica wydawała się tak bezpieczną, że piękna amazonka częstokroć nie brała ze sobą swego niedźwiedzia. Zdarzało się to zwłaszcza wówczas, gdy się rozespał i gdy trącony piękną nóżką Mary, zamiast wstawać, mruczał gniewliwie.
Zwykle jednak doganiał ją potem, jakby się wstydził swego lenistwa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.